avatar Ten blog rowerowy prowadzi MAMBA z miasteczka Katowice. Od czerwca 2009 r. mam wykręcone 22914.50 kilometrów w tym 3088.00 na trenażerze. More...

    baton rowerowy bikestats.pl

    Poprzednie lata



    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    Tu już byłam









Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Beskid Żywiecki

Dystans całkowity:401.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:37:39
Średnia prędkość:10.65 km/h
Maksymalna prędkość:71.00 km/h
Suma podjazdów:12129 m
Maks. tętno maksymalne:195 (97 %)
Maks. tętno średnie:157 (78 %)
Suma kalorii:15839 kcal
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:57.29 km i 5h 22m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
78.00 km 0.00 km t-żer
05:20 h 14.62 km/h:
Maks. pr.:71.00 km/h
Podjazdy:1710 m
Kalorie: 3200 kcal
Rower:

Beskidy MTB Trophy stage 2

Piątek, 31 maja 2013 • dodano: 01.06.2013 | Komentarze 6

W tym roku mamba na MTB Trophy w roli supportu.
W roli startującego Artur.
Biorąc jednak pod uwagę ostatnie treningowe anomalie spowodowane anomaliami pogodowymi trzeba było zasiąść na rower.
Plan był ambitny - przejechać co najmniej trzy etapy :)
Jak z realizacją? Możecie się domyślić.
Pierwszy dzień nie zachęcał, więc pojawiłam się na bufetach.
Drugi dzień niby słońce, wiadomo jednak, że złudne nadzieje, by w terenie nie było błota.



Podjechałam jednak dziarsko na start i okazało się, że całkiem spora grupa zdecydowała udać się na wycieczkę po strzałkach.
Więc gdy wybiła godzina zero, grzeczniutko za ostatnim, z nóżki na nóżkę pykaliśmy sobie na rozgrzewkowych asfalcikach.

Gdy tak dopykaliśmy sobie do pierwszego bufetu nastąpiła przerwa na posiłek regeneracyjny, abyśmy posileni i pokrzepieni dobrym słowem organizatora mogli zaliczyć główną część programu – podjazd kolejno niebieskim, czarnym i żółtym szlakiem na Rysiankę.



Nazywanie tego podjazdem mogłoby być co prawda nieco mylące, bowiem niemal 50% czasu spędziłam tam na wypychaniu i przepychaniu Czarnego zapchanego błotem.
Ale koniec końców Rysiankę zdobyłam.

Za te męczarnie musiała być nagroda.
Najpierw singiel korzenno-uskokowy.
Niestety level za wysoki.
Potem stromy zjazd, jak się nie mylę, Szyndzielnym Groniem na zielonym szlaku.
Tu zaliczam jakieś 20 metrów z buta. Resztę jednak łykam ze smakiem.

Błoto na zjazdach przeszkadza zdecydowanie mniej. Agresywniejsza opona na tyle daje poczucie większej kontroli i można rozwinąć większą prędkość.

Na trzecim bufecie jeszcze tylko mały serwis.



Uśmiech do fotoreporterów i można jechać.



Trasa trzeciego etapu zaliczona z asfaltowymi modyfikacjami.
Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
44.00 km 0.00 km t-żer
03:38 h 12.11 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Podjazdy:1270 m
Kalorie: 2125 kcal
Rower:

Objazd trasy MTBM Zawoja

Sobota, 25 sierpnia 2012 • dodano: 06.09.2012 | Komentarze 0

Miało być pięknie.
Było do pierwszego wymagającego zjazdu.
Kapeć, pęknięta szprycha i urwany wentyl.
Potem jakieś 20 km i znów przygoda.
Prawie zmielona przerzutka. Trzeba było zjechać asfaltem do Zawoi i ominąc świetnego singla.
Gdyby nie ekipa objazdowa z Krakowa byłoby słabo.
Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
40.00 km 0.00 km t-żer
04:25 h 9.06 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Podjazdy:1560 m
Kalorie: 2500 kcal
Rower:

