avatar Ten blog rowerowy prowadzi MAMBA z miasteczka Katowice. Od czerwca 2009 r. mam wykręcone 22914.50 kilometrów w tym 3088.00 na trenażerze. More...

    baton rowerowy bikestats.pl

    Poprzednie lata



    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    Tu już byłam









Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2010

Dystans całkowity:735.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:39:58
Średnia prędkość:18.39 km/h
Maksymalna prędkość:62.40 km/h
Suma podjazdów:6981 m
Maks. tętno maksymalne:191 (93 %)
Maks. tętno średnie:156 (76 %)
Suma kalorii:9764 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:61.25 km i 3h 19m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km t-żer
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Szklarska Poręba – Szrenica 1362 m n.p.m. i Harrachov

Piątek, 23 lipca 2010 • dodano: 24.07.2010 | Komentarze 9

Gdyby kózka nie skakała, to by dalej po górach brykała.
Ale może od początku…

Po trzech dniach kręcenia wczoraj wypadało trochę odpocząć, albo przynajmniej zmienić trochę charakter pracy mięśniowej. Świetnym sposobem na to okazało się piesze wyjście w górki. Na Szrenicę planowaliśmy wjechać rowerem, ale że jest to teren Karkonoskiego Parku Narodowego trzeba było najpierw zobaczyć jak sprawa wygląda na górze i czy w ogóle warto się tam pchać.

Na szczyt wjechaliśmy, jak prawdziwi niedzielni turyści – kolejką.
Szumna nazwa SkiArena, ale pozwolę sobie nie skomentować jakości samego wyciągu, obsługi i CENY jaką zażądali za wjazd na górę.
Sam szczyt i schronisko godne polecenia, niestety mimo niemal idealnej pogody widoczność dzisiaj to tylko 50 km. Cykamy kilka zdjęć i szutrową autostradą kierujemy się na Łabski Szczyt i Śnieżne Kotły.


Schronisko na Szrenicy/


Na Szrenicy z widokiem na Łabski Szczyt i Śnieżne Kotły.


STOP zakazom dla rowerzystów.


Na jednej z Trzech Świnek


Szrenica


Po drodze niestety pogoda zaczyna się psuć. Pojawiają się pierwsze chmurki i widać, że w Kotlinie Jeleniogórskiej szykuje się burza. Stacja przekaźnikową RTV na Śnieżnych Kotłach też interesująco wygląda na tle granatowych złowrogich chmur.
Wysokie szczyty blokują jednak chmury, które długo nie przekraczają niewidzialnej granicy.


Stacja przekaźnikowa na Śnieżnych Kotłach.



Szybko docieramy do celu wędrówki, widok naprawdę zapiera dech w piersiach. Pionowe ściany skalne dochodzą do wysokości 200 metrów. Dwa polodowcowe kotły z bardzo dobrze zachowanymi formami glacjalnymi. Duże wrażenie potęguje burza gdzieś między Porębą a Jelenią Górą, którą mamy okazję obserwować i przede wszystkim słyszeć ;)






Trzeba jednak się zbierać, bo zmienia się wiatr i chmury zaczynają zagrażać i nam.
Modyfikujemy trasę - wracamy najpierw czerwonym w kierunku Szrenicy, by potem odbić na
żółty szlak prowadzący do Schroniska Pod Łabskim Szczytem.
W połowie drogi łapią nas pierwsze krople deszczu, który stopniowo przybiera na sile. Na szczęście przed główną nawałnicą docieramy do schroniska.

Długo czekamy na w miarę ludzkie warunki, aby zejść na dół do Szklarskiej, niestety turyści ciągle spływający do schroniska są dowodem na to, że wychodzić raczej nie ma sensu.
Jemy ruskie pierogi zapijając i paluszki z sezamem.

W końcu, gdy na chwilę deszcz maleje, dochodzimy do wniosku, że nie ma co, ale lepiej już nie będzie, i tak zmokniemy, więc wykorzystując chwilową poprawę aury ruszamy szybko w drogę. Idziemy najpierw zielonym, a potem żółtym szlakiem. Określenie szlak w tej sytuacji jest dość na wyrost. Idziemy korytem rzeki, która powstała na szlaku w wyniku niemałych opadów. Mimo to idzie się całkiem nieźle.

