avatar Ten blog rowerowy prowadzi MAMBA z miasteczka Katowice. Od czerwca 2009 r. mam wykręcone 22914.50 kilometrów w tym 3088.00 na trenażerze. More...

    baton rowerowy bikestats.pl

    Poprzednie lata



    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    Tu już byłam









Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2012

Dystans całkowity:249.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:12:45
Średnia prędkość:19.53 km/h
Maksymalna prędkość:56.00 km/h
Suma podjazdów:3880 m
Maks. tętno maksymalne:191 (95 %)
Maks. tętno średnie:173 (86 %)
Suma kalorii:7226 kcal
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:49.80 km i 2h 33m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
13.00 km 0.00 km t-żer
01:04 h 12.19 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Podjazdy:865 m
Kalorie: 872 kcal
Rower:

Sezon zakończony na 13tym kilometrze - Piwniczna

Sobota, 15 września 2012 • dodano: 17.09.2012 | Komentarze 26

Ech. Nawet nie wiem jak zacząć.
Może od tego, że od początku nie miałam jechać na ten ścig.
W planach było Enduro Trophy, ale szansa na poprawienie wyników do generalki i zapunktowanie dla teamu okazało się ważniejsze.
Rano nastawienie też nie było za dobre, brak treningów, kontuzjowany palec ...
Mimo wszystko stanęłam na starcie.
Żałowałam tego jednak już 200 m później.
Tętno 180 i zero pary w nogach.
Nie wiem jakim cudem pokonałam te pierwsze 5 km...



Gdy zaczęły się zjazdy troszkę odżyłam.
Niestety na jednym z suchych przystromień musiałam zejść z bika i podczas zbiegania przywaliłam znów paluchem w korzeń, a przez to glebę zaliczył jeden zawodnik.
Mnie zaś paluch zaczął solidnie nawalać. Teraz nie było wyboru i trzeba było zrobić resztę trasy w siodle.
Udawało się to znakomicie, doszłam wreszcie pierwszą dziewczynę z K2 - Anię Tomicę, zaczął się bardzo suchy zjazd gdzie koła walczyły o odrobinę przyczepności a hamulce nie dawały rady, niestety przez to zbliżyłam się do niej za bardzo, nie zauważyłam sporego uskoku, koło spadło, amor się zapadł, a ja wykonałam piękne OTB z dwu metrowym lotem.
Wystarczył ułamek sekundy wiedziałam, że nie jest dobrze.
Widok ręki wygiętej w zdecydowanie mało typowym miejscu wzmocniony bólem... ałłł

O pomoc nie trzeba było prosić, od razu zatrzymało się wiele osób. Niestety telefony do organizatora były zajęte i ni jak nie szło wezwać ratowników. Na szczęście kilka poproszonych osób zjechało na dół i tam już w domostwach zadzwonili na pogotowie.
Ogromną pomoc przyniosła mi Alicja Kerzkowska, która zatrzymała się, olała wyścig i razem z chłopakiem, który ze swego plecaka wyciągnął całą apteczkę wspólnie usztywnili dłoń.
Niestety w międzyczasie w tym samym miejscu w belki stojące obok uderzyła Gosia, kumpela z teamu. Rozciętą wargę również opatrzyli nasi wybawcy.

Gdy już sytuacja się uspokoiła nagle z dołu przydreptał Michał Świderski z biketires, który zaopiekował się czarnym i zszedł z nami do miejsca, do którego mogła dojechać karetka.
Potem już tylko ratownicy z Rytra przez 10 min tłumaczyli obsłudze karetki jak do nas dojechać i pomoc wreszcie dotarła.
Droga na oddział ratunkowy w szpitalu w Nowym Sączu upłynęła szybko i o dziwo udzielenie pomocy przez lekarzy było dość sprawne.
Gosię pozszywali, mnie zagipsowali.
Rozpoznanie: złamanie kości promieniowej wieloodłamowe z przemieszczeniem.
Szczegółów nastawiania ręki wam oszczędzę. Zobaczcie sobie obrazek...



