avatar Ten blog rowerowy prowadzi MAMBA z miasteczka Katowice. Od czerwca 2009 r. mam wykręcone 22914.50 kilometrów w tym 3088.00 na trenażerze. More...

    baton rowerowy bikestats.pl

    Poprzednie lata



    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    Tu już byłam









Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2012

Dystans całkowity:945.40 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:47:44
Średnia prędkość:19.81 km/h
Maksymalna prędkość:57.80 km/h
Suma podjazdów:9230 m
Maks. tętno maksymalne:196 (98 %)
Maks. tętno średnie:183 (91 %)
Suma kalorii:23257 kcal
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:41.10 km i 2h 04m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
79.00 km 0.00 km t-żer
03:28 h 22.79 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Podjazdy:385 m
Kalorie: 1459 kcal
Rower:

jak nie można, jak można?

Środa, 30 maja 2012 • dodano: 01.06.2012 | Komentarze 1

Wreszcie problemy żołądkowe odpuściły, można więc wykorzystać troszkę chwil na "trenowanie".
Zaczynamy tlenem, jutro ponoć ma być mocniej.

A tu mała zamianka rowerów...



...
Kategoria Okolice Katowic


Dane wyjazdu:
25.50 km 0.00 km t-żer
01:18 h 19.62 km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Podjazdy: 40 m
Kalorie: 446 kcal
Rower:

ałć

Wtorek, 29 maja 2012 • dodano: 01.06.2012 | Komentarze 0

Drugi dzień zdycham...
Ale do pracy trzeba jechać.
Kategoria job


Dane wyjazdu:
34.00 km 0.00 km t-żer
01:40 h 20.40 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Podjazdy:405 m
Kalorie: 668 kcal
Rower:

rozjazd

Niedziela, 27 maja 2012 • dodano: 01.06.2012 | Komentarze 0

Ech, trenowanie ostatnio nie idzie, zero mobilizacji.
Wiecie co to jest BPS?
W moim wykonaniu jest bardzo innowacyjny :)
Po górkach pokręciłam z Arturem w ramach rozjazdu.


Koza ze mnie i tyle.
Kategoria Beskid Śląski


Dane wyjazdu:
52.00 km 0.00 km t-żer
03:51 h 13.51 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Podjazdy:1867 m
Kalorie: 2600 kcal
Rower:

Bez kurczy - o co kaman - BM Kluszkowce

Sobota, 26 maja 2012 • dodano: 30.05.2012 | Komentarze 14

Oj długo trwało zanim zdecydowałam się, jak spędzić ten weekend.
Dusza ma rozdarta pomiędzy grawitacją a podjazdami.
Koniec końców zadecydował dojazd na zawody, a nawet i jego brak
Mszana niestety musi jeszcze na mnie poczekać.
Może jak już nazbieram na te ochraniacze, to podejmowanie decyzji łatwiejszym się stanie…

Nie trudno się już domyślić – sobotę spędzałam w okolicznościach sprzyjających kolejnemu sponiewieraniu się zarówno w wymiarze duchowym jak i fizycznym. Kluszkowce okazały się całkiem fajna miejscówką na grabkowy maraton. Niestety tego zdania nie byli chyba stali bywalcy tego cyklu, bowiem frekwencja delikatnie mówiąc nie dopisała.

Ale żeby było od początku to może tak…
Na miejsce dojechałam w jakże miłym towarzystwie chłopców z Osoz Racing Team :)
Bramki wyjazdowe z autostrady pojawiły się dziwnie szybko, zaraz po wjazdowych.
Kluszkowce pojawiły się równie szybko. Po drodze zaliczyliśmy wspomnianą już Mszanę, a tam parking i przygotowania do ET.

Do biura zawodów nie dotarłam. Kto był ten wie – golgota.
Czasu nie chciałam marnować.

Start z trzeciego sektora, a tam zero kobiet. Nikogo nie widać, a decyzję trzeba podjąć – jedziemy na spokojnie, jak na trophy, czy robimy ściganko? Po rozmowie z Romkiem zastanawiam się, czy nie pojechać giga dla wypróbowania, ale zaraz po chwili uświadamiam sobie, że hola hola jestem kobietą i w tym cyklu pozbawili mnie prawa wyboru dystansu (sic!).