Niestety chwila nieuwagi, noga ujeżdża na kamieniu i wykręcam kostkę. Ból maksymalny, ale jakimś cudem po chwili udaje mi się pozbierać. Poza tym nie raz wywinęłam tak nogę i po jakimś czasie przecież przestawało boleć ;)
Na szczęście nie długo potem droga przekształca się w szeroki szutrowy dukt. Dzięki temu, już w miarę spokojnie docieramy do domu.
Udało nam się uniknąć przemoczenia, a góry po raz kolejny udowodniły, że są nieprzewidywalne. Nawet gdy rano zero chmur i 30 stopni na termometrze.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie kostka, która teraz daje o sobie znać.
Artur wyrusza do Apteki. Wraca po chwili z maścią, bandażem i środkiem znieczulającym w postaci śliwkowego wina.
Niestety tylko ono okazuje się skuteczne.
Dziś rano już wiem, że o jeżdżeniu po górach mogę zapomnieć.
Na dodatek pada deszcz, co tym bardziej nie sprzyja urlopowemu kręceniu.

Postanawiamy więc udać się autem do Harrachova, który też był w planach rowerowych.
Spacerujemy pod skocznie i powoli dreptamy główną ulicą zaliczając sklepy sportowo-turystyczne. Będąc w Czechach nie odmawiamy też sobie smażonego sera z frytkami i zakupów w sklepie wolnocłowym :)





Wieczór postanawiamy spędzić w izbie przyjęć szpitala w Jeleniej Górze.
Po dwóch godzinach czekania na przyjęcie i rtg oraz fascynujących rozmowach z innymi „urazowiczami” okazuje się, że z kostką nie jest tak źle. Bardzo konkretny i sympatyczny lekaż postanawia nie wsadzać mnie do gipsu i radzi, abym robiła to, co potrafię najlepiej, czyli jeździła po górach, a piesze wycieczki pozostawiła innym.
Obiecuje przemyśleć sprawę, a w głowie krąży już myśl o przyszłotygodniowym maratonie w Głuszycy. Oj obym się zdążyła zregenerować ;)


Staw skokowy lewy.

Dane wyjazdu:
52.00 km 0.00 km t-żer
03:31 h 14.79 km/h:
Maks. pr.:62.40 km/h
Podjazdy:1045 m
Kalorie: kcal
Rower:

Szklarska Poręba - singletrackowy Smrek ( 1124 m n.p.m.)

Środa, 21 lipca 2010 • dodano: 23.07.2010 | Komentarze 4

Singletracka pod Smrekiem już raz w tym roku zaliczyłam.
Niestety pogoda sprawiła, że nie można było zakosztować do końca frajdy z pokonywania licznych hopek i zakrętów.

Będąc w okolicy nie sposób odmówić sobie możliwości ponownego odwiedzenia tego miejsca.

Z rana po pysznym śniadaniu wyruszamy więc do naszych południowych sąsiadów.

Jednak samo kręcenie po singlu nam nie wystarcza, postanawiamy zdobyć górę pod którą nasz singiel leży – Smrek (1124 m n.p.m.) zwany przez Czechów Królem Gór Izerskich.

Jazdę zaczynamy jedną pętlą singla.
Ojjjjjj – cud, miód i orzeszki.
Zupełnie inny komfort jazdy niż za pierwszym razem.
Nie będę się rozpisywać, bo każdy, kto był, to wie, a kto nie był, ten musi tam pojechać.

Drugą pętlę rozszerzamy najpierw o długi asfaltowy podjazd pod Tisine (873 m n.p.m.), a potem wjeżdżamy na szutrowo-kamienistą Wieżową Ścieżkę prowadzącą na szczyt Smreka.

Po dość konkretnej zabawie z podjazdami ostatecznie docieramy do szczytu z charakterystyczną wieżą widokową.
Wdrapujemy się na górę i dość długo kontemplujemy widoki.

Tu mała ciekawostka – Smrek zawdzięcza swoją nazwę wysokiemu świerkowi, który przez kilkaset lat rósł na szczycie.

Po chwili odpoczynku i kilku fotkach czeka nas zjazd. Najpierw kamiory, potem asfaltos.
No i oczywiście dokończenie pętli singletrackowej.

Po drodze kręcimy kilka filmików, na robienie zdjęć nie mamy ochoty, bo jazda byłaby zbyt rwana i ubaw mniejszy.

