avatar Ten blog rowerowy prowadzi MAMBA z miasteczka Katowice. Od czerwca 2009 r. mam wykręcone 22914.50 kilometrów w tym 3088.00 na trenażerze. More...

    baton rowerowy bikestats.pl

    Poprzednie lata



    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    Tu już byłam









Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2010

Dystans całkowity:757.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:41:27
Średnia prędkość:18.26 km/h
Maksymalna prędkość:58.00 km/h
Suma podjazdów:8917 m
Maks. tętno maksymalne:191 (93 %)
Maks. tętno średnie:175 (85 %)
Suma kalorii:15617 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:63.08 km i 3h 27m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
58.00 km 0.00 km t-żer
05:10 h 11.23 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Podjazdy:1680 m
Kalorie: kcal
Rower:

Śladami Finiszerów - Drugi Etap MTB Trophy

Niedziela, 27 czerwca 2010 • dodano: 28.06.2010 | Komentarze 4

Po wczorajszym asfaltowym kręceniu przyszedł czas wyrównać dysproporcje i pojeździć trochę w terenie.
Nogi bolą i czują tą setkę, ale to nic nie przeszkadza aby strzelić sobie kolejną wyrypę w Beskidach.
I tak razem z Agnieszką, Arturem, Mariuszem i Tomkiem lądujemy w Wiśle z zamiarem przejechania znacznej części drugiego etapu tegorocznego MTB Trophy.



Wycieczka typowo niedzielna. Tempo jakie kto lubi, nie spinamy się za bardzo. Mariusz i Aga robią zdjęcia, ja postanawiam pobawić się w filmowca. Mnóstwo przerw i popasów. Niestety zauważam, że takie rwane tempo zaczyna mi przeszkadzać.
Mimo to bardzo przyjemnie podąża się szlakiem Finiszerów.


Trasa dla mnie w 90% przejezdna.
Zaczynamy pętle z Wisły. Tylko ten pierwszy fragment pokonujemy niezgodnie z trasą Trophy. Płacimy za to wpychając rowery pod koniec czarnozielonego szlaku :)



Dalej ze Smrekowca w kierunku Przełęczy Salmopolskiej.



Ppotem świetnym singlem w kierunku Grabowej. Tu mały fragment z buta, za stromo. Od Grabowej do Przełęczy Karkoszczonki znany fragment trasy, sam miód. Krótko za Karkoszczonką bardzo wymagający zjazd. Tak daleko za siodełkiem mój tyłek jeszcze nie był :P i zaraz za nim znany mi podjazd na Klimczok – dość mocno zniszczony po majowych deszczach, ale dalej przyjemny.



Na Klimczok chłopcy wjeżdżają czarnym, ja trasą maratonu. Jestem dumna z siebie, bo bardzo kamienisty, sypki, patyczasty i dość stromy podjazd udaje mi się pokonać. Choć przyznam, że nie było łatwo. Z Klimczoka znana trasa na Błatnią. Po drodze słynna ścianka, którą zawsze odpuszczałam. Dziś próbuje i dojeżdżam prawie do końca :)



Do Brennej świetny zjazd zielonym i równie zadowalający podjazd początkowo asfaltem przez Brenną-Leśnicę, a na końcu wymagającym ale 100% przejezdnym zielonym na Trzy Kopce. Potem już tylko zjazd do Wisły.
Do objechania została część z Wisły do Istebnej i nazot. Niestety czasu już brak.
Za to będzie po co przyjechać znów.

Wycieczka nie obywa się również bez strat. Artur katuje swoje sidiki, a te w proteście rozdziawiają swą paszcze. Bez zipa byłby koniec wycieczki :)



A na koniec co nieco w ruchu:


Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
118.00 km 0.00 km t-żer
05:45 h 20.52 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Podjazdy:717 m
Kalorie: 2955 kcal
Rower:

Góra Św. Anny

Sobota, 26 czerwca 2010 • dodano: 26.06.2010 | Komentarze 5

Pomysł odwiedzenia tego miejsca już od dawna kiełkował mi w głowie.
Opis wycieczki pewnego malarza-tapeciarza sprawił, że wreszcie mobilizacja osiagnęła optymalny poziom.
Niestety miejscowość ta jest tak niefortunnie położona, że z Katowic na jazdę tam i z powrotem jest za daleko, a na dojazd pociągiem i potem rowerem za blisko.
Mimo to rzuciłam hasło Św. Anna i otrzymałam pozytywny odzew.
O 8.31 z jedna minutą spóźnienia stawiłam się pod marusiowym domem.
Okazało się, że nie tylko ja zaspałam :)
Startujemy przez Lasy Kochłowickie.
I już na początku pierwsza przygoda. Okazuje się, że miejsce, które po opadach często jest zalane, dziś jest wyjątkowo zalane. Strumyk sięga mostka, przez który przelewa się woda, wokół pełno wsysającego błota zmieszanego z piaskiem.
Postanawiamy jednak spróbować przeprawy i po wręcz akrobatycznych wygibasach, z ilością błota na butach mocno przekraczających normę mkniemy dalej.
Jedziemy przez Chudów. Tu trochę focimy.
Omijamy Gliwice od południa. Asfaltami jedziemy przez:Paniówki - Bojków - Żernicę - Sośnicowice - az do Rachowic.
Potem wpadamy w przyjemny łatwy teren: Łącza - Rudziniec.
W Ujeżdzie wpadamy na asfalt i przez Zimną Wódkę jedziemy do Olszowej, skąd terenem do Poreby, gdzie odbywają się jakieś pokazy koni.
Stamtąd fajny zjazd do Leśnicy i pod górę, pod górę, pod góre.

Na miejscu troszkę zdjęć, choć dla niektórych za mało :)
Przejeżdżamy pod amfiteatr i zastanawiamy się, co tu zrobić z powrotem...
Na liczniku 100 km i drugie tyle do domu.
Postanawiamy jednak oszczędzic trochę nasze nogi i dojechać do Strzelców Opolskich skąd pociagiem wracamy do Katowic.
Połaczenie niestety nieciekawe, bo z przesiadką.

Wyjazd treningowo dobry. Równe tempo na asfaltach i szutrach. Mało niepotrzebnego zatrzymywania się.
Rozpoznanie terenu poczynione. Teraz mozna pojechać tam pokręcić się po technicznych fragmentach tras.
Starałam się jechać w strefie mieszanej 75 - 83%.

HRmax otrzymany przy szybkiej ucieczce przed dwoma burkami wiejskimi.
No nie powiem, już widziałam ich ząbki na moich łydkach.

Przeprawa przez wezbrany strumień Jamna. © marusia

...
Kategoria 100 i wiecej


Dane wyjazdu:
52.00 km 0.00 km t-żer
02:50 h 18.35 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Podjazdy:225 m
Kalorie: 1012 kcal
Rower:

Do pracy i na Milowice.

Środa, 23 czerwca 2010 • dodano: 23.06.2010 | Komentarze 4

Od kilku dni zbierałam się aby pojechać do pracy na rowerze.
Niestety ciagle były jakieś sprawy do załatwienia na mieśćie, a bika nie przypinam i nie zostawiam nigdzie samego.
Ale dziś sie udało ;)
Pierwsze koty za płoty. Droga do pracy zajmuje koło 40 min i liczy 13 kaemek.
Przy okazji postanowiłam skoczyć na Milowice do Parku Tysiąclecia.
No i nie powiem całkiem ciekawa miejscówka tam jest. Będe się tam pojawiać częściej.
Powrót do domu przez Borki i Szopienice.
Potem jeszcze kółeczko po WPKiW aby wyszło równe 50 km :)

A no i dodałam kilka zdjęć do relacji z Międzygórza.

.
Kategoria Okolice Katowic


Dane wyjazdu:
38.00 km 0.00 km t-żer
02:01 h 18.84 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Podjazdy:195 m
Kalorie: 870 kcal
Rower:

Lasy Kochłowickie.

Wtorek, 22 czerwca 2010 • dodano: 22.06.2010 | Komentarze 1

Załęska Hałda - Uroczysko Buczyna - Marusiowa Rybaczówka - Stare Panewniki - Coś w środku lasu na kształt hałdy :) I powrót.

Na spokojnie. Leniwie nawet.
Spotkałam dwie sarenki i jednego jelonka.
Ale wystraszyły mnie, że hej, bo jakoś tak wkręciłam sobie spotkanie z dzikami.

Aparatu nie zabrałam, więc zdjęcie z komórki.

Kategoria Okolice Katowic


Dane wyjazdu:
46.00 km 0.00 km t-żer
03:50 h 12.00 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Podjazdy:1800 m
Kalorie: 2545 kcal
Rower:

Powerade Suzuki MTB Marathon Międzygórze

Sobota, 19 czerwca 2010 • dodano: 22.06.2010 | Komentarze 16

Po dość długim okresie posuchy maratonowej, spowodowanej odwołaniem Szczawnicy wreszcie doczekaliśmy się Międzygórza – Tyrolu w Sudetach.