W końcu startujemy. Początek spokojnie asfalt i po chwili szuter.



I żebym miała co opisywać, to wydarza się heca nie mała, bo niektórzy mają już problem z równowagą na szutrze, przez co ja przyhamować zmuszona jestem, a biker za mną zmuszony jest zahaczyć tym i owym o spodenki me gomolowe, które nie wytrzymują presji i puszczają.
A że puszczają dość mocno, to trzeba zatrzymać się i ocenić sytuację…



Po ocenie sytuacji ryzykuję, mając nadzieję na dodatkową wentylację i niekoniecznie konieczność opuszczenia trasy maratonu z powodów obrażających uczucia innych osób.
Uprzedzę zniecierpliwionych – udało się do końca bez większych hec ;)

Przygoda w pierwszych 10ciu minutach działa jednak rozstrajająco i chwilę trwa aż udaje się z powrotem wkręcić na odpowiednie obroty.
Na twarzy w końcu zagęszcza uśmiech i standardowy look czarnejMAMBY.



Pierwsze kilometry trasy delikatne. Sporo asfaltów i szutrów. Widokowo – bajka. Odsłonięty teren i wioski podgórskie, bo początek raczej pagórkowaty był, robią klimat. Decyzja o ściganiu się zapada szybko. Szkoda tylko, że kobiet w stawce ni widu ni słychu.
Pojawiają się za to pierwsze komentarze i pytania dotyczące oryginalnego „wywietrznika” :)

Po jakimś czasie pojawia się coraz więcej terenu. Teraz wiem, czemu tak mało startujących. Ta trasa będzie wymagająca. Lubię to.
Mimo tego, że mam camelbacka na bufetach przystaję i popijam po kubeczku enervita i wciągam banana. Na jednym z nich A. Piątek pyta o zawodniczkę 4F. No dupa - myślę sobie – ta nam znów wklupie minut :)
Gdy trasa zalicza piękny przejazd wzdłuż rzeki, już wiem, że nie będę żałować startu w tym maratonie. Gdy zaczyna się ostatni podjazd – góra-dół – wiem, że to będzie walka.
I nie mylę się. Za każdym razem gdy zdaje się być już na szczycie, krótki zjazd i oczom ukazuje się kolejny podjazd.
I tak chyba do usranej śmierci by było, gdyby nie to, że morale zostają podniesione brakiem obowiązkowych na każdym ścigu kurczy. Tym razem chyba gdzieś się zapodziały. Jest wycisk, ale jaki to komfort jechać bez uczucia rozrywania mięśni :)

Upragniony koniec nadchodzi i pozostaje tylko zjazd do mety.
Ale zjazd to nie banalny. Cud, miód i orzeszki. Kamienie, błotka troszkę, rynny, kałuże.
Ech, czarny się doczekał.
Wyprzedzam tam kilka osób i prawie wyrąbuje się z kolesiem, który chyba nie zna grawitacyjnej teorii rynien.

Na teoretycznej mecie okazuje się, że to jeszcze nie koniec. Wisienka na torcie ostatnie 200 metrów podjazdu, tak żeby po miodnym zjeździe nie zapomnieć czasem o podjazdach, które maltretowały przez większość czasu na trasie.




Po orzeźwiającej kąpieli w rzece i niezjadliwym makaronie podawanym przez niezjadliwą panią dowiaduję się oczywiście, że byłabym trzecia (jestem pięta), ale Katarzyna Solus-Miśkowicz oraz Paula Gorycka wcisnęły mi z jakąś godzinę :)
Nie zdążam też na dekorację, bo podejście pod wspomnianą „golgotę” troszkę trwało.
Sytuację ratuje nagroda odebrana po dekoracji. Buff – niby nic specjalnego, ale zamierzałam się z zakupem, odpadł więc jeden wydatek :)