Międzyteamowo w Korbielowie

Środa, 15 sierpnia 2012 • dodano: 19.08.2012 | Komentarze 1

Z racji takiej, że w sobotę golonkowy ścig miał nastąpić zmówiliśmy się po cichu aby z trasą się zapoznać.
Troszkę szukania było i troszkę błądzenia.
Chłopcy pięknie się mną opiekowali, ale ja postanowiłam trasę sobie skrócić, bowiem w sobotę zmęczenia czuć nie chciałam.
Z Rysianki zjechałam niebieskim do Sopotni. Szlak miły acz wymagający. Niestety w drugiej części za trudny dla mnie i czarnego. Za często trzeba było chodzić z bika. Potem juz trasą maratonu. Żółty szlak - cud miód i orzeszki :)
A tak wyglądało to na zdjęciach.


Pierwszy podjazd. Sztywny choć nie widać.


Ja cieszę michę na zjazdach, slec wszędzie :)


Kolejny podjazd, niestety troszkę nie po tracku.


Były i wypychy. Jakoś trzeba było się wdrapać na tą Miziową.


A potem znów podjazd gdzieś w drodze na Rysiankę.


I ciągle pod górę...


Tych widoków na ścigu nawet nie zobaczę.


I były też zjazdy. Niestety na nich nie ma nigdy czasu na zdjęcia :( Ale tu choć kawałek z gruboziarnistym szutrem.
Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
75.00 km 0.00 km t-żer
08:20 h 9.00 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Podjazdy:2775 m
Kalorie: 4470 kcal
Rower:

MTB Trophy - Wielka Racza

Niedziela, 10 czerwca 2012 • dodano: 13.06.2012 | Komentarze 0

Cały opis imprezy jest o tutaj.
Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
67.00 km 0.00 km t-żer
06:27 h 10.39 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Podjazdy:2300 m
Kalorie: 3544 kcal
Rower:

MTB Trophy - Rysianka

Sobota, 9 czerwca 2012 • dodano: 13.06.2012 | Komentarze 0

Cały opis imprezy jest o tutaj.
Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km t-żer
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

MTB Trophy 2012 by mamba

Czwartek, 7 czerwca 2012 • dodano: 13.06.2012 | Komentarze 17

PROLOG

Cała historia zaczęła się w styczniu. Niejaki The Prezes zapytał, kto w tym roku ma zamiar sprawdzić się w kultowej już etapówce MTB Trophy.
W planach na ten sezon miałam maratony na dystansie mega, więc Trophy i obciążenie z nim związane było jakby nie po drodze.
Ale cóż – raz się żyje – stwierdziłam i wpisałam się na listę startową.
Celem było przyjechanie wszystkich etapów i koszulka finiszera, wynik był nie ważny.
Ważne było by stawić czoła wszystkim trudnościom, jakie staną przede mną przez te cztery dni.



STAGE I

Pierwszy dzień to wielka niepewność. W głowie mnóstwo myśli na minutę. Pogoda dopisuje, więc problem kiepskich warunków na trasie odpada. Dużym wsparciem jest silna ekipa Gomola Trans Airco i Synergi. Czuję się jak w profesjonalnym teamie i wiem, że w razie jakichkolwiek kłopotów mogę na nich liczyć.
Klimat miasteczka startowego robi swoje. Wiele zagranicznych zawodników i mocna polska ekipa. Jednak dla mnie to nie problem, ja będę zamykać stawkę, więc co najwyżej zobaczę w jakim czasie tą samą trasę przejeżdża elita.
Gdy przychodzi czas ustawienia się na starcie – niespodzianka – kobiety mają swój sektor, można więc zobaczyć z kim przyjdzie nam się ścigać lub współdzielić męki na trasie.
Marek odlicza - pięć, cztery, tree, two, one i start – zaczynamy zabawę.