Jak zwykle przed ścigiem, wypytałam znajomych o charakter i trudność trasy, którą oni przejechali już raz nie jeden.
Odpowiedź – maraton łatwy technicznie, za to wymagający kondycyjnie.
Jednym słowem trudna dla mnie edycja. Mamba bowiem kondycją nie grzeszy :(
Tym bardziej, że w zupełnie subiektywnym odczuciu, jakiś taki spadek formy jest ciągle obecny.

Stanęłam więc w sobotę o 10.45 z lichą motywacją w tym moim trzecim sektorze.
I jak nakazano, tak punkt jedenasta wystartowałam.
Początek wzięłam zupełnie na spokojnie. Przede mną majaczyła koszulka dziewczyny, która okazała się moim pierwszym „króliczkiem”. A że króliczek nie był zbyt szybki, to powoli wchodząc na coraz wyższe tętna siedziałam mu na kole.
Po rozgrzewce na pierwszym trzykilometrowym podjeździe pomyślałam, że w sumie można już króliczka wyprzedzić. Tak, też uczyniłam, bo okazało się, że „króliczek” zbyt kurczowo trzyma klamki ;)
Potem oczywiście kolejny bardzo przyjemny podjazd. I równie przyjemny zjazd.
Tak sobie jechałam na spokojnie, a tu na horyzoncie znowu jakaś płeć piękna. Sił było w dostatku, wiec i wyprzedziłam, tylko nie pytajcie kogo, bo nie mam pojęcia.
Po chwili dojechałam do bufetu. Przez ostatnie tygodnie faszeruję się potasem i magnezem, chwyciłam więc garść morel, pomarańczkę i zatankowałam trochę poweradea, aby suplementacja nie poszła na marne. Patrzę, a tu ani „króliczek”, ani „płeć piękna” nie stają. Dziwię się, bo „króliczek” ma tylko bidon.
Ale co mi tam – myślę, wsiadam na bika i dalej kręcę swoje.
Po chwili uradowana mijam dwie niewiasty, a w głowie zaczyna kiełkować myśl, iż z tą moją kondycją chyba tak źle nie jest.



Kolejnym ważnym punktem programu – podjazd na Śnieżnik.
Łykam go zadziwiająco dobrze i już na początku udaje mi się złapać Monikę z Subaru.
Patrzę dalej, a tu niebieska koszulka Energospeca. Oj – myślę – to był mój cel. Przyciskam mocniej, ale czaję się do samego końca i łykam koleżankę. Udaje mi się zdobyć dość dużą przewagę. Energospec znika gdzieś za mną, a ja widzę koniec podjazdu i już wiem, że teraz będzie „moja” część trasy. Techniczny zjazd ze schroniska pod Śnieżnikiem.
Zaczynam zabawę, widzę że Grzegorz G. stoi i ostrzega zawodników przez kamiorami, fotograf robi mi zdjęcie. Przecież mi kamienie nie straszne :)
Poziom adrenaliny rośnie, mamba skupiona, gdy nagle CIACH, PRACH.!!!!!!
Patrzę a tu guma…..
No to poszalałam….
Zmieniam szybko dętkę, zdziwiona, że nawet nieźle mi idzie. Na koniec podbiega fotograf z Grzegorzem i pomagają mi napompować koło moją mini-pompką.
Mija mnie koszulka energospeca. Buuuuu. Ale Grzegorz mówi, spoko dojdziesz dziewczynę.
Łykam więc żela, pakuje manele, ostatnie pamiątkowe foto w trawie i G.G. pyta mnie o imię nazwisko. Wypalam, że „mamba” jestem. I tu zdziwienie.
„Aaa ty chyba nawet masz swoją stronę w necie” – słyszę. „Ok. Rachunek wystawie na mecie”.





Teraz mogę już jechać - myślę.
Sprowadzam rower przez kilka pierwszych kamieni, wsiadam na rumaka, obracam dwa razy korbą….. a tu……CIACH, PRACH!!!!!!!!
Druga guma…………….tym razem z przodu.

Nie wiem, co czuję, nie wiem co myśleć, w ogóle nic nie wiem.
Szybko wdrapuję na górę, fotograf i G.G. zdziwieni, że wracam.
Pokazuję koło.
„Dziewczyno. Co ty robisz?” – śmieją się.
Mi chyba już nie jest do śmiechu. Tym bardziej, że po chwili mija mnie „króliczek” i Monika z dętką na ramieniu (tez miała niespodziankę chwilę wcześniej).
Sytuację pogarsza fakt, że nie mam już dętki na zmianę.
Na szczęście jednak pewien dżentelmen ratuje mnie z opresji i łapię od niego maxxisa ultralighta.
Tą gumę chyba w całości zmienia mi G. Ja tylko podaje łyżki i pompkę, jak instrumentariuszka. Za fakturę się nie wypłacę.

