

Moje rowery
Archiwum bloga
- 2018, Maj8 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec11 - 4
- 2018, Luty11 - 5
- 2018, Styczeń17 - 0
- 2013, Listopad1 - 1
- 2013, Lipiec5 - 57
- 2013, Czerwiec8 - 41
- 2013, Maj10 - 41
- 2013, Kwiecień20 - 40
- 2013, Marzec21 - 33
- 2013, Luty13 - 37
- 2013, Styczeń11 - 19
- 2012, Grudzień21 - 41
- 2012, Listopad12 - 35
- 2012, Październik5 - 26
- 2012, Wrzesień5 - 41
- 2012, Sierpień17 - 33
- 2012, Lipiec22 - 69
- 2012, Czerwiec17 - 50
- 2012, Maj23 - 68
- 2012, Kwiecień19 - 67
- 2012, Marzec15 - 26
- 2012, Luty14 - 27
- 2012, Styczeń22 - 69
- 2011, Grudzień21 - 46
- 2011, Listopad8 - 22
- 2011, Październik4 - 8
- 2011, Wrzesień12 - 7
- 2011, Sierpień17 - 42
- 2011, Lipiec11 - 36
- 2011, Czerwiec15 - 29
- 2011, Maj11 - 40
- 2011, Kwiecień22 - 73
- 2011, Marzec19 - 56
- 2011, Luty13 - 20
- 2011, Styczeń13 - 38
- 2010, Grudzień20 - 49
- 2010, Listopad10 - 28
- 2010, Październik11 - 12
- 2010, Wrzesień7 - 29
- 2010, Sierpień11 - 39
- 2010, Lipiec14 - 72
- 2010, Czerwiec14 - 68
- 2010, Maj15 - 44
- 2010, Kwiecień17 - 59
- 2010, Marzec18 - 66
- 2010, Luty13 - 94
- 2010, Styczeń19 - 71
- 2009, Grudzień20 - 59
- 2009, Listopad13 - 82
- 2009, Październik7 - 27
- 2009, Wrzesień15 - 40
- 2009, Sierpień13 - 38
- 2009, Lipiec13 - 29
- 2009, Czerwiec6 - 12
Wpisy archiwalne w kategorii
Beskid Śląski
Dystans całkowity: | 2045.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 147:21 |
Średnia prędkość: | 13.88 km/h |
Maksymalna prędkość: | 69.00 km/h |
Suma podjazdów: | 45196 m |
Maks. tętno maksymalne: | 198 (99 %) |
Maks. tętno średnie: | 193 (96 %) |
Suma kalorii: | 47931 kcal |
Liczba aktywności: | 48 |
Średnio na aktywność: | 42.60 km i 3h 04m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
16.00 km
0.00 km t-żer
01:25 h
11.29 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Podjazdy:330 m
Kalorie: 675 kcal
Rower:
Szukając misia part one.
Piątek, 3 sierpnia 2012 • dodano: 06.08.2012 | Komentarze 0
Ponoć w okolicach Stożka grasuje jakiś misio.Postanowiłam misia poszukać.
Niestety misia nie nalazłam, a spod Stożka przegoniły mnie pomrukiwania zbliżającej się burzy.
Trzeba było odpuścić.
Nie mniej jednak zaliczyłam smaczek w postaci znacznej części zjazdu-podjzadu czerwonym szlakiem w kierunku Kubalonki.
To chyba jeden z moich ulubionych beskidzkich szlaków.
Potem na Szarculę i zjazd żółtym do Istbnej.
Kategoria Beskid Śląski
Dane wyjazdu:
47.00 km
0.00 km t-żer
03:00 h
15.67 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Podjazdy:950 m
Kalorie: 1654 kcal
Rower:
a miał być objazd ...
Środa, 1 sierpnia 2012 • dodano: 02.08.2012 | Komentarze 3
Miał być objazd części trasy maratonu w Ustroniu.Niestety jakiś misio ponoć mieszka w okolicach Stożka, więc trasa została okrojona.
W tych okolicznościach chęć do jazdy była już mniejsza.
Ale czego sie nie robi dla kawy z ciasteczkami, redsa z lodem i pysznych pierogów?
To sem pojechalim.
Jak wiadomo z Darkiem miło jest pospacerować :)
Trochę też jeździliśmy.
Ale generalnie to regeneracja wychodziła nam lepiej.
I spotkaliśmy misia, który Sufie odgryzł nogi.

A potem znów regener.

Jak ja lubię się regenerować.
Kategoria Beskid Śląski
Dane wyjazdu:
19.00 km
0.00 km t-żer
01:30 h
12.67 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy:600 m
Kalorie: 826 kcal
Rower:
tośmy się rozjechali
Niedziela, 1 lipca 2012 • dodano: 04.07.2012 | Komentarze 0
Po wczorajszym ścigu i wieczornym regenerze przyszła pora na krótkie kręcenie.Rozjazd teamowy.