Start spokojny, ludzie nie szaleją, jak na maratonach. Każdy ma w głowie cztery dni wyścigu, a nie tylko najbliższe kilka godzin. Ja także na zupełnym luzie pokonuję pierwsze kilometry. Najgorszym pomysłem jest wypruć się pierwszego dnia. Jadę swoje wiedząc, że ten etap to dopiero rozgrzewka. Sporo asfaltów, mało trudności technicznych pozwala na kontrolowanie poziomu wysiłku. Wjazd na Skrzyczne to niczym nad Gardą, powolne i konsekwentne zdobywane kolejnych metrów przewyższenia. Zjazdy szybkie i kamieniste.



Nie brakuje jednak i przygód. Gdzieś na samym początku zamiast ominąć jedną z nielicznych kałuż postanawiam przejechać jej środkiem. Kałuża okazuje się jednak podstępna i wykonuje pierwsze OTB od dobrych kilku miesięcy, lądowanie jednak jest miękkie. Błotko skutecznie łagodzi upadek, a moje białe rękawiczki zmieniają kolor na brunatny.
Tego dnia zwracam też uwagę na odpowiednie odżywianie, zatrzymuję się na każdym bufecie i odpowiednio uzupełniam zapasy. Na Salmopolu miła niespodzianka, Tadek (członek naszej technical crew) wręcza obiecaną bułę, Czesi z serwisu zajmują się rowerem a Bartek S. i Paweł z Bikelifea strzelają fotki. Czego chcieć więcej.



Z bananem na ustach i w ustach kręcę kolejne kilometry, aż w końcu udaje się dotrzeć na metę. Z czasem 5:02 zajmuję 278/359 miejsce open i 6/14 w kategorii.



STAGE II

Dzięki masażom Synergii, olejkowi regeneracyjnemu Artura, makaronowi, który ugotowała mama i warsztatowi Marcina staję dzielnie na starcie drugiego etapu.





Tak naprawdę, drugi dzień jest decydujący, pokazuje, jak organizm reaguje na kolejną, nie małą dawkę wysiłku. Wykres przewyższeń przyklejony na ramie czarnego jest nieubłagany – 2400 metrów to sporo i o ile podjazdy, zawsze są męczące, to czeski etap funduje nam równie męczące zjazdy. Dziś na trasie nie ma czasu na odpoczynek.
Agrafki z Jaworowego zaliczam z niemałym funem, odpuszczam chyba ze trzy. Tricepsy bolą jednak niemiłosiernie. Kolejny zjazd z Ostrego jeszcze trudniejszy. Dziękuje Bogu, że czarny jest ze mną 120/127 mm daje radę. Na zjazdach mijam rywalki, które już rozpoznaję. Kasia Laskowska (K2) i Iza Cieniuszek (K3) okażą się miłym i wspierającym towarzystwem na trasie. Przez wszystkie etapy ciągle się tasujemy, one lepsze na podjazdach, ja zdecydowanie nadrabiam z górki.
Siłą mięśni i woli po siedmiu godzinach i trzynastu minutach docieram do mety. Było ciężko, ale się udało. Drugi dzień za mną. Czeski etap będę pamiętać długo – mamba modląca się o jakiś szutrowy zjazd to w końcu wydarzenie :)




STAGE III

W sektorze wszyscy się już znają.