Z pięćdziesięcioma kilometrami na liczniku docieramy do parkingu i dochodzimy do wniosku, że mamy już dość kręcenia na dzisiaj.
Ale przy każdej możliwej okazji będziemy tu wpadać, na jedną pętelke i może wreszcie jakieś piwko w Hubertce :)


Wieża na Smreku


Widok z wieży na Smreku


Jakby ktoś nie wierzył, że wjechałam :)


Miejsce popasowe na singlu.
Kategoria Góry Izerskie


Dane wyjazdu:
41.00 km 0.00 km t-żer
03:06 h 13.23 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Podjazdy:111 m
Kalorie: kcal
Rower:

Szklarska Poręba - Przełęcz Karkonoska

Wtorek, 20 lipca 2010 • dodano: 20.07.2010 | Komentarze 8

Przełęcz Karkonoska - 1198 m n.p.m.
Podjazd na nią uchodzi za jeden z trudniejszych w Polsce.
Nie sposób być w okolicy i nie spróbować się z nim zmierzyć.

Start w Szklarskiej Porębie.
Międzynarodowym szlakiem rowerowym wiodącym m.in. Drogą Pod Reglami docieramy do Przesieki. Tu zaczyna się zabawa – trzyipółkilometrowy podjazd aż do Drogi Sudeckiej.
Chwila odpoczynku i dalej czarnym rowerowym do góry aż na 1198 m n.p.m.
Momentami masakra, miłe wypłaszczenie w środku, ale okulary parują i trzeba je ściągnąć.
Podjazd rzeczywiście trudny, ale daje radę i jestem na górze trzy minuty po Arturze.

Na górze Hotel Spindlerova bouda. Zjadamy makaron (nie polecam), odpoczywamy, kelner proponuje, abym zamiast do Polski zjechała z nim na Czechy, ja nie przystaję na propozycje :)
Artur postanawia wjechać trochę wyżej 1236 m n.p.m. – Schronisko Odrodzenie.
Ja popijam wodę i podziwiam chmury powoli zakrywające Petrovą budę, schronisko w kierunku którego mamy jechać.

Po chwili szlakiem granicznym, gdzie czesi wyznaczyli również szlak rowerowy, dojeżdżamy przez szczyt Ptasi Kamień i przełęcz Dołek pod Petrovą budę ( 1260 m n.p.m.- najwyższe zdobyte dziś miejsce) i kierujemy się na czarny szlak prowadzący do Jagniątkowa. Trasę tą polecam każdemu. Trudny, z telewizorami i mniejszymi kamieniami, ale wszystko na miarę naszych umiejętności.
Z czarnego w połowie zjeżdżamy na Drogę II, którą jedziemy aż do Trzech Jaworów, skąd kierujemy się na Wodospad Szklarki.
Robimy kilka zdjęć i ścieżką wzdłuż głównej ulicy wracamy do punktu wyjścia – Szklarskiej Poręby. Na tą ścieżkę jednak jeszcze wrócimy i zdjęć trochę porobimy (bo mambie oczywiście znów rozładować aparat ;))

Dla wzrokowców:

Na Przełęczy Karkonoskiej:




Widok na Spindlerovą budę z drogi pod Petrovą budą:


Petrova buda:


Wodospad Szklarki


Kategoria Karkonosze


Dane wyjazdu:
76.00 km 0.00 km t-żer
04:29 h 16.95 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Podjazdy:1375 m
Kalorie: kcal
Rower:

Szklarska Poręba - Na Świeradów Zdrój

Poniedziałek, 19 lipca 2010 • dodano: 20.07.2010 | Komentarze 6

Pasmo Gór Izerskich położone jest na granicy Polski i Czech. Polska część obejmuje dwa równoległe do siebie grzbiety: Grzbiet Wysoki z Wysoką Kopą (1126m) oraz Grzbiet Kamienicki, którego najwyższym wzniesieniem jest Kamienica (973m). Oba grzbiety rozdzielone są dolinami Kwisy i Małej Kamiennej, zaś łączą się ze sobą w siodle Rozdroża Izerskiego (767m). Po stronie czeskiej wyróżnia się masyw Izery (1121m), Grzbiet Waloński oraz Grzbiet Średni.

