avatar Ten blog rowerowy prowadzi MAMBA z miasteczka Katowice. Od czerwca 2009 r. mam wykręcone 22914.50 kilometrów w tym 3088.00 na trenażerze. More...

    baton rowerowy bikestats.pl

    Poprzednie lata



    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    Tu już byłam









Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
65.00 km 0.00 km t-żer
05:26 h 11.96 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy:1100 m
Kalorie: kcal
Rower:

Puść te klamki - czyli jak przejechać maraton bez hamulców - Powerade Suzuki MTB Marathon Kraków

Niedziela, 29 sierpnia 2010 • dodano: 29.08.2010 | Komentarze 12

Długa i żmudna walka z wszędobylskim błotem zakończona.
Ciuchy wyprane, plecak, buty i kask wyczyszczone, nawet rower już czyściutki.
Mogę więc trochę odsapnąć i skrobnąć kilka słów na temat wczorajszego dnia.
A co było wczoraj?
„Lajtowy” maraton krakowski organizowany przez GG.



Dzień jak wiele poprzednich zaczął się budzikiem o 7.00, zaczął się też niestety stukaniem kropel deszczu o parapet.
To nie wróżyło dobrze.
Nie wróżyło dobrze również kilka innych rzeczy, ciągła ulewa na autostradzie do Krakowa, widok krakowskich Błoni zatopionych w błocie, nisko wiszące chmury, taaaaa wprost idealny dzień na maraton.

Trasa miała być przyjemna, ot takie odsapnięcie od prawdziwych gór.
Niestety odsapnąć na tym ścigu raczej się nie dało.

To mój pierwszy prawdziwy sezon maratonowy i jak widać jeszcze sporo z tego „maratonowania” muszę się nauczyć. Każdy kolejny wyścig okazuję się kolejna lekcją. Gdy już myślę, że nic mnie nie zaskoczy, znów jakieś wydarzenie sprowadza mnie do pionu.
Tak było i tym razem.

Nie będzie odkryciem, gdy napiszę, że ta odsłona imprezy z cyklu Powerade Maraton odbyła się pod hasłem BŁOTO, BŁOTO, BŁOTO.
Mi generalnie błoto nie straszne, więc stanęłam odważnie na starcie.
Wymieniłam kilka zdań z Prezesem, Wojtkiem i Krzyśkiem, w których towarzystwie miło upłynęły chwile czekania w sektorze startowym (który jakimś cudem jeszcze mam ;))
Potem tylko odliczanie i do boju.



Pierwsze kilometry asfaltowe bardzo szybkie. Na pierwszym wjeździe w teren i pierwszym błotku już korek. Ale co tam, udaje mi się tym nie przejmować. Robie swoje, raz jadę raz prowadzę. Zaczynam zabawę z tylnym Crossmarkiem, ciągle zastanawiając się czy NN by coś dał. Potem pamiętam tylko wodę. Woda i błoto. Przez chwilę miałam wrażenie, że jadę w wielkim korycie rzeki.
Ale już czuję, że coś jest nie tak. Piasek dostał się do hamulców i ciągle trze. Na początku to olewam, ale po chwili wiem, że ten maraton nie będzie łatwy. Na dziesiątym kilometrze mój tylni hamulec wydaje okrzyk, do którego nie jestem w stanie znaleźć porównania, i odmawia posłuszeństwa.
Myślę sobie, że mam jeszcze przód, więc walczę dalej. Zatrzymuję się na chwilę i próbuję trochę przepłukać i rozepchać klocki. Niestety nic to nie daje. Wsiadając na rower mija mnie Sufa , który mruga do mnie z uśmiechem. Czyżby zebrało mu się na amory? Eeee niestety okazuje się że ktoś inny wpadł mu w oko, przez dłuższy czas walczył z błockiem atakującym jego oczy.
Do dwudziestego kilometra wszystko wydaje się być okej, poza ciągłym tarciem przedniej tarczy o zabrudzone klocki. Na 20 kilometrze zauważam, że dźwignia hamulca jest coraz bliżej kierownicy. Od tego momentu okładzin już chyba nie mam bo odgłos hamowania, to przerażający jęk metalu. Zaczynam zastanawiać się nad rezygnacją.
Ale ja, ja miałam bym odpuścić? Nie! Postanawiam walczyć do końca.
Okazuje się to bardzo trudne. Błoto jest do opanowania, tańczę, ale jakoś jadę. Niestety na zjazdach musze odpuszczać. Na 35 kmtrze odmawia posłuszeństwa licznik. Ale wychodzi mi to na dobre, bo nie myślę już o tym, ile do mety. Jadę swoje, na tyle na ile idzie.
Niestety dochodzą mnie dziewczyny, które dziś w planach miały mnie nie dojść.
Zaczynam się irytować, bo przez brak hamulców dużo tracę. I w tym momencie robię błąd – za dużo pozwalam sobie na jednym za zjazdów i zaliczam piękną glebę.
Na domiar złego ochraniacz na but zahacza o manetkę kierownicy, a ta pięknie wbija mi się w nogę. Na szczęście osoby jadące za mną pomagają mi się wyplatać z roweru. Ktoś nawet po imieniu pyta czy wszystko ok. Dopiero na mecie, okazuje się, że był to dublujący mnie Damian.
Od tego momentu zupełnie odpuszczam, kolejny maraton spisuje na straty. Wyniku nie wyjadę, ale za to kolejna lekcja jeżdżenia zaliczona.