Ten etap robię z rozpędu. Choć nogi przez pierwsze pół godziny odmawiają posłuszeństwa potem jest tylko lepiej. Morale budują też pierwsze zjazdy. W kamienisto-błotnistych rynnach mijam sporo osób. Na podjazdo-podejściu pod Rysiankę Grześ i Paweł łapią mnie na spacerze z rowerem. Grześ straszy, że zrobi zdjęcie z telefonu i szybko wrzuci na FBka :)
Z tego etapu pamiętam tylko genialny singiel zjazdowy z Rysianki, mgłę, która sprawiała, że widoczność była na dwa metry do przodu (klimat był konkretny) oraz węża z wodą na drugim bufecie dzięki któremu można było wyczyścić napęd i nie martwić się o zaciąganie łańcucha.
Warto wspomnieć też coś o tętnie. Pierwszego dnia średnie HR to 170 bpm. Jechałam spokojnie, ale stres podwyższał wskazania pulsometru. Drugiego dnia organizm po dwóch godzinach powiedział stop i mogłam już sobie jechać tylko na granicy progu AT, czyli gdzieś koło 154-156 bpm. Średnie wyszło wtedy 152 uderzenia na minutę. Trzeci dzień to odnowa i jazda na granicy LT czyli między 160-170, dzięki czemu średnie znów wyszło koło 160ciu.



Trzeci etap to 6 godzin i 27 minut w siodle i znów szóste miejsce w kategorii. Kasia Laskowska lepsza o 13 minut ;)




STAGE IV

Królewski etap na Raczę.
Królewski bo wykres przewyższeń niczym korona – 2880 metrów w pionie.
Osiem godzin osiemnaście minut mówi samo za siebie.
Początek całkiem przyzwoity.



Dopiero potem okazuje się, że Roket Rony 2.25 zdecydowanie nie nadają się na błoto. Dużo podchodzenia i schodzenia, a graniczny szlak w takich warunkach pogodowych to nieporozumienie.
W czwartej godzinie męki omal nie kończę zabawy z rozwalonym kółkiem. Niewinna gałązka wplątuje się w szprychy i przerzutkę. Niejeden hak tak urwałam niejedną przerzutkę zerwałam. Dobre duchy jednak czuwają i zatrzymuję się w odpowiednim momencie. Trochę siły kosztowało usunięcie owego patyczka, ale mogłam jechać dalej.




Żeby nie było za łatwo napęd też odmawia posłuszeństwa, czyszczę go z 15 minut w kałuży, aż dochodzi mnie J. Jabłczyńska. Nie wpływa to dobrze na morale.
Przypominam sobie jednak doping chłopaków na pierwszym bufecie, wszystkie masaże Synergi, Marcina, który przez cztery dni dbał by czarny miał się dobrze, Prezesa który wspierał nas mentalnie i jadę dalej.
Podjazd pod Tyniok młynkuję i kręcę już prawie w miejscu, ale w końcu osiągam ostatni najwyższy punkt tej wyrypy. Teraz już tylko w dół, bardzo ostrożnie i zachowawczo, wyrąbać się i zakończyć wyścig w tym miejscu było by małym niefartem.
Wjeżdżam na stadion szczęśliwa, że to już koniec.



Dostaje upragnioną koszulkeę finiszera i szmpana od Artura. Udało się mamba – finisherka MTB Trophy ;)



EPILOG

MTB Trophy nie jest zwykłym wyścigiem.
To cztery dni walki ze zmęczeniem, pogodą, trasą i z samym sobą.
Tu liczy się nie tylko siła mięśni, znaczenie ma przede wszystkim siła głowy.
Stając na starcie byłam zupełnie nieprzygotowana treningowo do takiego rodzaju wysiłku.
Mimo wszystko udało się przejechać wszystkie etapy i zająć całkiem dobre 5te miejsce w kategorii wiekowej.



Dwa dni temu, po przekroczeniu linii mety powiedziałam sobie – nigdy więcej.
Dziś patrzę na zieloną koszulkę finishera i myślę sobie - kto wie, co do głowy strzeli w przyszłym roku.



Dane wyjazdu:
29.00 km 0.00 km t-żer
03:35 h 8.09 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Podjazdy:1100 m
Kalorie: kcal
Rower:

Szukając gumijagód – Wielka Rycerzowa z Tatrami w tle.