Ze szpitala odebrał nas Artur, nie wiem, co byśmy bez niego poczęły.
Po przyjeździe na miejsce akurat zaczynała się dekoracja, wszyscy znajomi wypytywali, jak się czuję. Miło było usłyszeć wiele ciepłych słów, obsługa hotelowa również spisała się na medal. Świeże dostawy lodu skutecznie zmniejszyły opuchliznę i limo pod okiem.

W moim przypadku sezon zakończony. Teraz w domu pozostaje regeneracja i śledzenie wyników na sportchellenge :)
Do zobaczenia w Istebnej na Ochodzitej i mam nadzieję na pudle :)

Kategoria Maratony


Dane wyjazdu:
37.00 km 0.00 km t-żer
02:37 h 14.14 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Podjazdy:1095 m
Kalorie: 1335 kcal
Rower:

Rowerowy weekend w Koutach - Pradziad

Niedziela, 9 września 2012 • dodano: 10.09.2012 | Komentarze 8

Rowerowy weekend u naszych południowych sąsiadów kończymy wycieczką na Pradziada.
Górę tą można porównać do naszej Śnieżki.
Jest to najwyższy szczyt Sudetów Wschodnich, roślinność już typowo wysokogórska, widoki zapierające dech w piersiach i co najważniejsze brak zakazu wjazdu rowerem.
Na wysokość 1491 dostajemy się łatwymi szutrami, a końcówka gładkim asfaltem. Treningowo i widokowo idealnie, bowiem sama decyduję na jakim tętnie jadę.


Młyneczek i dawaj.


Widoki były przednie, dlatego też nie śpieszyliśmy się za bardzo.


Docieramy do asfaltu a tam tabuny turystów.


Wieża z nadajnikiem jest elementem rozpoznawczym tego miejsca.



Cel osiągnięty. Chwila relaksu na szczycie, małe przebranie i fiu w dół.
Najpierw asfalt, potem szybki średnioziarnsty szyter a na koniec soczysty zielony szlak do Koutów :)

Na dole Kofola i smazeny syr z tatarską omacką.
Kategoria Czechy


Dane wyjazdu:
48.00 km 0.00 km t-żer
00:01 h 2880.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Rowerowy weekend w Koutach - Bike Park

Sobota, 8 września 2012 • dodano: 11.09.2012 | Komentarze 5

Drugi dzień weekendu przeznaczony na szkolenie techniczne.
Na co innego zresztą nie byłoby siły. 12 butelek wina do degustacji przywiezionych przez Sławka zrobiło swoje.
Lokalizacja noclegu idealna. Wystarczy wyjść na drugą stronę ulicy, kupić karnet, podjechać 300 metrów do stacji wyciągu i rozkoszować się szybkim wyjazdem na wysokość 1100 m.
Bike park zdecydowanie godny polecenia. Trasy o szerokim spektrum trudności. Dla każdego coś miłego.
My na początku wybieramy najłatwiejszą opcję - niebieską. Sławek i Petka już znają teren, ja z czarnym poznajemy. I od razu banan na buzi.
Po dwóch zjazdach niebieską trasą postanawiam wypróbować agrafki pod wyciągiem, czyli pierwszą z dwóch czerwonych tras. Tu już rzeczywiście jest trudniej, ale jakoś przejazd nie zachwyca, więc na kolejny przejazd wybieramy czerwoną linię o charakterze enduro.
Tutaj już po pierwszym przejeździe wiemy, że to jest nasza dzisiejsza główna atrakcja dnia.
(Nie)stety zbliża się pierwsza, zjeżdżamy więc na mały obiadek, by po nim skierować się do wypożyczalni i nieco uatrakcyjnić zabawę.
Wybór pada na rower Specialized Big Hit - 180 mm skoku mówi samo za siebie.