A czy ja kiedyś pisałam już, że jeżdżę chyba w najlepszym teamie na świecie? :)
Kategoria Beskid Śląski
Dane wyjazdu:
42.00 km
0.00 km t-żer
03:57 h
10.63 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy:1645 m
Kalorie: 2567 kcal
Rower:
BM Wislła - uff jak gorąco, puff jak gorąco
Sobota, 30 czerwca 2012 • dodano: 02.07.2012 | Komentarze 12
Ehhh co to był za dzień...W sobotę Beskidy pokazały nam swoją prawdziwą twarz.
Ostre, wymagające podjazdy, szybkie zjazdy po gruboziarnistym szuterku, żar lejący się z nieba i walka z samym sobą o każdy przejechany metr.
W sumie tyle starczyło by relacji, ale w mambowym wydaniu ten maraton był jeszcze ciekawszy.
A wszystko zaczęło się w aucie, kiedy to niejaki sufa i małgośka mówią mi omawiali ze mną przy Jacku Danielsie (niestety czekającym na wieczór w lodówce) wyścigową strategię.
Tego dnia należało bowiem pokazać niektórym, gdzie raki zimują. Rozkaz otrzymany był zrozumiały - Sylwia G. ma zginać marnie w kurzu spod mych opon.
Sposób osiągnięcia celu przemyślany - podjazdy robić równym spokojnym tempem a zjazdy jak zawsze - ile bozia dała.
No i generalnie się udaje. Pierwszy podjazd na Trzy Kopce idzie w miarę łatwo. Nie obywa się bez konieczności zejścia z roweru, asfaltowi ścigacze wymiękają bowiem już na płytach. Lepiej jest w terenie, chyba podszkoliłam przeciskanie się w grupie i tu udaje się wszystko podjechać, mimo dziwnych reakcji niektórych bajkerów na kilka kamieni. Jednak to co najlepsze zaczyna się tuż po osiągnięciu szczytu. Zjazd na którym średnia prędkość z polara wyszła mi 30 km/h.

