

Moje rowery
Archiwum bloga
- 2018, Maj8 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec11 - 4
- 2018, Luty11 - 5
- 2018, Styczeń17 - 0
- 2013, Listopad1 - 1
- 2013, Lipiec5 - 57
- 2013, Czerwiec8 - 41
- 2013, Maj10 - 41
- 2013, Kwiecień20 - 40
- 2013, Marzec21 - 33
- 2013, Luty13 - 37
- 2013, Styczeń11 - 19
- 2012, Grudzień21 - 41
- 2012, Listopad12 - 35
- 2012, Październik5 - 26
- 2012, Wrzesień5 - 41
- 2012, Sierpień17 - 33
- 2012, Lipiec22 - 69
- 2012, Czerwiec17 - 50
- 2012, Maj23 - 68
- 2012, Kwiecień19 - 67
- 2012, Marzec15 - 26
- 2012, Luty14 - 27
- 2012, Styczeń22 - 69
- 2011, Grudzień21 - 46
- 2011, Listopad8 - 22
- 2011, Październik4 - 8
- 2011, Wrzesień12 - 7
- 2011, Sierpień17 - 42
- 2011, Lipiec11 - 36
- 2011, Czerwiec15 - 29
- 2011, Maj11 - 40
- 2011, Kwiecień22 - 73
- 2011, Marzec19 - 56
- 2011, Luty13 - 20
- 2011, Styczeń13 - 38
- 2010, Grudzień20 - 49
- 2010, Listopad10 - 28
- 2010, Październik11 - 12
- 2010, Wrzesień7 - 29
- 2010, Sierpień11 - 39
- 2010, Lipiec14 - 72
- 2010, Czerwiec14 - 68
- 2010, Maj15 - 44
- 2010, Kwiecień17 - 59
- 2010, Marzec18 - 66
- 2010, Luty13 - 94
- 2010, Styczeń19 - 71
- 2009, Grudzień20 - 59
- 2009, Listopad13 - 82
- 2009, Październik7 - 27
- 2009, Wrzesień15 - 40
- 2009, Sierpień13 - 38
- 2009, Lipiec13 - 29
- 2009, Czerwiec6 - 12
Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2010
Dystans całkowity: | 453.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 26:02 |
Średnia prędkość: | 17.40 km/h |
Maksymalna prędkość: | 47.00 km/h |
Suma podjazdów: | 4365 m |
Maks. tętno maksymalne: | 191 (93 %) |
Maks. tętno średnie: | 163 (79 %) |
Suma kalorii: | 3945 kcal |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 50.33 km i 2h 53m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
65.00 km
0.00 km t-żer
05:26 h
11.96 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy:1100 m
Kalorie: kcal
Rower:
Puść te klamki - czyli jak przejechać maraton bez hamulców - Powerade Suzuki MTB Marathon Kraków
Niedziela, 29 sierpnia 2010 • dodano: 29.08.2010 | Komentarze 12
Długa i żmudna walka z wszędobylskim błotem zakończona.Ciuchy wyprane, plecak, buty i kask wyczyszczone, nawet rower już czyściutki.
Mogę więc trochę odsapnąć i skrobnąć kilka słów na temat wczorajszego dnia.
A co było wczoraj?
„Lajtowy” maraton krakowski organizowany przez GG.

Dzień jak wiele poprzednich zaczął się budzikiem o 7.00, zaczął się też niestety stukaniem kropel deszczu o parapet.
To nie wróżyło dobrze.
Nie wróżyło dobrze również kilka innych rzeczy, ciągła ulewa na autostradzie do Krakowa, widok krakowskich Błoni zatopionych w błocie, nisko wiszące chmury, taaaaa wprost idealny dzień na maraton.
Trasa miała być przyjemna, ot takie odsapnięcie od prawdziwych gór.
Niestety odsapnąć na tym ścigu raczej się nie dało.
To mój pierwszy prawdziwy sezon maratonowy i jak widać jeszcze sporo z tego „maratonowania” muszę się nauczyć. Każdy kolejny wyścig okazuję się kolejna lekcją. Gdy już myślę, że nic mnie nie zaskoczy, znów jakieś wydarzenie sprowadza mnie do pionu.
Tak było i tym razem.