Po chwili ruszam w drogę. Przez sporą część tego zjazdu, jadę jak nie ja. W głowie ciągle słyszę szum łapanego kapcia. Fragment trasy pode mnie, a ja nie jestem w stanie się z niego cieszyć.
Droga do drugiego bufetu to odrabianie strat. Zupełne deja vu. Tutaj mijam drugi raz Maksa i innych maratończyków. Mijam koszulkę Subaru i jeszcze kilka już znajomych twarzy.
Przy bufecie miła niespodzianka. Ktoś krzyczy – „Mamba, mamba. Co chcesz pić? Podam ci i ciśnij dalej”.
Okazuje się, że to Tomek. Też miał problemy na trasie i zjechał na mega. Postanawiamy więc dalej jechać razem.
Puszczamy się szybko w dół szeroką drogą usianą sztywnymi kamieniami.
Na blacie koło 45 km/h a tu nagle CIACH, PRACH!!!!
Trzecia guma…………..

Zaczynam się śmiać, bo co mi innego pozostało.
Przygód związanych z wyminą kolejnej dętki Wam Czytelnikom oszczędzę.
Wspomnę tylko, że mija mnie Maks, którego znów potem minę. Mija mnie Monika.
I tak dalej…. Po naprawie kapcia kolejne deja vu – przecież ja już ich wszystkich raz mijałam!?



Do mety w końcu dojeżdżam. W miłym towarzystwie Tomka.
Zjadam makaron z kilkoma osobami z teamu. Szukam Artura.
Spotykam Tomka po pierwszym w zyciu mini oraz kilka BSowych osobowości.
Damian cieszy się, że objechał Jacka :)
Spotykam fotografa. Gdy słyszy o kolejnej gumie załamuje ręce.



Ostateczny wynik:

Time: 4h 19 min z trzema gumami. Co daje 11/21 miejsce w kategorii wiekowej.
Na komputerze pokładowym widnieje 3h 50 min.
Gdyby nie złapane gumy, byłoby czwarte miejsce.
Wiem, nie ma co gdybać.
Ale z wyniku jestem zadowolona.
Suplementacja potasem i magnezem się sprawdziła – pierwszy maraton bez ani jednego skurczu.
Trasa bardzo fajna i wcale nie taka „nie moja”.
I na posiłek regeneracyjny się załapuję. Tym razem makaron trzeba pochwalić ;)
Kategoria Maratony


Dane wyjazdu:
51.00 km 0.00 km t-żer
02:15 h 22.67 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Podjazdy:265 m
Kalorie: 1147 kcal
Rower:

Z widokiem na góry - z naszych gór - Hałdy śląskie Part Two

Czwartek, 17 czerwca 2010 • dodano: 17.06.2010 | Komentarze 6

Jak planowałam, tak zrobiłam.
Ta sama trasa, co wczoraj.
No może poza małymi modyfikacjami i z aparatem.















Kategoria Okolice Katowic


Dane wyjazdu:
55.00 km 0.00 km t-żer
02:25 h 22.76 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Podjazdy:300 m
Kalorie: 1215 kcal
Rower:

Z widokiem na góry - z naszych gór - Hałdy śląskie Part One.

Środa, 16 czerwca 2010 • dodano: 16.06.2010 | Komentarze 2

Do maratonu w Międzygórzu pozostały dwa dni, a ja tu sobie zwyczajnie bimbam i zbijam bąki. Jakoś zastopowałam ostatnio i zaczyna mi się to nie podobać.
Dziś znów jakoś tak późno się zebrałam, a podjęcie decyzji - gdzie jechać, było bardzo trudne.
Miały być Milowice, ale na drodze do Sosnowca ruch samochodowy na maksa, miały być Paprocany, ale jakoś tak za późno ruszyłam tyłek, potem myślałam o załęskiej, ale to też jakoś nie ciągnęło.
Pojechałam więc prosto przed siebie i postanowiłam, że los zadecyduje.
Dojechałam przez Dolinę na Murcki i tu przypomniałam sobie, że dawno nie byłam na hałdzie murckowskiej. Szybko znalazłam drogę, wdrapałam się na górę a oczom ukazał się znajomy widok z beskidami majączącymi gdzieś na horyzoncie.
Widoki świetne ale mamba oczywiście aparatu nie zabrała ;(
Poćwiczyłam troszkę podjazdy (niestety ten najstromszy jeszcze nie jest w moim zasięgu :() a potem postanowiłam wreszcie odkryć dojazd do drugiej hałdy w okolicy - hałdy na Kostuchnie.
I o dziwo udało się to bez problemu.
Tu oczywiście widoki jeszcze lepsze i podłoże prawie takie jak w Międzygórzu.
Pokręciłam po szczycie i trzeba było już wracać.
Ale postanowienie jest - jutro trzeba zjawić się tu z aparatem.