Zaczyna się zabawa.
Najpierw zjeżdżam niebieskim, co by się przyzwyczaić do geo i zupełnie innego stylu jazdy. Niestety szlak okazuje się za łatwy, więc jazda średnio się podoba.
Dzwonię nawet do Artura, że zjadę jeszcze raz i oddaję rower, bo jest średni.
Sytuacja radykalnie zmienia się po zmianie trasy na czerwoną. Tu maszynka pokazuje, na co ją stać. Po pierwszym zjeździe kolejnym telefonem informuję Artura, że jednak postanowiłam zapoznać się z Big Hitem dogłębniej.
Dwa zjazdy później ląduje na dole na kolejnym posiłku regeneracyjnym i zabieram ze sobą Artura, który też postanowił wypożyczyć sobie 180cio milimetrowe cudo.
Jego banan po zaliczeniu czerwonego szlaku mówi sam za siebie.
Mieliśmy tyle funu z jazdy, że z trasy ściągnęło nasz tylko zamknięcie kolejki po ostatnim wyjeździe o 17.00.
To był syty dzień.
Niestety zdjęć brak. Przy tym wszystkim nie chcieliśmy marnować czasu na foto :)
Ale za to będą filmiki, mam nadzieję, że szybciej niż austriackie, bo na pewno atrakcyjniejsze :)


mamba wypychaczka
Kategoria Czechy, ENDURO


Dane wyjazdu:
104.00 km 0.00 km t-żer
04:32 h 22.94 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Podjazdy:200 m
Kalorie: 2065 kcal
Rower:

praca

Czwartek, 6 września 2012 • dodano: 10.09.2012 | Komentarze 0

Dojazd do pracy z całego tygodnia.
Mam nadzieję że obrońcy bikestatsowej czystości mnie nie zamordują, ale nic, kompletnie nic ciekawego, co by tu można opisać się nie działo.
No może tylko, to, że o 5 rano całkiem sporo rowerzystów na drogach.
Kategoria job


Dane wyjazdu:
47.00 km 0.00 km t-żer
04:31 h 10.41 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Podjazdy:1720 m
Kalorie: 2954 kcal
Rower:

Zawoja - miał być lans, wyszło jak zwykle...

Sobota, 1 września 2012 • dodano: 06.09.2012 | Komentarze 2

Po poprzednim dość błotnym sezonie obiecałam sobie, że gdy w dzień maratonu z nieba będzie lała się woda, to ściganie odpuszczam. Za dużo strat w sprzęcie generują takie ścigi.
W tym roku pogoda łaskawa jest i do tej pory nie miałam okazji zrealizować tego postanowienia.
Jednak gdy w sobotę otworzyłam oczy już wiedziałam, że nastąpi ten dzień.
Postanowiłam więc tylko odprowadzić Artura na start, polansować się i powyglądać a potem spędzić dwie godziny pod ciepłą kołderką.
Ubrałam się stosownie i pojechałam na start.
Wzięłam ze sobą jednak opcję startową na wypadek gdyby klimat mi się jednak spodobał.
Zaczęłam lansić w mojej zielonej kurtce :) , niestety od razu sufy i inne zaczęły namawiać.



Tak namawiali, że postanowiłam zakosztować choć trasy kawałek, biorąc pod uwagę ewentualny zjazd na mini.
Pętla pierwsza jednak tak się mi sposobała, że owy zjazd ominęłam.



I zaczęła się zabawa. Mokro, ślisko czyli to w czym jestem bardzo słaba.
Udało się wiec poćwiczyć panowanie nad rowerem. I dzięki temu załapać się znów na przyjemne foty.



Końcówka maratonu dodała smaczku. Singiel bajeczny w tych warunkach.

Wynik raczej słaby. Choć na pudło szerokie udało się załapać. Punktów też sporo wpadło, trzeba więc jechac do Piwnicznej, żeby generalkę na słusznym miejscu wywalczyć :)



Obrazki jak zawsze zapewnia www.bikelife.pl
Kategoria Maratony