Nie będzie odkryciem, gdy napiszę, że ta odsłona imprezy z cyklu Powerade Maraton odbyła się pod hasłem BŁOTO, BŁOTO, BŁOTO.
Mi generalnie błoto nie straszne, więc stanęłam odważnie na starcie.
Wymieniłam kilka zdań z Prezesem, Wojtkiem i Krzyśkiem, w których towarzystwie miło upłynęły chwile czekania w sektorze startowym (który jakimś cudem jeszcze mam ;))
Potem tylko odliczanie i do boju.

Pierwsze kilometry asfaltowe bardzo szybkie. Na pierwszym wjeździe w teren i pierwszym błotku już korek. Ale co tam, udaje mi się tym nie przejmować. Robie swoje, raz jadę raz prowadzę. Zaczynam zabawę z tylnym Crossmarkiem, ciągle zastanawiając się czy NN by coś dał. Potem pamiętam tylko wodę. Woda i błoto. Przez chwilę miałam wrażenie, że jadę w wielkim korycie rzeki.
Ale już czuję, że coś jest nie tak. Piasek dostał się do hamulców i ciągle trze. Na początku to olewam, ale po chwili wiem, że ten maraton nie będzie łatwy. Na dziesiątym kilometrze mój tylni hamulec wydaje okrzyk, do którego nie jestem w stanie znaleźć porównania, i odmawia posłuszeństwa.
Myślę sobie, że mam jeszcze przód, więc walczę dalej. Zatrzymuję się na chwilę i próbuję trochę przepłukać i rozepchać klocki. Niestety nic to nie daje. Wsiadając na rower mija mnie Sufa , który mruga do mnie z uśmiechem. Czyżby zebrało mu się na amory? Eeee niestety okazuje się że ktoś inny wpadł mu w oko, przez dłuższy czas walczył z błockiem atakującym jego oczy.
Do dwudziestego kilometra wszystko wydaje się być okej, poza ciągłym tarciem przedniej tarczy o zabrudzone klocki. Na 20 kilometrze zauważam, że dźwignia hamulca jest coraz bliżej kierownicy. Od tego momentu okładzin już chyba nie mam bo odgłos hamowania, to przerażający jęk metalu. Zaczynam zastanawiać się nad rezygnacją.
Ale ja, ja miałam bym odpuścić? Nie! Postanawiam walczyć do końca.
Okazuje się to bardzo trudne. Błoto jest do opanowania, tańczę, ale jakoś jadę. Niestety na zjazdach musze odpuszczać. Na 35 kmtrze odmawia posłuszeństwa licznik. Ale wychodzi mi to na dobre, bo nie myślę już o tym, ile do mety. Jadę swoje, na tyle na ile idzie.
Niestety dochodzą mnie dziewczyny, które dziś w planach miały mnie nie dojść.
Zaczynam się irytować, bo przez brak hamulców dużo tracę. I w tym momencie robię błąd – za dużo pozwalam sobie na jednym za zjazdów i zaliczam piękną glebę.
Na domiar złego ochraniacz na but zahacza o manetkę kierownicy, a ta pięknie wbija mi się w nogę. Na szczęście osoby jadące za mną pomagają mi się wyplatać z roweru. Ktoś nawet po imieniu pyta czy wszystko ok. Dopiero na mecie, okazuje się, że był to dublujący mnie Damian.
Od tego momentu zupełnie odpuszczam, kolejny maraton spisuje na straty. Wyniku nie wyjadę, ale za to kolejna lekcja jeżdżenia zaliczona.
Na Błoniach oczywiście wisienka na torcie. Chyba nie było osoby, która jadąc trasą wyznaczoną po przeoranej błotnej łące, nie zastanawiałaby się, czemu tej końcówki nie zrobili po asfalcie tuż obok. Ale cóż, taki jest już Grzegorz Golonko.
Nawiasem mówiąc, Grzegorz oraz fotograf, z którym wymieniali mi gumę w Międzygórzu, witają mnie na starcie krzycząc „O czarnaMAMBA też dojechała”. Zamieniamy kilka zdań, załapuję się na kilka zdjęć i mykam szybko, aby doprowadzić siebie i rower do jako takiego porządku.