W drodze powrotnej – hod dog z widokiem na Tatry – mniam,

Kategoria Maratony


Dane wyjazdu:
65.50 km 0.00 km t-żer
02:41 h 24.41 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Podjazdy:280 m
Kalorie: 1253 kcal
Rower:

coś większego

Czwartek, 24 maja 2012 • dodano: 30.05.2012 | Komentarze 0

Że niby jakiś trening uczyniłam?
Taaaa, dla spokojnego sumienia przed trophy :)
Kategoria Okolice Katowic


Dane wyjazdu:
26.00 km 0.00 km t-żer
01:10 h 22.29 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: 50 m
Kalorie: 438 kcal
Rower:

moplikiem

Środa, 23 maja 2012 • dodano: 30.05.2012 | Komentarze 4

Moplikiem se jada na szychta, moplikiem se wracom z roboty.
Na głowie mom gogle carrera, zicherką mom spiente galoty..........
Kategoria job


Dane wyjazdu:
25.40 km 0.00 km t-żer
01:09 h 22.09 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Podjazdy:428 m
Kalorie: 45 kcal
Rower:

10 dni

Wtorek, 22 maja 2012 • dodano: 30.05.2012 | Komentarze 2

10 dni od ostatniego wpisu.
Coś by wypadało nasciemniać tu, że niby trening, niby ciężko...
... a ja tu nawet nie pamiętam co to to było.
Kategoria job


Dane wyjazdu:
43.00 km 0.00 km t-żer
02:06 h 20.48 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: 723 kcal
Rower:

rozjazd zamiast treningu

Niedziela, 20 maja 2012 • dodano: 20.05.2012 | Komentarze 3

Po wczorajszym maratonie, podczas oddawania się urokom masażu naszych chłopców z Synergii dowiedziałam się, że w trakcie jazdy pracuję kolanami nie tak, jak trzeba.
Paweł - trener przygotowania motorycznego, który prowadził z nami treningi w zimie uświadomił mi co nieco. Trzeba nad tym popracować i odpowiednio zmodyfikować ustawienia korby i pedałów.

Dziś za to trzeba było się rozjeździć.
Co prawda miały być trening kilkugodzinny pod Trophy stymulujący obciążenie dzień po dniu, ale oddałam czarnego na warsztat i uświadomiłam sobie,że i tak nic już nie wytrenuje pod etapówkę. Zrobiłam więc rozjazd właśnie z Pawłem. Była okazja podpatrzeć te moje giry :)

Na Trzech Stawach sporo ludu, ale pojeździć w tlenie dało radę :)
A i peak na kamieniach mimo swe sztywności nie marudził.
Kategoria Okolice Katowic


Dane wyjazdu:
54.00 km 0.00 km t-żer
04:16 h 12.66 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Podjazdy:1740 m
Kalorie: 2936 kcal
Rower:

Szukając granic MTB - Powerade Marathon Wałbrzych

Sobota, 19 maja 2012 • dodano: 24.05.2012 | Komentarze 9

Halo!?
Jest tam ktoś jeszcze???
Czy już przekroczone zostały granice wszelkiej cierpliwości?
Licznik wejść na bloga od soboty wyjątkowo szybko się kręci.
Może więc jeszcze poczekać?


No dobra, znalazło się kilka chwil, więc wymęczę coś.
Niestety wena gdzieś odeszła, a Vena pojechał na następne zawody.
Cóż zrobić.
Kolejna relacje będzie pisana na świeżo, w aucie w drodze do domu.
Nie będzie problemu z emocjami, bo chyba oto tu chodzi.


A jak wiadomo w MTB emocji jest bez liku.
Są emocje na starcie, są emocje na pierwszym singlu, są emocje na zjazdach i na przymusowych postojach spowodowanych defektem. Emocje są też, gdy widzisz rywala z którym ciągle tasujesz się na trasie, albo gdy widzisz, że dziś noga nie podaje i pozostaje trochę szybsza niedzielna wycieczka. Wybrani z nas mają szczęście przeżywać emocje na pudle.

Ostatnimi czasy sporo emocji można było znaleźć na kilku fejsbukowych stronach grup kolarskich. Odnowiła się dyskusja „ile cukru w cukrze”, czyli – co to jest MTB i kto może rościć sobie prawa do używania tej nazwy.

Dla mnie sprawa jest prosta – M to mountain, B to bike.
Połączenie tych słów od 2009 roku zupełnie odmieniło moje życie.



