avatar Ten blog rowerowy prowadzi MAMBA z miasteczka Katowice. Od czerwca 2009 r. mam wykręcone 22914.50 kilometrów w tym 3088.00 na trenażerze. More...

    baton rowerowy bikestats.pl

    Poprzednie lata



    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    Tu już byłam









Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
46.00 km 0.00 km t-żer
03:50 h 12.00 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Podjazdy:1800 m
Kalorie: 2545 kcal
Rower:

Powerade Suzuki MTB Marathon Międzygórze

Sobota, 19 czerwca 2010 • dodano: 22.06.2010 | Komentarze 16

Po dość długim okresie posuchy maratonowej, spowodowanej odwołaniem Szczawnicy wreszcie doczekaliśmy się Międzygórza – Tyrolu w Sudetach.

Jak zwykle przed ścigiem, wypytałam znajomych o charakter i trudność trasy, którą oni przejechali już raz nie jeden.
Odpowiedź – maraton łatwy technicznie, za to wymagający kondycyjnie.
Jednym słowem trudna dla mnie edycja. Mamba bowiem kondycją nie grzeszy :(
Tym bardziej, że w zupełnie subiektywnym odczuciu, jakiś taki spadek formy jest ciągle obecny.

Stanęłam więc w sobotę o 10.45 z lichą motywacją w tym moim trzecim sektorze.
I jak nakazano, tak punkt jedenasta wystartowałam.
Początek wzięłam zupełnie na spokojnie. Przede mną majaczyła koszulka dziewczyny, która okazała się moim pierwszym „króliczkiem”. A że króliczek nie był zbyt szybki, to powoli wchodząc na coraz wyższe tętna siedziałam mu na kole.
Po rozgrzewce na pierwszym trzykilometrowym podjeździe pomyślałam, że w sumie można już króliczka wyprzedzić. Tak, też uczyniłam, bo okazało się, że „króliczek” zbyt kurczowo trzyma klamki ;)
Potem oczywiście kolejny bardzo przyjemny podjazd. I równie przyjemny zjazd.
Tak sobie jechałam na spokojnie, a tu na horyzoncie znowu jakaś płeć piękna. Sił było w dostatku, wiec i wyprzedziłam, tylko nie pytajcie kogo, bo nie mam pojęcia.
Po chwili dojechałam do bufetu. Przez ostatnie tygodnie faszeruję się potasem i magnezem, chwyciłam więc garść morel, pomarańczkę i zatankowałam trochę poweradea, aby suplementacja nie poszła na marne. Patrzę, a tu ani „króliczek”, ani „płeć piękna” nie stają. Dziwię się, bo „króliczek” ma tylko bidon.
Ale co mi tam – myślę, wsiadam na bika i dalej kręcę swoje.
Po chwili uradowana mijam dwie niewiasty, a w głowie zaczyna kiełkować myśl, iż z tą moją kondycją chyba tak źle nie jest.



Kolejnym ważnym punktem programu – podjazd na Śnieżnik.
Łykam go zadziwiająco dobrze i już na początku udaje mi się złapać Monikę z Subaru.
Patrzę dalej, a tu niebieska koszulka Energospeca. Oj – myślę – to był mój cel. Przyciskam mocniej, ale czaję się do samego końca i łykam koleżankę. Udaje mi się zdobyć dość dużą przewagę. Energospec znika gdzieś za mną, a ja widzę koniec podjazdu i już wiem, że teraz będzie „moja” część trasy. Techniczny zjazd ze schroniska pod Śnieżnikiem.
Zaczynam zabawę, widzę że Grzegorz G. stoi i ostrzega zawodników przez kamiorami, fotograf robi mi zdjęcie. Przecież mi kamienie nie straszne :)
Poziom adrenaliny rośnie, mamba skupiona, gdy nagle CIACH, PRACH.!!!!!!
Patrzę a tu guma…..
No to poszalałam….
Zmieniam szybko dętkę, zdziwiona, że nawet nieźle mi idzie. Na koniec podbiega fotograf z Grzegorzem i pomagają mi napompować koło moją mini-pompką.
Mija mnie koszulka energospeca. Buuuuu. Ale Grzegorz mówi, spoko dojdziesz dziewczynę.
Łykam więc żela, pakuje manele, ostatnie pamiątkowe foto w trawie i G.G. pyta mnie o imię nazwisko. Wypalam, że „mamba” jestem. I tu zdziwienie.
„Aaa ty chyba nawet masz swoją stronę w necie” – słyszę. „Ok. Rachunek wystawie na mecie”.