Dziś zdecydowaliśmy się na eksplorację polskich rejonów Gór Izerskich, a dokładnie Grzbietu Wysokiego, ciągnącego się od Świeradowa Zdroju aż po Szklarską Porębę.
Bazą do ustalenia przebiegu wycieczki była trasa świeradowskiego maratonu organizowanego corocznie w tych rejonach przez Bike Maraton.

Zaczynamy ze Szklarskiej i zwiedzamy położony niedaleko naszej noclegowni Wodospad Kamieńczyka. Zaczyna się bardzo smakowicie, bo szlak wiedzie trudnym wielko-kamienistym podjazdem, który, jak się okaże, będziemy pokonywać też w druga stronę na zakończenie tripu i będziemy dziwić się, że udało nam się w większości go podjechać.



Szybkie zdjęcie wodospadu i dalej w drogę do Jakuszyc (dzielnica Szklarskiej, ośrodek narciarstwa biegowego).



Potem Duktem Końskiej Jamy docieramy do Rozdroża pod Cichą Równią.



Stamtąd trasą maratonu docieramy do Polany Izerskiej, skąd Nowa Drogą Izerską zjeżdżamy do Świeradowa. Udaje nam się znaleźć techniczny odcinek będący zakończeniem trasy maratonu. Agrafki, które w tamtym roku były dość trudne teraz to bułka z masłem :)

W Świeradowie zwiedzamy Dom Zdrojowy z największą w Sudetach halą spacerową.







Posilamy sie też kawą i ciastkami w jednej z cukierni.



Niestety trzeba jechac dalej. A przed nami najtrudniejsza część dzisiejszej wycieczki – podjazd na Stóg Izerski. Szlak maratonu omija szczyt, my postanawiamy wjechać na sama górę. Widoki wynagradzają trud, miny turystów niezapomniane.









Dalej Drogą Telefoniczną znów na Polanę Izerską, a stamtąd na Halę Izerską, niesamowity płaskowyż , gdzie znajdują się jedyne w swoim rodzaju Torfowiska Doliny Izery oraz gdzie płynie najbardziej niezwykła rzeka w Polsce Izera. Jej górny bieg wygląda jak dolny wielu innych rzek



Z Izerskiej Łąki pędzimy czerwonym szlakiem do Stacji Turystycznej Orle. Była tu kiedyś huta szkła, obecnie czynne jest schronisko turystyczne.



Stąd zgodnie z trasą maratonu robimy pętelkę szlakiem rowerowym aż do Rozdroża pod Działem Izerskim i z racji późnej pory i pustych brzuchów (morele, rodzynki, corny i crunche się skoczyły) zjeżdżamy asfaltem do Polany Jakuszyckiej. Potem asfaltem prawie do samej Poręby. Klamrę kompozycyjną zamykamy trudnym kamienistym zjazdem od Wodospadu Kamieńczyka prawie pod sam dom.

Słów kilka na koniec:

Fragment polskiej części Gór Izerskich poznany. Odpoczynek od kamienistych i technicznych szlaków beskidzkich zdecydowanie się przydał. Te góry są zupełnie inne, delikatniejsze, spokojniejsze, dojrzalsze od naszych nieutemperowanych jeszcze Beskidów. Są doskonałe do treningów, bo jest tu wszystkiego po trochu. Szutrowe długie trasy umożliwiają utrzymanie odpowiednio wysokiego, równego tempa przez dłuższy czas, techniczne kamieniste fragmenty ćwiczą równowagę i panowanie nad rowerem.
Nie dziwi więc, że wielu zawodowych kolarzy wybiera trening w tych stronach.
Kategoria Góry Izerskie


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km t-żer
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Szklarska Poręba - Intro - Zamek Chojnik