...
Kategoria Okolice Katowic


Dane wyjazdu:
88.00 km 0.00 km t-żer
05:15 h 16.76 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Podjazdy:1040 m
Kalorie: kcal
Rower:

Jura - Garb Tenczyński

Niedziela, 13 czerwca 2010 • dodano: 15.06.2010 | Komentarze 3

Jura Krakowsko-Częstochowska.
Rejon często niedoceniany, a są tu naprawdę ciekawe miejscówki.
Mówią, że za mało górek, za dużo asfaltu.
A tu nam całkiem ciekawa wycieczka się przydarzyła :)
Choć nie powiem, wstając rano do samego wyjścia z domu rozważałam ewentualną zmianę planów na Beskid Śląski.

Trasa: Stacja PKP Trzebinia -Płaza -Płaza Dolna -Zamek Lipowiec -Regulice -Góra Grzmiączka -Grojec -Zamek Tęczyn -Poręba Żegoty -Rezerwat Dolina Potoku Rudno -Rybna -Rezerwat Zimny Dół -Mników -Morawica -Dolina Brzoskwinki -Brzoskwinia -Tenczynek -Stacja PKP Krzeszowice.

Ekipa: Damian, Mariusz i Ja :D

Dziś w opisie ograniczę się tylko do głównych atrakcji programu:

Zamek Lipowiec – pierwsza ważna miejscówka. Bardzo przyjemny i trochę techniczny podjazd. Niestety oponka się ślizga i nie udaje się podjechać do końca. Tu krótki odpoczynek i kilka zdjęć.










Góra Grzmiączka w Regulicach z Krzyżem Milenijnym. Dość ciekawy i jeden z dłuższych podjazdów.

Zamek Tęczyn. Warty zwiedzenia i pełen miejsc do zrobienia świetnych zdjęć. Zjazd z zamku – bajka. Profilowane zakręty i trochę korzeni. Widać, że jacyś bikerzy maczali w nim paluchy.













Kilka wąwozów i Dolina Brzoskwini.





Kręcenie bardzo udane. Na luzie, z tętnem czasem skaczącym do 85%.
Myślałam, że wykręcimy trochę więcej kilometrów.
Ale wszędobylskie komarzyce nie dawały żyć.

Dane wyjazdu:
87.00 km 0.00 km t-żer
03:44 h 23.30 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Podjazdy:395 m
Kalorie: 1963 kcal
Rower:

Na skraju mapy - Chełm Śląski i Lędziny

Piątek, 11 czerwca 2010 • dodano: 11.06.2010 | Komentarze 4

Zimno źle, ciepło też źle....mambie nie dogodzisz.
Po wczorajszym ładnie zmarnowanym dniu dziś trzeba było już iśc pojeździć.
No i pojeździłam. I o dziwo - szprychy i nyple całe :)
Pojechałam na Lędziny standardem.
Potem postanowiłam zahaczyć o Chełm Śląski.
Potem Imielin i znów Lędziny.
Powrót standardem przez Trzy Stawy.
Jechałam spokojnie.
Po raz pierwszy dojechałam do krańca mapy aglomeracji śląskiej.
O mały włos nie przejechałabym też wiewiórki :)
Jakaś taka niezdecydowana stała na środku drogi i nie myślała nawet żeby uciekać.
Poza rudą koleżanką żadnych przygód.
Kategoria Okolice Katowic


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km t-żer
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: 548 kcal
Rower:

Pod dachem

Poniedziałek, 7 czerwca 2010 • dodano: 07.06.2010 | Komentarze 5

Dziś dzień siłowy pod dachem.
Korzystam jeszcze z karnetu klubowego.
Najpierw godzina PP.
Potem spinning 1 h.
Dość mocno.
Nie czuję wogóle, żebym była w górach w ten weekend.
Kategoria spinner