Teraz mogę już jechać - myślę.
Sprowadzam rower przez kilka pierwszych kamieni, wsiadam na rumaka, obracam dwa razy korbą….. a tu……CIACH, PRACH!!!!!!!!
Druga guma…………….tym razem z przodu.

Nie wiem, co czuję, nie wiem co myśleć, w ogóle nic nie wiem.
Szybko wdrapuję na górę, fotograf i G.G. zdziwieni, że wracam.
Pokazuję koło.
„Dziewczyno. Co ty robisz?” – śmieją się.
Mi chyba już nie jest do śmiechu. Tym bardziej, że po chwili mija mnie „króliczek” i Monika z dętką na ramieniu (tez miała niespodziankę chwilę wcześniej).
Sytuację pogarsza fakt, że nie mam już dętki na zmianę.
Na szczęście jednak pewien dżentelmen ratuje mnie z opresji i łapię od niego maxxisa ultralighta.
Tą gumę chyba w całości zmienia mi G. Ja tylko podaje łyżki i pompkę, jak instrumentariuszka. Za fakturę się nie wypłacę.

Po chwili ruszam w drogę. Przez sporą część tego zjazdu, jadę jak nie ja. W głowie ciągle słyszę szum łapanego kapcia. Fragment trasy pode mnie, a ja nie jestem w stanie się z niego cieszyć.
Droga do drugiego bufetu to odrabianie strat. Zupełne deja vu. Tutaj mijam drugi raz Maksa i innych maratończyków. Mijam koszulkę Subaru i jeszcze kilka już znajomych twarzy.
Przy bufecie miła niespodzianka. Ktoś krzyczy – „Mamba, mamba. Co chcesz pić? Podam ci i ciśnij dalej”.
Okazuje się, że to Tomek. Też miał problemy na trasie i zjechał na mega. Postanawiamy więc dalej jechać razem.
Puszczamy się szybko w dół szeroką drogą usianą sztywnymi kamieniami.
Na blacie koło 45 km/h a tu nagle CIACH, PRACH!!!!
Trzecia guma…………..

Zaczynam się śmiać, bo co mi innego pozostało.
Przygód związanych z wyminą kolejnej dętki Wam Czytelnikom oszczędzę.
Wspomnę tylko, że mija mnie Maks, którego znów potem minę. Mija mnie Monika.
I tak dalej…. Po naprawie kapcia kolejne deja vu – przecież ja już ich wszystkich raz mijałam!?



Do mety w końcu dojeżdżam. W miłym towarzystwie Tomka.
Zjadam makaron z kilkoma osobami z teamu. Szukam Artura.
Spotykam Tomka po pierwszym w zyciu mini oraz kilka BSowych osobowości.
Damian cieszy się, że objechał Jacka :)
Spotykam fotografa. Gdy słyszy o kolejnej gumie załamuje ręce.



Ostateczny wynik:

Time: 4h 19 min z trzema gumami. Co daje 11/21 miejsce w kategorii wiekowej.
Na komputerze pokładowym widnieje 3h 50 min.
Gdyby nie złapane gumy, byłoby czwarte miejsce.
Wiem, nie ma co gdybać.
Ale z wyniku jestem zadowolona.
Suplementacja potasem i magnezem się sprawdziła – pierwszy maraton bez ani jednego skurczu.
Trasa bardzo fajna i wcale nie taka „nie moja”.
I na posiłek regeneracyjny się załapuję. Tym razem makaron trzeba pochwalić ;)
Kategoria Maratony