Podsumowanie:
-wynik kiepski
-cel niezrealizowany
-dwa komplety klocków zjechane
-kostka w drugiej nodze załatwiona (z powodu wbitej manetki)
-ale zabawa przednia
- i wytrenowane tańczenie na błotku
Teraz byle do przodu - Rabka czeka.
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
31.00 km
0.00 km t-żer
01:08 h
27.35 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Podjazdy:165 m
Kalorie: 586 kcal
Rower:
WPKiW - kółka :)
Wtorek, 24 sierpnia 2010 • dodano: 24.08.2010 | Komentarze 0
Czasu mało i pogoda średnia, choć jak robię wpis właśnie wychodzi słońce :)Pojechałam więc do parku i kręciłam kółeczka :)
Niestety nie mam pojęcia ile - chyba całe cztery???
Mało, ale za to intensywnie.
Do słuchania mam kawałek, ale nie umiem znaleźć na YT ;(
Edit:
No i dalej znaleźć nie potrafię tego bitu....al za to będzie inny:
Kategoria Okolice Katowic
Dane wyjazdu:
98.00 km
0.00 km t-żer
04:19 h
22.70 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Podjazdy:360 m
Kalorie: kcal
Rower:
Niedzielna wycieczka - Pszczyna
Niedziela, 22 sierpnia 2010 • dodano: 22.08.2010 | Komentarze 1
Kiedyś obiecałam Arturowi wycieczkę do Pszczyny.Wycieczkę niedzielną, wycieczkę leniwą, wycieczkę z postojami i fotami.
Dzisiejszy upalny dzień okazał się idealny na realizację tych planów.
Zaczęło się niewinnie, zgodnie z planem, ale trwało to krótko, bo już po chwili na liczniku świeciło 25 - 30 km/h.
My chyba już nie potrafimy odpuszczać :)
Niestety Artura licho nie opuszcza.
Przed wczoraj miał małe problemy z przebitą oponą.
Dziś przy okazji wzięłam go na hałdę, wjechał w szkło i tak oto w ciągu weekendu załatwił dwie opony UST.
Poza tą przygodą było już spokojnie.
W Pszczynie zaliczyliśmy „małą” imprezę, zjedliśmy pyszny makaron z suszonymi pomidorami i nie pozostało nic innego jak wracać :)
Wyjazd okazał się zdecydowanie nie niedzielny. Na trasie z Kobióru do Tychów na liczniku ciągle między 36-41 km/h. Pulsometru nie brałam, ale był moment, że pomidorki suszone chciały uciec tędy, którędy trafiły do brzucha.
Kategoria Okolice Katowic
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km t-żer
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Robb Maciąg - Rowerem przez Chiny, Wietnam i Kambodżę
Niedziela, 22 sierpnia 2010 • dodano: 22.08.2010 | Komentarze 4
Co sprawia, że świat ciągle się kręci?Co sprawia, że ludzie ciągle do czegoś dążą, podejmują różnego rodzaju aktywności?
Co sprawia, że budząc się rano mówimy sobie - "Oj jaki cudowny ten świat" - albo czasem - " Znów ta szara rzeczywistość?
Temu wszystkiemu winne sa uczucia i emocje jakie przeżywamy. Stanowią one największy motywator ludzkiego działania.
Nie inaczej było w przypadku Roberta Maciąga, który pewnego dnia odkrył, że jego strona w łóżku nie jest już mu przypisana, że w łazience nagle nie ma miejsca na jego szczoteczkę do zębów, a uśmiechy jego żony już nie dla niego.
Owocem uczuć jakie przeżywał, jednocześnie odczuwanej nienawiści i miłości, jest wyprawa w rejony jak do tej pory mu nieznane.
Wyprawa na zwykłym chińskim rowerze, bez przerzutek i innych udziwnień.
Wyprawa sam na sam z sobą i uśmiechami spotykanej miejscowej ludności.
Wyprawa w głąb Chin, Wietnamu i Kambodży, wyprawa w głąb siebie w poszukiwaniu odpowiedzi na niejedno pytanie.
Ksiązkę przeczytałam w jeden dzień.
Nie jest długa, ale każe zadać i sobie kilka pytań, od których zazwyczaj uciekamy.