Sobota, 10 lipca 2010 • dodano: 11.07.2010 | Komentarze 7

Dla każdego sportowca rzeczą najważniejszą zaraz po treningach jest odżywianie. Sprawdzamy zawartość węgli, białka, tłuszczu i witamin w każdym posiłku.
Staramy się optymalnie dostosować dietę do wymagań i zapotrzebowań organizmu.
Im lepsza dieta, tym szybsza regeneracja, a co za tym idzie, możliwość zrobienia kolejnego dobrego treningu.
W mojej diecie zwracam ostatnio uwagę na dostarczenie odpowiedniej ilości antyoksydantów, witaminy C i Potasu.
Najlepiej zrobić to za pomocą owoców.
Postanowiłam więc wykorzystać rozpoczynający się sezon jagodowy i połączyć rowerowanie z podjadaniem. Spytałam Artura, czy nie ma czasem niedoboru antyutleniaczy. Okazało się, że nie, ale po górach pojeździ chętnie :)

Gdzie w polskich górach znajdziemy najwięcej krzaczków jagodowych????
Tak, macie racje.
Cel był dość wysoki, ale aby nie stać w miejscu trzeba być dość wymagającym w stosunku do siebie. Wybór padł na Beskid Żywiecki i mało uczęszczany szlak graniczny od Wielkiej Rycerzowej na Wielką Raczę. Wypad miał być bardziej endurowy, bo jak wiadomo tamte rejony są już mało uczęszczane zarówno przez turystów pieszych, jak i rowerowych.

Zaczynamy niestety dość późno, z Rajczy ruszamy czerwonym przez Hutyrów na Młodą Horę (1004 mnpm). Godzina startu okazuje się zabójcza, słońce daje czadu, szlak łagodny na mapie staje się momentami dość wymagający. Nie łamiemy się jednak, bo jest to jednocześnie czarny szlak rowerowy, więc gorzej chyba być nie może.
Niestety mylimy się bardzo. Miało być tylko około 300 m z buta. W sumie może i tyle było, ale upał spotęgował uczucie zmęczenia. Poza tym jakość szlaku totalnie zrytego przez leśników nie pozostawia złudzeń, wycieczka robi się pieszo-rowerowa. Przejeżdżamy też przez świetny singiel w lesie. Niestety tak rzadko uczęszczany, że choinki smyrają nas po twarzach. Potencjał w tej ścieżynce jest. Trochę kasy i rąk do roboty, a byłoby jak pod Smrkiem.
Przed Młodą Horą podobnie jak kilka grup turystów gubimy szlak, korzystam z tego i z pierwszych krzaczków zrywam pyszne jagódki, które wesoło wędrują do mojego brzucha. Artur szybko odnajduje drogę, to jednak nie zmienia faktu, że to kolejna niespodzianka leśników. Wycinają drzewa z oznaczeniem szlaku i nic ich to nie interesuje.
Docieramy jednak do celu, uzupełniamy zapasy wody, posilamy się rodzynkami i morelami.
Grupa turystów pyta pana w schronisku o zupę, pan uśmiecha się znacząco i stwierdza, że są pierwszą grupa od dwóch tygodni, która pyta o coś do jedzenia, więc zupy brak.







Ruszamy dalej w kierunku Jaworzynki. Rzecz, która nas już rozbawiła wcześniej to fakt, że na mapie czarny szlak rowerowy urywa się tu na kilkaset metrów, by po chwili się znów pojawić. Cóż, bardzo ciekawy sposób na wyznaczenie szlaków w tamtych okolicach, omijając trudne podejścia. Nie wiem, czy zakładają, że rowerzysta ma helikopter???
Mu jedziemy objazdem, który podobno łatwiejszy. Nie mylimy się, objazd jest do wjechania, niestety znów leśnicy pojawiają się w opowieści. Kolejna ścieżka totalnie zryta z milionem gałęzi, a wystarczyłoby co większe przesunąć tylko na bok.
Dojeżdżamy na Jaworzynkę i kierujemy się na Małą Rycerzową – świetny podjazd kamienno-korzeniasty. Niestety momentami za ciężki dla mnie.
Na Małej Rycerzowej cały trud wspinania się na 1207 mnpm zostaje wynagrodzony.
Widok zapiera dech w piersiach - Mała Fatra, pasmo Pilska i Babiej no i oczywiście Tatry.
Robimy zdjęcie, a do buzi ląduje znów kilka jagódek.