Komentarze
shovel
| 10:57 wtorek, 6 lipca 2010 | linkuj nia niższym też jeżdżę, zresztą - akurat na poprzednich obręczach też ładowałem 3,5-4 i łapałem snake'i
w górach czasem spuszczam jak jest bardzo kamieniście, tak czy siak, snejków ani innych przebitek brak ;-)
klosiu
| 17:15 poniedziałek, 5 lipca 2010 | linkuj 1,8 bara, faktycznie powialo optymizmem :D. Na Miedzygorze napakowalem 3 bary w opony 2.2, na Murowana 2.1 bara, ale to juz uwazam za absolutne minimum :). Choc przypuszczam ze te 20-30 kilo jestem ciezszy, to tez sie liczy ;).
mamba | 16:55 poniedziałek, 5 lipca 2010 | linkuj shovel 3.5 bara i 1.8 to chyba różnica, nie?
foxiu
| 16:14 poniedziałek, 5 lipca 2010 | linkuj no, 3.5 bara to jest olbrzymie ciśnienie i ciężko na takim złapać snejka ;) Moje opony widziały takie tylko raz - jak uszczelniałem je z opaską z dętki przy przeróbce na tubelessa ;)
shovel
| 15:11 poniedziałek, 5 lipca 2010 | linkuj jakie masz obręcze?
ja od kiedy przesiadłem się na Mavici zapomniałem całkowicie o snake'ach. Od mojej ostatniej "pany" w górach minęło ok. 600 km i złapałem ją jeszcze w 2008 roku, a lekki nie jestem (78 kg). opony pompuję na 3,5 bara, jeżdżę na conti race king lub explorer - zależnie od planowanej trasy :)
Zetinho
| 10:42 czwartek, 24 czerwca 2010 | linkuj Niezłe przygody na trasie ;)
Powodzenia w kolejnych startach...
MalaMi
| 19:16 środa, 23 czerwca 2010 | linkuj Świetny wynik jak na tyle postojów! Najważniejsze-walczyć do końca! ;) Teraz to już jesteś zaprawionym w boju maratończykiem:)
klosiu
| 16:52 środa, 23 czerwca 2010 | linkuj Trzy laczki na maratonie to faktycznie cos niezmiernego ;).
mamba | 15:42 środa, 23 czerwca 2010 | linkuj Dzięki Damian za zdjęcia.

No ja jeżdże cały czas na ciśnieniu 2,1. I pierwszy raz takie przygody, a wiesz że w naszych beskidach same kamiory.
marusia
| 14:10 środa, 23 czerwca 2010 | linkuj No to poszalałaś :) Limit gum na tem sezon maratonowy pewnie wyczerpany.
feels3
| 06:23 środa, 23 czerwca 2010 | linkuj Musiałaś się narazić górskim wężom że Cię tak ukąsiły :D
Musiałaś jechać na strasznie niskim ciśnieniu, skoro mimo małej wagi, dobijasz obręcz, no ale rozumiem ja też tak jeżdżę, ostatnio miałem poniżej 2,0 bara. no ale to ryzyko :)
mamba | 05:05 środa, 23 czerwca 2010 | linkuj Foxiu - własnie to śmieszne, ale w beskidach nie złapałam nigdy snejka a tu trzy na raz :)
To zdecydowanie wina niskiego ciśnienia w oponkach. W beskidach chyba nie było nigdy takiej szybkości. Poza tym śnieznickie skały, były tylko na jednym fragmencie.

Maks - mi było róznież miło. Nad Murowaną się zastanawiam :)
foxiu
| 23:02 wtorek, 22 czerwca 2010 | linkuj Dziewczę, na jakich ty gumach jeździsz? :D
A Ultralighty na śnieżnickie skały to się nie bardzo nadają ;) Tu trzeba się nie szczypać z masą i wsadzić coś grubszego, choćby welterweighty.
Maks
| 22:54 wtorek, 22 czerwca 2010 | linkuj Nieźle ciśniesz na zjazdach ;) Musiałbym zamknąć oczy i puścić klamki żeby Ciebie dogonić ;)
Miło było poznać ;) Będziesz w Murowanej ?
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa mnami
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]