Kto zainteresowany, zapraszam tu:
www.ku-sloncu.org
Kategoria without wheel
Dane wyjazdu:
52.00 km
0.00 km t-żer
02:05 h
24.96 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy:240 m
Kalorie: 1087 kcal
Rower:
Paprocany
Sobota, 21 sierpnia 2010 • dodano: 21.08.2010 | Komentarze 0
Plany na sobotę były troszkę inne.Niestety jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma :)
Postanowiłam więc połączyc lenistwo z kręceniem.
Pokręciłam na Tychy na Paprocany.
Bardzo miło było powylegiwać się na słoneczku.
Teraz "Plan na wrzesień" dla moich przedszkolaków przy...
Kategoria Okolice Katowic
Dane wyjazdu:
45.00 km
0.00 km t-żer
01:56 h
23.28 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy:280 m
Kalorie: 1046 kcal
Rower:
GOP od południa.
Piątek, 20 sierpnia 2010 • dodano: 20.08.2010 | Komentarze 2
Pętelka treningowa: Trzy Stawy-Podlesie-Kaskady-MikołówKamionka-DolinaJamny-LasyKochłowickie-DomWiększość na blacie.
Kostka dalej się nie polepsza.
Po jeżdzie długi streching.
Kategoria Okolice Katowic
Dane wyjazdu:
33.00 km
0.00 km t-żer
01:19 h
25.06 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy:100 m
Kalorie: 726 kcal
Rower:
Rybaczówka z blatu.
Środa, 18 sierpnia 2010 • dodano: 19.08.2010 | Komentarze 0
Kręcimy dalej.Kostka boli, ale co zrobić.
Dziś siłowo na blacie.
Kategoria Okolice Katowic
Dane wyjazdu:
25.00 km
0.00 km t-żer
01:02 h
24.19 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Podjazdy: 70 m
Kalorie: 500 kcal
Rower:
A miało byc tak pięknie, miało nie wiać w oczy nam (...)
Wtorek, 17 sierpnia 2010 • dodano: 17.08.2010 | Komentarze 0
"A miało być tak pięknie, miało nie wiać w oczy nam i ociekać szczęściem (...)"Dziś zgodnie ze słowami piosenki...miało być pięknie.
Niestety pięknie było mniej więcej do momentu mojego powrotu z pracy.
Potem zaczęło się chmurzyć.
Ale co mi tam trzeba było coś ukręcić.
Zaryzykowałam więc i...
Buty, które ładnie wyprałam i wysuszyłam po krynickim błocie znów muszę wyprać i wysuszyć :)
Pięknie więc nie było, w oczy wiało, że hej, a ociekało raczej wodą, bo szczęścia czując kałużę w butach prózno szukać :)
Kategoria Okolice Katowic
Dane wyjazdu:
53.00 km
0.00 km t-żer
06:25 h
8.26 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Podjazdy:1850 m
Kalorie: kcal
Rower:
Powerade Suzuki MTB Marathon KRYNICA
Sobota, 14 sierpnia 2010 • dodano: 16.08.2010 | Komentarze 6
Krynica - o tej miejscowości słyszałam dużo.Osławiona Góra Parkowa i zjazd, pod którym stoją ratownicy z noszami, czekając tylko na kolejnych śmiałków, którzy przecenili swoje umiejętności, tak, to pobudza wyobraźnię i ciekawość. Ja nieświadoma niczego wybrałam sobie tą trasę, by wrócić do maratonowego ścigania.
Cel był niewygórowany, ale na wyższe przyjdzie jeszcze czas.
Chciałam po prostu przejechać tą trasę, poznać smak krynickiego błota i podjazdu pod Jaworzynę. Chciałam przejechać trasę, bez problemów z kostką, która w dalszym ciągu boli. Chciałam poznać trasę, by w przyszłości wiedzieć, czego spodziewać się po tym etapie.
I pochwalę się już na początku – cel został w 100% zrealizowany.
53 km i 1890 metrów w pionie.
Ot typowy dystans mega golonkowych maratonów.
Zawsze jednak znajdzie się coś, co urozmaici zmagania z sobą i trasą.
Na tym maratonie było to błoto.
Błoto o konsystencji dość nietypowej, bo lekko gliniastej.