Niedziela, 18 lipca 2010 • dodano: 18.07.2010 | Komentarze 2

"Różne są wersje legendy o pięknej i okrutnej dziewicy. Najczęściej utrzymuje się, iż Kunegunda była córką kasztelana, który dowodząc swej junackiej sprawności przyjął zakład, że objedzie konno zamkowe mury. Konia dosiadł lecz murów nie objechał; runął w przepaść.
Godna ojca córka złożyła śluby, że rękę odda tylko temu, który odważy się zrealizować z powodzeniem nieudany wyczyn kasztelana. Wieść niesie, że wielu starających się padło ofiarą piękności i przysięgi Kunegundy, kończąc żywot wśród głazów Piekielnej Doliny. Biegły lata. Zamek zyskał złą sławę. Uroda kasztelanki przygasła. Konkurentów ubywało. Zdawało się, żeKunegunda do końca dni swoich trwać będzie w panieńskim stanie, gdy na zamkowy dziedziniec wjechał piękny młodzieniec. Na jego widok Kunegunda gotowa była złamać złożone śluby. Nie pomogły łzy i błaganie. Młodzieniec był nieustępliwy. Poddał się próbie, a zwyciężając rzekł: „Pani, przybyłem by pomścić owych nieszczęsnych, których twa pycha i duma pozbawiła życia. Zaś ciebie nie pragnę wcale”. Mówiąc to cisnął rękawicę i odjechał. A Kunegunda urażona doznanym zawodem i hańbą rzuciła się w przepaść, gdzie śmierć znalazło tylu dzielnych rycerzy. Legenda posiada zresztą kilka innych wersji zakończenia: a to, że kasztelankę porwał diabeł, gdyż on to przybrał postać pięknego rycerza, a to, że wstąpiła do klasztoru by pokutować za grzechy, czy też, że z tej samej przyczyny pozostała do ostatnich dni swoich w panieńskim stanie. Bez względu na brzmienie legendy, w okresie romantyzmu stanowiła zaczyn dla wielu ballad i poematów /por. Fr. Schiller Rękawiczka oraz pod tym samym tytułem ballada A. Mickiewicza. Legendę o Kunegundzie wskrzesił i przypisał do zamku Chojnik w 1946 r. mgr Józef Sykulski w utworze scenicznym pt. „Kunegunda księżniczka na zamku Kynast”. Należy nadmienić, że w pierwszych powojennych latach często posługiwano się prymitywnie spolszczonym nazewnictwem niemieckim."

Źródło: Czajka J., "Zamek Chojnik", Zarząd Oddziału PTTK w Jeleniej Górze, 1990






Zamek Chojnik (niem. Kynast, pol. 1945–1948 Chojnasty) – zamek usytuowany nieopodal Jeleniej Góry-Sobieszowa, na szczycie góry Chojnik w Karkonoszach. Góra ta wznosi się na wysokość 627 metrów n.p.m., a od jej południowo-wschodniej strony znajduje się 150-metrowe urwisko opadające do tzw. Piekielnej Doliny. Warownia znajduje się na terenie rezerwatu przyrody, który jest eksklawą Karkonoskiego Parku Narodowego.



Dane wyjazdu:
72.00 km 0.00 km t-żer
03:30 h 20.57 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Podjazdy:320 m
Kalorie: 1480 kcal
Rower:

Lazy Thursday

Czwartek, 15 lipca 2010 • dodano: 15.07.2010 | Komentarze 8

Przez dwa ostatnie dni walczyłam z kolarską opalenizną i nabijałam kaemki w basenie. Niestety dziesiątki godzin w górach, na asfaltach i szutrach na trwałe zostawiły ślad na mojej skórze smaganej wiatrem i słońcem.
Poddałam się.
Założyłam spodenki BodyDry i w drogę.
Dziś leniwie, bo pogoda nie pozwala na co innego.
Odwiedziłam przykatowickie kąty, w któryh dawno mnie nie widziano: Las Kochłowicki, Halemba, Śmiłowice, Mikołów Kamionka, Dolina Jamny, Lasy Panewnickie, Zadole, Kostuchna, Podlesie, Murcki, Trzy Stawy (kolejnośc przypadkowa).
Upał nieźle dał w kość, a na nogach znowu "big trio".





Mało ostatnio słuchania u mnie.
Z okazji rocznicy Bitwy pod Grunwaldem Armia:

...
Kategoria Okolice Katowic


Dane wyjazdu:
115.00 km 0.00 km t-żer
05:25 h 21.23 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Podjazdy:1205 m
Kalorie: 2892 kcal
Rower:

Poniedziałkowe śniadanie na 884 m n.p.m.

Poniedziałek, 12 lipca 2010 • dodano: 12.07.2010 | Komentarze 12

Rozmawialiśmy ostatnio z Arturem o przyjemności spożywania śniadania na słonecznym tarasie z widokiem na góry. Dziś takiego śniadania mi się zachciało.
Niestety w Katowicach ani tarasu, ani gór.
Na dodatek mój brzuch zażądał śniadania dziś wyjątkowo wcześnie, bo o 3.45.
Cóż było zrobić, wstałam grzecznie, dokonałam zabiegów związanych z poranna toaletą i postanowiłam wyruszyć na poszukiwania jakiegoś tarasu skąpanego w słońcu.

