avatar Ten blog rowerowy prowadzi MAMBA z miasteczka Katowice. Od czerwca 2009 r. mam wykręcone 22914.50 kilometrów w tym 3088.00 na trenażerze. More...

    baton rowerowy bikestats.pl

    Poprzednie lata



    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    Tu już byłam









Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
62.00 km 0.00 km t-żer
02:22 h 26.20 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Podjazdy:295 m
Kalorie: 1400 kcal
Rower:

MTB Marathon 2011 Dolsk

Sobota, 16 kwietnia 2011 • dodano: 17.04.2011 | Komentarze 6

Sobota, 16 kwietnia - Dolsk.
Druga edycja Powerade Maraton 2011.

Powoli zaczynamy się wdrażać w maratonowy cykl życia.
Weekendowa wyrypa, a potem tydzień regeneracji.
Po Murowanej regeneracja była szybka. Szybko można więc było wystartować w kolejnym wyścigu. A Dolska byłam bardzo ciekawa, ponieważ to pierwszy maraton, w którym mogę porównać wynik do uzyskanego w tamtym roku.

Rano budzę się więc z małym stresem, napięcie rozładowuje sytuacja braku śniadania o 8.30 i hasło pani z obsługi – „No to kończymy”. Villa Natura kreująca się na super ośrodek, w którym muszę prosić o praktycznie wszystko – jajecznica, herbata, mleko…. Więcej nie wymieniam. No może jeszcze wspomnę o makaronie – w tamtym roku był dla wszystkich, w tym obecny tylko na stoliku Mroza :)

Po śniadaniu idziemy z Arturem obejrzeć start giga. Spotykamy Jacka na sztywniaku wymieniamy kilka zdań i idziemy do przodu. Start giga jak zwykle szybki, gdzieś na końcu zauważam Wiolę. To jej pierwszy start u Grzesia G. ciekawe jakie będą wrażenia, choć na te prawdziwe czekam po górskich edycjach :)


Start Giga.

Po gigowym starcie idziemy jeszcze do namiotu Synergii, spotykamy Petrę ze Sławkiem, troszkę rozmawiamy, a potem biegniemy szybko szykować się do swojego startu.

10.30 – rozgrzewka, pulsometr działa o dziwo.

10.50 – idziemy do sektorów pulsometr przestaje trybić.

10.55 – stoję z Arturem w sektorze, pierwszy raz w drugim. Myślę sobie – „Oby nie ostatni”. Po Murowanej drugi sektor był jedyną rzeczą z której byłam zadowolona.

11.00 – START – pulsak zaskakuje, pokazuje 180 bpm, ja cisnę i myślę tylko o tym, by być jak najbardziej z przodu, żeby tylko wejść w stawkę, gdzie ludzie wiedzą coś na temat jazdy w grupie.

Po asfaltowym mini-podjeździe zaczynają się pierwsze piaski. Daję z siebie wszystko. Nie patrzę na tętno, mam nadzieję, że organizm sam wie, na jakim poziomie mogę pocisnąć.
Przypomina mi się trasa z tamtego roku. Tu gdzieś Jabłczyńska dreptała z rowerem.
Potem pseudo techniczny zjazd i zaczynają się asfalty.
Niestety początek nie jest dobry, bo stawka się rozciąga. Nie wiem kiedy, okazuje się, że stawka się rozciągnęła. Zostaje sama :( Z przodu ludzie za daleko, nie dojdę ich. Za mną też za daleko, by na nich czekać. Nie pozostaje mi nic innego, jak jechać swoje i czekać na rozwój sytuacji. Na szczęście po pięciu minutach słyszę z tyłu szum. Jest – myślę sobie – trzeba „wsiąść do pociągu byle jakiego”. Wiem, że to trudne załapać się na koło, ale chłopcy mi pomagają i już mogę chwilę odpocząć. W pociągu spotykam Grzesia S. Niestety nie ma czasu pogadać :) Na moje szczęście wychodzi jakoś tak, że nie musze dawać zmiany, za to raz zahaczam o koło jednego bikera i o mało nie ląduję pod kołami nadjeżdżającego z na przeciwka samochodu. Na szczęście udaje się uniknąć szlifu.

Niestety szczęście nie trwa wiecznie, wjeżdżamy w teren i pociąg się rwie. Po chwili bufet, na którym postanawiam się zatrzymać.

Stawka na nowo się układa.
Gdzieś po drodze na poboczu mijam Sławka – złapał gumę. Ciekawe w ile mnie dojdzie – myślę sobie.

Potem na horyzoncie widzę koszulkę Moniki z Subaru. Zastanawiam się, czy ona tak słabo jedzie, czy ja tak mocno. Nie ważne. Wiem, że teraz nie mogę jej zgubić. I tak lądujemy w jednym pociągu. Niestety tu tylko jeden chłopak wie, jak robi się zmiany, inni szarpią nie potrzebnie. Chłopak próbuje im wytłumaczyć bajer, ale nikt nie rozumie, albo nie chce współpracować. Wiozę się więc na kole dając chyba tylko trzy zmiany.
Gdzieś tu wyprzedza mnie Sławek od gumy.
Niestety po 10 minutach widzę go znów na poboczu razem z Petrą. Najechała na ogromnego gwoździa i mleko nie pomogło.
Ja jadę dalej. Zbliża się bufet i już wiem, że muszę sobie go odpuścić, nikt się nie zatrzymuje, więc i ja nie będę gorsza :)
Ciśniemy dalej i ja dalej trzymam się Moniki.
Na piaskowym checkpoincie niestety znów grupa się rwie.