Zjeżdżamy do Bacówki Na Rycerzowej i robimy popas.



Jakaś impreza muzyczna się szykuje. Rozbite namioty, sporo rodzin z dziećmi, mini scena, na której jakieś piosenki śpiewają :)
My odpoczywamy. Pogoda , widoki, ajjj jeszcze basenu brakuje.
Zastanawiamy się, co dalej. Godzina już późna, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nie damy dziś rady dotrzeć na Raczę. Dziś trasa nas pokonała. Dołożyli się do tego leśnicy i upalna pogoda. Postanawiamy zjechać zielonym przez Kotarz i Muńczoł do Ujsoł.



Zjazd raczej przyjemny, kamienie, korzenie, jagody, trawa. Jednym słowem wszystkiego po trochu. Duża część trasy to singiel wśród gumijagód. Korzystam z tego podczas każdego postoju.Tracimy wysokość dość szybko, momentami jest tak stromo, że tyłek jest coraz dalej za siodełkiem, ostatecznie przyjmuję pozycję z brzuchem na siodełku. Tak ostro jeszcze nie było, ale zjeżdżam. Mijamy jakichś turystów, patrzą na nas, jak na wariatów. Mały fragment z buta w dół i w górę (za stromo). Dalej na szlaku przypominają o sobie leśnicy. Tak zniszczonych szlaków w Beskidzie Śląskim nie widziałam.
Walczymy z ogromną ilością patyków i patyczków. I trach!!!
Jeden z patyków, a raczej dość duża deseczka powoduje, że Artur zalicza efektowną glebę. Nie jest wesoło. Deska zaklinowała się między kasetą a kołem zahaczając przy okazji przerzutkę. Chwilę siłujemy się z kawałkiem drewna, ale w końcu ustępuje. Kaseta i koło raczej nie ucierpiały, ale ustawianie przerzutki już tak. Nie wiadomo tylko czy to tylko hak skrzywiony, czy wózek przerzutki. Da się jednak jechać, a przerzutka tyrkoce, przypominając o swoim istnieniu.

Dalej już raczej spokojnie. Mijamy Szczytkówkę, gdzie wypasa się stado kóz i kozłów dokładnie na naszej ścieżce. Patrzą na nas niepewnie, a ja już widzę jak rogi jednego z nich kierują się w nasza stronę. Po takim spotkaniu byłoby rzeczywiście nieciekawie.

Potem wąski singiel wśród traw. Tu naprawdę nie szedł chyba nikt w tym roku. Znów gubimy szlak, ale na wyczucie kierujemy się w dół do Ujsoł, by potem asfaltem dojechać do Rajczy.

Suma summarum Rycerzowa zaliczona. Wielka Racza musi poczekać. Szlak graniczny z Rycerzowej na Raczę chyba w ogóle sobie odpuszczę. Zbyt zniszczone i zaniedbane tereny. Kamienie i korzenie fajne. Pogoda dała w kość. Widoki lepsze niż w Beskidzie Ślaskim.
Kolejny cel – Wielka Racza inspirowana MTB Trophy. Ale to chyba dopiero w sierpniu. W przyszłym tygodniu odpoczynek od Beskidów. Szerokie ścieżki Karkonoszy czekają :)
Kategoria Beskid Żywiecki


Dane wyjazdu:
68.00 km 0.00 km t-żer
05:54 h 11.53 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Podjazdy:1414 m
Kalorie: kcal
Rower:

Pilsko 1557 m n.p.m.