W moim rowerze zalepiało wszystko.
Ale od początku….
Na starcie stałam z większą nerwówka niż zwykle. Kostka, kostka, kostka i myśl o tym, aby jak najrzadziej się wypinać, by nie zrobić sobie krzywdy. Ale jak to zrobić? Nie jestem wycinakiem, który frunie ponad tymi wszystkimi wertepami. Akcję ewakuacyjną miałam więc przygotowaną. W razie jakichkolwiek problemów mogłam zawsze zjechać na mini, albo zrezygnować z wyścigu po pierwszej części trasy.
Punkt 11.00 startujemy.
Od początku się nie ścigam. Nie na wynik jadę w tym maratonie.
Mija mnie sporo ludzi, ale ja nie chcę ryzykować wywrotki.
Oczywiście bardzo ciężko mi godzić się z tym, że puszczam ludzi dużo słabszych ode mnie, ale to dzień, w którym wyjątkowo intensywnie przyjdzie mi trenować charakter.
Po krótkim asfaltowym fragmencie od razu wjeżdżamy w teren. Niestety tą część trasy trzeba byłoby zmienić. Stawka zbyt słabo rozciągnięta, ludzie spadają z rowerów na byle wertepie. Mi nie pozostaje nic innego, jak pogodzić się z tym. Idę sobie z rowerem, bo ciągłe wpinanie i wypinanie mi nie służy. To pierwsza walka, jaką przychodzi mi dziś rozegrać. Myśl, że bez problemu bym tu jechała, a inni tylko przeszkadzają. Niestety tu trzeba umieć się z tym pogodzić, nie ma sensu z tym walczyć.
Niestety korek ciągnie się długo. Jeśli dobrze pamiętam, to dopiero na 10 kilometrze robi się luz. Do tego momentu się nie spinam, puszczam innych, czego efektem jest, coraz dalsze miejsce w stawce, ale dziś muszę się z tym pogodzić.
Pierwsza część trasy to podjazd pod Jaworzynę. Wjeżdżam ją swoim tempem, na młynku. Widoki zapierają dech w piersiach. Trzeba jednak jechać dalej.
Cieszę się, bo teraz będzie zjazd. Kostka na razie nie dokucza, więc jest ok.
Niestety ze zjazdu, jak chyba większość, nie cieszę się długo. Przed oczami, albo raczej pod, ukazuje się zjazd, stromy i przeorany, nie mam pojęcia, jaki procent nachylenia, ale najłatwiej byłoby zjechać na dupolocie. Jakoś pokonuje te 150 m (?), myślę, że najgorsze już za mną. A tu na dole stoi chłopak i pyta się, po co pcham się w to błoto. Myślę, że ma na myśli to błoto, które mamy pod nogami. Niestety za zakrętem już wiem, że mówił o zupełnie czymś innym.
Fragment, który złamał chyba niejednego.
Błoto, błoto, błoto.
Koła zalepiły się momentalnie i nie chciały się kręcić Zeszłam z roweru i wylądowałam po kostki w czymś, co miało mnie zaraz wsysnąć.
Wyczyściłam newralgiczne miejsca w rowerze i zaczęłam przeprawę przez tą breję. Po dwóch metrach koła ponownie przestały się kręcić, a rower utknął. Myślałam, że jakieś błotne stworki przytrzymują rower od spodu, by mnie zatrzymać w tym miejscu.
Wzięłam rumaka na ramię i zaczęłam spacer. Przeszłam około 100 metrów. Tu uznałam, iż dalej jest już lepiej. Niestety były to złudne marzenia. Jakoś jechałam, ale miejsce łączenia przedniego i tylniego trójkąta zatykało się nieporównywalnie częściej niż innym.
Zatrzymywałam się wiec co chwilę, by usunąć nadmiar błota. Nie wiem, jak długo to trwało, wiem, że zdążyły dojść mnie osoby z zupełnego ogona stawki.
Niestety na tym fragmencie błotne stwory były górą.
Na szczęście błoto się w końcu skończyło i dość spory następny kawałek trasy można było pokonać płynniej. Podjazdy i zjazdy następowały kolejno po sobie, błoto też się pojawiało, ale już nie w takich ilościach, jak na początku. Nie pamiętam zbyt wiele z tego odcinka oprócz dwóch miejsc, gdzie na szerokim zjeździe ni stąd ni zowąd pojawiała się poprzeczna rynna, na której można było zaliczyć piękne OTB.