Na checkpoincie.

20 metrów przede mną koszulka Subaru i znajoma dziewczyna z K3. Ja jak zwykle miałam problem z wejściem na rower, więc chwilę zajmuje mi dogonienie dziewczyn. Przez chwilę wiozę się na kole, potem wjeżdżamy w jakąś pełną pisku polną ścieżkę, K3 się obraca i woła „Próbuj! Musimy je dogonić”. Wskakuję więc przed nie i cisnę z całej siły. Oglądam się do tyłu po chwili i widzę, że zostały. Znów zostaję, sama. Piasek pod górę, a ekipa daleko przede mną. Stawiam sobie jednak za cel ich dojść.
Iiiiiii udaje mi się :) Było ciężko, ale to był chyba kluczowy moment, odskoczyłam dziewczynom i już mnie nie doszły do końca wyścigu.

Nie wiem dokładnie co było dalej, ale w pewnej chwili ktoś na poboczu krzyczy - 7 km do mety. Myślę – jakieś głupoty, przecież jeszcze nie było bufetu.
Ale po minucie pokazuje się bufet. I znów wiem, że nie mogę się zatrzymać. Jadę i stawiam wszystko na jedną kartę. Mijam jakąś dziewczynę z Torqa z K3

Znów jadę sama, ale po chwili słyszę kobiecy głos. Jestem zdziwiona i zastanawiam się kto to. A to Kasia z KSPO Kraków Racing Team.
„Wskakuj na koło” słyszę. Ok, mi nie trzeba dwa razy powtarzać, łapię koło, i jedziemy chyba z trzy kilometry razem.
Gdy nagle pojawia się piach, rozłączamy się na chwilę i myślę, że zaraz po piachu dalej pociśniemy razem. Niestety przy plakietce 2km do mety słyszę w rowerze trzask!!!
Nie wiem co to, wiem, że uniemożliwia mi to płynne pedałowanie, a na każdym kocim łebku mam wrażenie, że rower zaraz się rozleci.
Jadę jednak. Rower stuka, a dziewczyna z Torqa mnie mija, próbuję ją dojść, ale rower nie pozwala :(
Fotograf Paweł krzyczy zza aparatu – „Dajesz czarnaMAMBA, dojdziesz ją”.
Niestety nie daję rady.
Na metę wjeżdżam chwilkę za nią i Kasią. Za mną Monika.
Mimo wszystko jestem zadowolona.
Idę do pepików, bo zastanawia mnie, na którym miejscu przyjechałam.
I okazuje się, że wyjechałam 5 miejsce.

„Huraaaaaa jestem na szerokim pudle. Jak to możliwe.” - myślę.

Pudło jednak nie ważne. Sprawdzam rower. Okazuje się, że strzelił mały metalowy łącznik przy łożyskach odpowiedzialny za odległość korby od kasety, przez co odległość ta zmieniała się przy deptaniu na pedały i uniemożliwiała normalną jazdę.
Ale co tam. Rower wiedział, kiedy się zepsuć :)
Dalej już standard – picie, banany, mycie siebie i roweru. Rozmowy ze znajomymi. No i oczywiście oczekiwanie na ogłoszenie wyników – pierwsze pudło u Golonki :)

Zadowolona z siebie pierwszy raz oglądam dekoracje z perspektywy sceny. Na która wchodzę też, za Petrę, która pojechała do domu.
No proszę dwa pudła w jeden dzień ;))))))))
Oby tak dalej – do Złotego Stoku.






Trochę cyferek:

Czas: 02:22:43

Czas poprawiony o 30 minut w stosunku do tamtego roku.

Strata do zwyciężczyni: 14%

Open: 168/266

K2: 5/11

Drugi sektor utrzymany :)




Kategoria Maratony



Komentarze
MAMBA
| 05:11 wtorek, 19 kwietnia 2011 | linkuj Dzięki wszystkim za gratulacje.

Z ramą nie jest problem.
Pękł element wymienialny, zwykły płaskownik metalowy osłonięty gumą.
marusia
| 21:03 poniedziałek, 18 kwietnia 2011 | linkuj Gratuluję wyniku. Trochę szkoda ramki GT-ka. Oby dało się to naprawić.
JPbike
| 15:51 poniedziałek, 18 kwietnia 2011 | linkuj Gratulacje od Jacka na sztywniaku :)
Twoje pierwsze pudło u GG ... no to żałuję że zbyt wcześnie wyjechałem z Dolska ...
klosiu
| 12:27 poniedziałek, 18 kwietnia 2011 | linkuj Gratuluję pudła, to był idealny dzień na maraton :)
Oby w Złotym Stoku była podobna pogoda.
wiol18a
| 07:30 poniedziałek, 18 kwietnia 2011 | linkuj Gratuluję!
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa miusi
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]