Niedziela, 26 lipca 2009 • dodano: 27.07.2009 | Komentarze 3

Trasa: Węgierska Górka – Żabnica – Skałka – Hala Boracza – Hala Lipowska – Rynianka – Trzy Kopce – Palenica – Munczolik – Hala Miziowa – Pilsko – Hala Miziowa – Przełęcz Przysłopy – Krzyżowa – Jelesnia – Paweł Mała – Świnna - Żywiec

Od dwóch tygodni szykowaliśmy wyjazd w Dolinki Podkrakowskie. W sobotę po pracy wszystko przyszykowałam, byłam wymęczona ale cieszyłam się, że w niedziele poroweruje.
Rano obudził mnie sms Tomka – „nie jedziemy, prognozy pogody przewidują opady itp.”.
Jednym słowem ekipa wymiękła.
Pogoda za oknem rzeczywiście nie była zachęcająca, ale chciałam gdzieś pojeździć. Gdybym została w Kato pewnie znów padłoby na Pszczynę.
Pszczyna bzzzzt to już było, więc padło na wyjście awaryjne, jakim był wypad na Rysianke z Marcinem, Piotrem, Łukaszem i Józkiem.
O 8.07 stawiłam się na dworcu. Spędziliśmy miłe 2,5 godziny w pociągu. Gsy dotarliśmy do miejsca docelowego – Węgierskiej Górki, pora była późna, więc już wiedziałam, że w domu też będę o ciekawej godzinie :)

Zaczęliśmy w Węgierskiej Górce. Stąd asfaltem przez Żabnice do Skałki, gdzie odbiliśmy na czarny szlak prowadzący na Halę Boraczą.


poczatek - gdzieś w okolicach Żabnicy © czarnamamba


w drodze na Halę Boraczą © czarnamamba


Z Boraczej dalej zielonym na Halę Lipowską. Początek genialny, widoki oszałamiające, przetrzebienie drzewostanu przez leśników załamujące. Najpierw świetny singiel zboczem potem niestety coraz gorzej. Na końcu z powodu kamierdolców i śliskiego błotka trzeba było się poddać i prowadzić rowery. Niestety dość długo to trwało.

przeszkody na trasie © czarnamamba


herzklekot :) © czarnamamba


tor przeszkód © czarnamamba


Na Rysiance nieoczekiwane spotkanie bikestatsowych znajomych.

na Rysiance © czarnamamba


A dalej przyjemna trasa na Halę Miziową.

łatwiejszy fragment © czarnamamba


Gdy dojechaliśmy do celu, od razu rzuciłam hasło – Pilsko.
Być tak blisko i nie wjechać to grzech.
Choć nie wiem czy słowo wjechać tu pasuje.
Bardzo podobały mi się miny turystów, których mijaliśmy po drodze.
Ale udało nam się zdobyliśmy jeden z najwyższych szczytów Beskidów.
Jak do tej pory to najwyższy punkt nad poziomem morza, gdzie byłam z bikiem – 1557m.
Znów widoki genialne, ale piekielny wiatr nie pozwolił długo delektować się nimi.

szczyty zdobywać :) © czarnamamba


pchajjjjj © czarnamamba


odpoczynek na Pilsku © czarnamamba


wycinaki :P © czarnamamba


Niestety zjazd na Miziową nie była fajny, bo “ktoś” wymyślił żeby jechać żółtym szlakiem.
I pozostawię to bez komentarza.
Jest jednak powód by kiedyś jeszcze zmierzyć się ze zjazdem czarnym szlakiem. Oczywiście z moimi umiejętnościami w góra 30%.

Potem było długo, długo w dół. Genialny zjazd najpierw zielonym do Uszczawne Wyżne a potem czarnym aż do Krzyżowa. Na koniec śliski asfalt do Żywca i pociąg, a w nim loża honorowa i złoty Desperados

w pociągu © czarnamamba
Kategoria Beskid Żywiecki