Szukałam w Katowicach, potem w Mikołowie. Dojechałam do Łazisk i Żor, ale nigdzie tarasu nie znalazłam. W Pawłowicach na chwilę coś mignęło między drzewami, ale okazało się to tylko zwykłym balkonem. W Ochabach koń się uśmiał na mój widok, pewnie z racji mego garba na plecach. W Skoczowie znalazłam kilka tarasów, ale góry nie takie. Chciało mi się czegoś bardziej majestatycznego.
W końcu w Ustroniu mnie pokierowali.



Wskazali gdzie taki taras może być. Ale wdrapać się na niego było ciężko. Schodami nie chciałam, a winda jechała tylko na młynku.
Cóż zrobić, wsiadłam do windy i pojechałam, wszyscy mówili, że nie pożałuję.

Na ostatnim piętrze usłyszałam dzwoneczek mówiący, że koniec wycieczki. I rzeczywiście moim oczom ukazał się widok iście majestatyczny.
Taras z widokiem o jakim marzyłam, nazwa tarasu „Równica” zupełnie nie pokrywał się z nierównościami łańcuchów górskich które można było zobaczyć.

Kelner przyniósł śniadania do stolika i mogłam się rozkoszować tą chwilą.
Bułeczka z pasztetem i pomidorkiem smakowała wybornie. Poprosiłam też o jajecznicę, ale podobno kury z powodu upałów znoszenia jajek odmówiły.


Po śniadaniu postanowiłam zadbać nieco o kondycję fizyczną i strzeliłam rundkę terenową:

Równica_Beskidek_Orłowa_Trzy Kopce_Wisła


Na Orłowej.


Chmury są, ale słońce praży.



Potem zaliczyłam Spa nad Wisłą i postanowiłam wrócić do domu TGV bo było już dość późno.

Edit:

Z tego wszystkiego zapomniałam kilku ważnych faktów:

Katowice-Ustroń równe 80 km ze średnią 28,7 km/h HRav 157bpm
Katowice-Szczyt Równicy równe 90 km w czasie 3h 47 min

Dane wyjazdu:
29.00 km 0.00 km t-żer
03:35 h 8.09 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Podjazdy:1100 m
Kalorie: kcal
Rower:

Szukając gumijagód – Wielka Rycerzowa z Tatrami w tle.

Sobota, 10 lipca 2010 • dodano: 11.07.2010 | Komentarze 7

Dla każdego sportowca rzeczą najważniejszą zaraz po treningach jest odżywianie. Sprawdzamy zawartość węgli, białka, tłuszczu i witamin w każdym posiłku.
Staramy się optymalnie dostosować dietę do wymagań i zapotrzebowań organizmu.
Im lepsza dieta, tym szybsza regeneracja, a co za tym idzie, możliwość zrobienia kolejnego dobrego treningu.
W mojej diecie zwracam ostatnio uwagę na dostarczenie odpowiedniej ilości antyoksydantów, witaminy C i Potasu.
Najlepiej zrobić to za pomocą owoców.
Postanowiłam więc wykorzystać rozpoczynający się sezon jagodowy i połączyć rowerowanie z podjadaniem. Spytałam Artura, czy nie ma czasem niedoboru antyutleniaczy. Okazało się, że nie, ale po górach pojeździ chętnie :)

Gdzie w polskich górach znajdziemy najwięcej krzaczków jagodowych????
Tak, macie racje.
Cel był dość wysoki, ale aby nie stać w miejscu trzeba być dość wymagającym w stosunku do siebie. Wybór padł na Beskid Żywiecki i mało uczęszczany szlak graniczny od Wielkiej Rycerzowej na Wielką Raczę. Wypad miał być bardziej endurowy, bo jak wiadomo tamte rejony są już mało uczęszczane zarówno przez turystów pieszych, jak i rowerowych.