Druga część trasy to Góra Parkowa. Tak, tak, było tam trochę innych atrakcji, ale Parkowa przyćmiła je wszystkie. Najpierw mocny podjazd i zjazd z Huzarów. A potem ciągła walka.
Na liczniku ustawiłam pokazywanie liczby przewyższeń. Był to chyba zły pomysł. Do zapowiadanych przez organizatora 1890 metrów brakowało 200. Niestety cyferki były nieubłagane i przeskakiwały bardzo wolno. Tą część trasy umilała rozmowa z Izą (SIKORSKI bikeBoard TEAM), a po piętach deptała lemuriza.
Spory fragment podjazdu przejechałam, niestety końcówka po łące złamała, jak się okazało potem, nie tylko mnie.
Podjazd utrudniała też świadomość, że na górze nie będzie łatwiej.
Zjazd z Parkowej okazał się zgodny z legendami.
Stromo, ślisko i wszystko przeorane.
Odpuściłam. Schodzenie w dół ze skręconą kostką było ciężkie, ale zjazd nie wchodził w grę.
Tu spotkałam też Gosię, naszego nadwornego fotografa – dzięki, że czekałaś :)
Zdjęcie mam jednak, jak stoję :)
Dopiero gdy troszkę się wypłaszczyło wsiadłam na rower.
Cieszę się, bo udało mi się zjechać ostatni techniczny fragment trasy tuż przed schodami. Niestety schody pojawiły się tak nieoczekiwanie, że dałam po hamplach i zeszłam z roweru.

Na metę wjechałam po 6 godzinach i 25 minutach walki psychicznej i fizycznej.
Anna Szafraniec zrobiła to w 3 godz. 18 min. i zajęła 1. miejsce w K2 oraz 6 miejsce w Open razem z mężczyznami.
Zadowolenie z przejechania tej trasy do tej pory miesza się z niezadowoleniem z wyniku. Nie ukrywając - poszło słabo. W generalce mam 10 miejsce i ledwo udało się utrzymać sektor.
Ale jeszcze trzy starty. Wiele się jeszcze może zmienić.
Teraz priorytet – doprowadzić kostkę do porządku.
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
51.00 km
0.00 km t-żer
02:22 h
21.55 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy:200 m
Kalorie: kcal
Rower:
Akcja KRAKÓW
Czwartek, 12 sierpnia 2010 • dodano: 16.08.2010 | Komentarze 4
Nie potrafiłam już usiedzieć na tyłku :)W ruch poszły imbusy, bloki w butach i pedały.
Pedały rozkręciłam maksymalnie, aby siła wypięcia mogła być jak najmniejsza.
Zaś ustawienie bloków w butach poddane zostało małym modyfikacjom.
Dzięki czemu zmniejszyłam kąt wypięcia, czy jak to tam fachowo nazwać.
Po takim apgrejdzie postanowiłam sprawdzić jak czuje się noga w terenie przy dłuższej jeździe oraz oszacować umiejętność wypinania się z pedałów. Pojechałam na kochłowickie lasy.
I muszę powiedzieć, że jestem całkiem zadowolona.
Owszem noga boli, a przy wypinaniu musze na prawdę uważać, aby nie wykręcić nogi zbyt w bok, ale jeździć się da. O poziomie kondycji po trzech tygodniach bimbania nie będę wspominać :)
Tak oto niniejszym ogłaszam, że w Krynicy z miłą chęcią zawitam. Pojadę tempem wycieczkowym, może poudzielam sie towarzysko na trasie.
Jednocześnie jednak ogłaszam AKCJĘ KRAKÓW - W 17 DNI DO FORMY :)
CEL AKCJI: wyrobienie formy na Kraków i szczytu na Rabkę tak, aby priorytetowy cel tego roku został osiągnięty - szerokie pudło w generalce u GG :)
Wiem, że będzie ciężko i analizując klasyfikację generalną raczej szans już nie mam, ale nadzieję trzeba mieć :)
Kategoria Okolice Katowic