Na Błoniach oczywiście wisienka na torcie. Chyba nie było osoby, która jadąc trasą wyznaczoną po przeoranej błotnej łące, nie zastanawiałaby się, czemu tej końcówki nie zrobili po asfalcie tuż obok. Ale cóż, taki jest już Grzegorz Golonko.

Nawiasem mówiąc, Grzegorz oraz fotograf, z którym wymieniali mi gumę w Międzygórzu, witają mnie na starcie krzycząc „O czarnaMAMBA też dojechała”. Zamieniamy kilka zdań, załapuję się na kilka zdjęć i mykam szybko, aby doprowadzić siebie i rower do jako takiego porządku.



Podsumowanie:
-wynik kiepski
-cel niezrealizowany
-dwa komplety klocków zjechane
-kostka w drugiej nodze załatwiona (z powodu wbitej manetki)
-ale zabawa przednia
- i wytrenowane tańczenie na błotku

Teraz byle do przodu - Rabka czeka.
Kategoria Maratony



Komentarze
MAMBA
| 17:44 środa, 8 września 2010 | linkuj Oj fox pojechałabym chętnie, ale nie wiem jak będzie z kasa :)
foxiu
| 22:09 wtorek, 7 września 2010 | linkuj gratulacje Mamba, chyba sama najlepiej wiesz, że wycofanie bolało by bardziej niż kostka ;) Zdjęcia ci fajne porobili. Rower boski :) Co ciekawe, po deszczowym ET w Czarnej Górze mój wyglądał nieco lepiej (znaczy czyściejszy był), a po słonecznym ET w Brennej wyglądał gorzej - deszcz mimo oczywistych minusów ma też zalety - myje po trosze sprzęt, na bieżąco ;)

Może się kurde uda spotkać na szlaku w końcu... Nie jedziesz przypadkiem początkiem października w Rychleby? ;)
JPbike
| 16:54 wtorek, 31 sierpnia 2010 | linkuj Gratki za dojechanie do mety jako gwiazda - następnym razem poproszę Ciebie o autograf :D
W sumie masz rację - tak jak Damian i ja podobnie napiszę: jesteś bogatsza o kolejne doświadczenia :)
MAMBA
| 14:29 wtorek, 31 sierpnia 2010 | linkuj Widziałam też twoje zdjęcie Lemuriza :)
Do zobaczenia :)
lemuriza1972
| 10:57 wtorek, 31 sierpnia 2010 | linkuj Zdjęcia świetne, no i na pierwszej stronie no, no:)
tez udało mi sie na jedno załapać, ale już nie na pierwszej stronie:)
No ale cieszę się bo będzie fajna pamiątka.
do zobaczenia w Rabce i z całego serca życzę Ci zeby tym razem było bez przygód.
MAMBA
| 18:48 poniedziałek, 30 sierpnia 2010 | linkuj Dzięki Damian :) Już wrzucam zdjęcia.
A kostka jest spuchnieta odwrotnie proporcjonalnie do odczuwanego bólu. Prawie nic nie boli, a bania jak ta lala.
Pogoda na razie nie sprzyja i rower jeszcze nie przywrócony do życia wiec na razie codzienny streching tylko :)
Maks
| 10:45 poniedziałek, 30 sierpnia 2010 | linkuj Mimo wszystko gratulacje że dojechałaś do mety ;)
lemuriza1972
| 09:20 poniedziałek, 30 sierpnia 2010 | linkuj tfu.. miało być: bez hamulców:)
lemuriza1972
| 09:19 poniedziałek, 30 sierpnia 2010 | linkuj gratulacje:), naprawdę wiem co to znaczy jechać bez klamek.
Do dzisiaj przypomina mi o tym dziura w bucie, którym hamowałam na zjazdach w Gorlicach.
Koszmar:(
Ale co nas nie zabije to nas wzmocni.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa miesc
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]