A że raczej wymagająca jestem, nie lubię kompromisów, uwielbiam zaś konkrety, to pasję moją rozwijam pojawiając się dość regularnie na imprezach Grzesia Golonki.
Imprezy jego są ponoć PURE MTB.

Kolejne edycje zaliczam smakując po kolei kawałek po kawałku tortu jakim jest kolarstwo górskie. Co najlepsze, każdy z nich smakuje inaczej, każdy ma inny skład i nadzienie. Każdy zaskakuje i uświadamia moją słabość, każdy motywuje do następnego sponiewierania się.

Za każdym razem zastanawiam się też, czy to nie przesada, czy oby nie za dużo pure w tym całym ambarasie.
Owszem – szutry, leśne dukty i nasypy kolejowe to złoooo, ale jak daleko sięga druga granica?

Trzeci z cyklu maraton GG w Wałbrzychu okazał się idealny do zadania sobie pytania, czy pure to już aby nie przesada.
Czemu?
Bo od kilku zupełnie niezależnych osób usłyszałam, że maraton był przekombinowany, a ja sama przejeżdżałam przez linię mety z mieszanymi uczuciami.
Powodów było kilka, i szczerze mówiąc już nie do końca pamiętam, co mnie tak obruszyło, ale jak już powiedziałam a to i mówię be.
Poniżej kilka najczęściej wymienianych minusów trasy:

Po pierwsze tunel – fajna rzecz móc pochwalić się jedyną taką atrakcją wśród konkurencji, ale nie dla wszystkich uczestników tunel okazał się atrakcją. O sobie nie pisze, bowiem do połowy jechałam w okularach na nosie nawet wyprzedzając sporo osób, a dopiero w feralnym miejscu egipskich ciemności gdzie ktoś przede mną zaczął hamować, uświadomiłam sobie, że jednak może być jaśniej i je ściągnęłam.



Po drugie mega wypych, gdzie ledwo co wytaszczyłam czarnego na górę – ponoć miało to być in plus dla trasy. Czy zjazd singlem zaraz po był tego warty? Singiel był kiepski i usiany drzewami. Przejechałam tylko przez jedno.

Po trzecie – strome podejście zaraz po tunelu. Ale czy to było złe? Miałam okazję zjeść Powerbarka i pogadać z ludźmi z mojej stawki :)

Po czwarte – długi trawersujący singiel. Był miodny, ale czy dobry na maraton. Na szczęście kultura na trasach Grzesia jest coraz lepsza i nie było żadnych problemów.

Po piąte – runda honorowa – zawsze przyczyna nieszczęść i problemów.



Dla jednych plusy, dla innych minusy. Podsumowania nie będzie bo, jak ktoś już gdzieś pisał wcześniej – tak na prawdę każdemu nie dogodzisz.
Chcemy techniki, trudności, innowacyjności, a gdy się to pojawia marudzimy, że singiel za wąski, zjazd za kamienisty, tunel za ciemny.




PS:

A żeby jednak było bardziej osobiście, to miło było:
- spotkać na trasie Monikę i Kasię,
- wreszcie mieć obok siebie kogoś z Gomoli (zawsze jeździłam sama w mojej stawce),
- usłyszeć „cześć czarna” na trasie od ludzi, których (przepraszam) czasem nie kojarzę,
- móc oddać się w ręce naszym masażystom,
- zapozować do kilku zdjęć Pawłowi,
- załapać się na szerokie pudło
- zjeść mega tłustą pizze w drodze powrotnej.

I jak tu tego nie lubić???

Kategoria Maratony


Dane wyjazdu:
46.00 km 0.00 km t-żer
02:10 h 21.23 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Podjazdy:230 m
Kalorie: 986 kcal
Rower:

test sprzętu

Czwartek, 17 maja 2012 • dodano: 20.05.2012 | Komentarze 0

Najpierw do pracy na białym, potem trochę zabawy w mechanika i na godzinkę na Załęską wypróbować czarnego.
Bębenek w piaście znów jak traktor, ale maraton chyba przetrzyma :)
Kategoria Okolice Katowic