Zaczynamy niestety dość późno, z Rajczy ruszamy czerwonym przez Hutyrów na Młodą Horę (1004 mnpm). Godzina startu okazuje się zabójcza, słońce daje czadu, szlak łagodny na mapie staje się momentami dość wymagający. Nie łamiemy się jednak, bo jest to jednocześnie czarny szlak rowerowy, więc gorzej chyba być nie może.
Niestety mylimy się bardzo. Miało być tylko około 300 m z buta. W sumie może i tyle było, ale upał spotęgował uczucie zmęczenia. Poza tym jakość szlaku totalnie zrytego przez leśników nie pozostawia złudzeń, wycieczka robi się pieszo-rowerowa. Przejeżdżamy też przez świetny singiel w lesie. Niestety tak rzadko uczęszczany, że choinki smyrają nas po twarzach. Potencjał w tej ścieżynce jest. Trochę kasy i rąk do roboty, a byłoby jak pod Smrkiem.
Przed Młodą Horą podobnie jak kilka grup turystów gubimy szlak, korzystam z tego i z pierwszych krzaczków zrywam pyszne jagódki, które wesoło wędrują do mojego brzucha. Artur szybko odnajduje drogę, to jednak nie zmienia faktu, że to kolejna niespodzianka leśników. Wycinają drzewa z oznaczeniem szlaku i nic ich to nie interesuje.
Docieramy jednak do celu, uzupełniamy zapasy wody, posilamy się rodzynkami i morelami.
Grupa turystów pyta pana w schronisku o zupę, pan uśmiecha się znacząco i stwierdza, że są pierwszą grupa od dwóch tygodni, która pyta o coś do jedzenia, więc zupy brak.







Ruszamy dalej w kierunku Jaworzynki. Rzecz, która nas już rozbawiła wcześniej to fakt, że na mapie czarny szlak rowerowy urywa się tu na kilkaset metrów, by po chwili się znów pojawić. Cóż, bardzo ciekawy sposób na wyznaczenie szlaków w tamtych okolicach, omijając trudne podejścia. Nie wiem, czy zakładają, że rowerzysta ma helikopter???
Mu jedziemy objazdem, który podobno łatwiejszy. Nie mylimy się, objazd jest do wjechania, niestety znów leśnicy pojawiają się w opowieści. Kolejna ścieżka totalnie zryta z milionem gałęzi, a wystarczyłoby co większe przesunąć tylko na bok.
Dojeżdżamy na Jaworzynkę i kierujemy się na Małą Rycerzową – świetny podjazd kamienno-korzeniasty. Niestety momentami za ciężki dla mnie.
Na Małej Rycerzowej cały trud wspinania się na 1207 mnpm zostaje wynagrodzony.
Widok zapiera dech w piersiach - Mała Fatra, pasmo Pilska i Babiej no i oczywiście Tatry.
Robimy zdjęcie, a do buzi ląduje znów kilka jagódek.



Zjeżdżamy do Bacówki Na Rycerzowej i robimy popas.



Jakaś impreza muzyczna się szykuje. Rozbite namioty, sporo rodzin z dziećmi, mini scena, na której jakieś piosenki śpiewają :)
My odpoczywamy. Pogoda , widoki, ajjj jeszcze basenu brakuje.
Zastanawiamy się, co dalej. Godzina już późna, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nie damy dziś rady dotrzeć na Raczę. Dziś trasa nas pokonała. Dołożyli się do tego leśnicy i upalna pogoda. Postanawiamy zjechać zielonym przez Kotarz i Muńczoł do Ujsoł.



Zjazd raczej przyjemny, kamienie, korzenie, jagody, trawa. Jednym słowem wszystkiego po trochu. Duża część trasy to singiel wśród gumijagód. Korzystam z tego podczas każdego postoju.Tracimy wysokość dość szybko, momentami jest tak stromo, że tyłek jest coraz dalej za siodełkiem, ostatecznie przyjmuję pozycję z brzuchem na siodełku. Tak ostro jeszcze nie było, ale zjeżdżam. Mijamy jakichś turystów, patrzą na nas, jak na wariatów. Mały fragment z buta w dół i w górę (za stromo). Dalej na szlaku przypominają o sobie leśnicy. Tak zniszczonych szlaków w Beskidzie Śląskim nie widziałam.
Walczymy z ogromną ilością patyków i patyczków. I trach!!!
Jeden z patyków, a raczej dość duża deseczka powoduje, że Artur zalicza efektowną glebę. Nie jest wesoło. Deska zaklinowała się między kasetą a kołem zahaczając przy okazji przerzutkę. Chwilę siłujemy się z kawałkiem drewna, ale w końcu ustępuje. Kaseta i koło raczej nie ucierpiały, ale ustawianie przerzutki już tak. Nie wiadomo tylko czy to tylko hak skrzywiony, czy wózek przerzutki. Da się jednak jechać, a przerzutka tyrkoce, przypominając o swoim istnieniu.

Dalej już raczej spokojnie. Mijamy Szczytkówkę, gdzie wypasa się stado kóz i kozłów dokładnie na naszej ścieżce. Patrzą na nas niepewnie, a ja już widzę jak rogi jednego z nich kierują się w nasza stronę. Po takim spotkaniu byłoby rzeczywiście nieciekawie.

Potem wąski singiel wśród traw. Tu naprawdę nie szedł chyba nikt w tym roku. Znów gubimy szlak, ale na wyczucie kierujemy się w dół do Ujsoł, by potem asfaltem dojechać do Rajczy.

Suma summarum Rycerzowa zaliczona. Wielka Racza musi poczekać. Szlak graniczny z Rycerzowej na Raczę chyba w ogóle sobie odpuszczę. Zbyt zniszczone i zaniedbane tereny. Kamienie i korzenie fajne. Pogoda dała w kość. Widoki lepsze niż w Beskidzie Ślaskim.
Kolejny cel – Wielka Racza inspirowana MTB Trophy. Ale to chyba dopiero w sierpniu. W przyszłym tygodniu odpoczynek od Beskidów. Szerokie ścieżki Karkonoszy czekają :)
Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
43.00 km 0.00 km t-żer
01:52 h 23.04 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Podjazdy:215 m
Kalorie: kcal
Rower:

urlopowo

Czwartek, 8 lipca 2010 • dodano: 08.07.2010 | Komentarze 4

Urlop w pełni.
Dziś miałam zamiar zrobić dłuższą trasę, ale ostatnio mam problemy z podejmowaniem decyzji, więc nici z tego wyszły.
Pogoda też zachęcała do inego rodzaju aktywności niz rowerowanie.
Postanowiłam więc sprawdzić moją kondycję pływacką.
Wczoraj przeczytałam w internecie, że otwarli juz nieoficjalnie kąpielisko znajdujące się niedaleko mnie. Po generalnym remoncie chciałam zobaczyć, co to wyczarowali.
I powiem szczerze, że całkiem nieźle się zapowiada. Kompleks pięciu basenów w tym olimpijski i wielkie jacuzzi, 2 zjażdżalnie, do tego boiska do koszykówki, piłki nożnej, siatkówki z nawierzchnią tartanową, boisko do siatkówki plażowej i piłki nożnej plażowej. Wszystko nowiutkie, piękna przystrzyżona trawa, aż chciało się pływac i opalać.
Z planów godzinnego pływania zrobiło się trzygodzinne pływanio-opalanie.
A żeby nie było tak zupełnie nierowerowo wzięłam sobie rowerową książkę:
"Lance Armstrong - mój powrót do życia"

Wieczorkiem mimo wszystko wyrzuty sumienia kazały cos wykręcić.
Niestety za późno, dlatego pięćdziesiatki nie dobiłam.
Pojechałam na Lasy Kochłowickie, Dolinę Jamny i sprawdzić czy mostek z wypadu na ankę jest przejezdny. Więc jest przejezdny. Woda opadła. Droga na Halembę przejezdna :)
Kategoria Okolice Katowic


Dane wyjazdu:
51.00 km 0.00 km t-żer
02:15 h 22.67 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Podjazdy:280 m
Kalorie: 1045 kcal
Rower:

Gruby, czarny kot.

Środa, 7 lipca 2010 • dodano: 07.07.2010 | Komentarze 2

Dziś jakoś nie potrafiłam się zebrać, ale jak już mi się wreszcie udało, to pojechałam pokręcić po lasach murckowskich.
Zawet trochę kaemek się uzbierało.
Gdy wracałam, śliczny czarny kotek przebiegł mi drogę.

Zauważyłam też, że w terenie ciężko mi wchodzić na wysokie tętna, nie wiem czy to brak motywacji, czy coś innego.
Wyszło około:
1 h w strefie tlenowej
1 h w mieszanej
i tylko 3 min w beztlenie.
Kategoria Okolice Katowic