bikelife.pl
Mijam tam sporo osób. Momentami jest grubo. Wszystko tak wysuszone, że opony bardzo szybko wpadają w poślizg, ciężko z przyczepnością. Gdzieś na początku mryga mi koszulka corrateka, jest dobrze. W połowie The Prezes łata gumę - pierwszy pech, który dla mnie okaże się zbawieniem :)
Tnę w dół, zaczyna się asfalt i już płasko. Wyciągam żela, ale po 200 metrach już wiem, że nie wszystko jest ok. Tylne koło zaczyna pływać.
Tak. No to ściganie zakończone. Stało się to, co mogło być najgorszego - różnica ciśnień między 1,95 bara które ładuje zazwyczaj a 1,86 które wbiłam tym razem okazała się znacząca i złapałam snejka.
Powoli ściągam kółko, ktoś pyta czy pomóc. Dzięki.
Obok przechodzi chłopak, chce podarować swoje koło. Dzięki.
Zmieniam dętkę i wyciągam swoją mini pompeczkę. Dopompowanie nią do 2 barów jest dość czasochłonne i żmudne, chyba nawet dla przyjemności już na zjazdach nie poszaleję :(
Na szczęście w tłumie mijających mnie osób pojawia się sufa z nabojami i The Prezes z większą pompką. Pompujemy oponę na maksa i postanawiamy zjechać na mini aby resztę dnia spędzić pluskając się nad Wisłą.
Niestety ambicja na to nie pozwala, zamiast skręcić w prawo wybieram lewą stronę i odjazd pod Grabową.
Pewna, że już nic nie powalczę, pogodzona z niezrealizowanym celem wyścigowym jadę sobie spokojnie z nóżki na nóżkę. Gdzieś przede mną majaczy sufa i Tomek. Na bufecie ich dochodzę. Jedziemy chwilę razem, ale to nie moje tempo.
Zjazd już zupełnie pokazuje różnice ( co ciekawe w tamtym roku ciężko było nadążyć za sufą na takich łupankach) i tyle z mojej wycieczki w miłym towarzystwie. Pozostaje samotnie delektować się urokami doskwierającego upału oraz kamieniami pod kołami.
I było by pięknie i było by miło, gdyby na bufecie się to nie skończyło.
Bowiem tam okazuje się, że nie ma nic do picia. To niewyobrażalne, ale prawdziwe. Pozostawię to bez komentarza na mym blogu, co lepsze, poprzednim razem w grabkowym Ustroniu było dokładnie tak samo :(
Wciągam chyba z sześć pomarańczy i postanawiam zatankować wody w potoczku. Pamiętam bowiem, że po drodze będzie ich kilka.
Pierwszy omijam z racji trudnego dostępu.
Drugi praktycznie zupełnie wysuszony.
Po trzecim pozostał tylko ślad.
Mamba zostaje z dwoma łykami wody w camelbacku.
W tym samym momencie mija mnie Paweł Urbańczyk.
czarnaMAMBA po gumie - słyszę - kręcisz, kręcisz.
No to grzecznie kręcę. Nie długo jednak, bo podjazd pod Beskidek jest nie do zrobienia o suchym pysku. Spacerek okazuje się miłym urozmaiceniem i odpoczynkiem dla organizmu. Cały czas rozglądam się za jakimś źródłem wody, niestety dopiero za Orłową jacyś turyści częstują mnie swoja wodą.
W głowie pojawia się ostatnia deska ratunku - miejsce dzisiejszej wieczornej imprezy - dom Pawła Gomoli. Pewnie ktoś z teamu tam został.
No i jak nie, jak tak.
Okazuje się, że w naszym teamie są zajebiści ludzie, którzy zorganizowali własny bufet i rozlewają Gomolankę. Niejednemu ratują życie. Po przeciez organizator nie pomyślał o dodatkowych bufetach na trasie.
Tak doładowana szybko pokonuję ostatni kilometr podjazdu na Trzy Kopce i szybko zjeżdżam do mety. Po drodze miejsce warte zapamiętania. Wąwóz z kamieniami i kilkoma trudniejszymi momentami.
Potem asfalt , mostek i doping kolejnych Gomolów, którzy mają już to szczęście i pluskają się w wodzie.
Uff. Meta. Enervit. Auto. Ręcznik. Klapki. Wisła.
I to by było na tyle, kiedy okazuje się że mimo wycieczkowego charakteru dzisiejszego ścigu ląduje na 4 miejscu.
Tradycji staje się jednak za dość i na dekoracje nie zdążam :)
Odbieram tylko kolejnego buffa i myślami jestem już w ogrodzie z zimnym piwem w ręce.
Do trzeciego miejsca brakuje dokładnie 10ciu minut straconych na łataniu gumy.
Kategoria Beskid Śląski, Maratony
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km t-żer
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
MTB Trophy 2012 by mamba
Czwartek, 7 czerwca 2012 • dodano: 13.06.2012 | Komentarze 17
PROLOGCała historia zaczęła się w styczniu. Niejaki The Prezes zapytał, kto w tym roku ma zamiar sprawdzić się w kultowej już etapówce MTB Trophy.
W planach na ten sezon miałam maratony na dystansie mega, więc Trophy i obciążenie z nim związane było jakby nie po drodze.
Ale cóż – raz się żyje – stwierdziłam i wpisałam się na listę startową.
Celem było przyjechanie wszystkich etapów i koszulka finiszera, wynik był nie ważny.
Ważne było by stawić czoła wszystkim trudnościom, jakie staną przede mną przez te cztery dni.
STAGE I
Pierwszy dzień to wielka niepewność. W głowie mnóstwo myśli na minutę. Pogoda dopisuje, więc problem kiepskich warunków na trasie odpada. Dużym wsparciem jest silna ekipa Gomola Trans Airco i Synergi. Czuję się jak w profesjonalnym teamie i wiem, że w razie jakichkolwiek kłopotów mogę na nich liczyć.
Klimat miasteczka startowego robi swoje. Wiele zagranicznych zawodników i mocna polska ekipa. Jednak dla mnie to nie problem, ja będę zamykać stawkę, więc co najwyżej zobaczę w jakim czasie tą samą trasę przejeżdża elita.
Gdy przychodzi czas ustawienia się na starcie – niespodzianka – kobiety mają swój sektor, można więc zobaczyć z kim przyjdzie nam się ścigać lub współdzielić męki na trasie.
Marek odlicza - pięć, cztery, tree, two, one i start – zaczynamy zabawę.
Start spokojny, ludzie nie szaleją, jak na maratonach. Każdy ma w głowie cztery dni wyścigu, a nie tylko najbliższe kilka godzin. Ja także na zupełnym luzie pokonuję pierwsze kilometry. Najgorszym pomysłem jest wypruć się pierwszego dnia. Jadę swoje wiedząc, że ten etap to dopiero rozgrzewka. Sporo asfaltów, mało trudności technicznych pozwala na kontrolowanie poziomu wysiłku. Wjazd na Skrzyczne to niczym nad Gardą, powolne i konsekwentne zdobywane kolejnych metrów przewyższenia. Zjazdy szybkie i kamieniste.
Nie brakuje jednak i przygód. Gdzieś na samym początku zamiast ominąć jedną z nielicznych kałuż postanawiam przejechać jej środkiem. Kałuża okazuje się jednak podstępna i wykonuje pierwsze OTB od dobrych kilku miesięcy, lądowanie jednak jest miękkie. Błotko skutecznie łagodzi upadek, a moje białe rękawiczki zmieniają kolor na brunatny.
Tego dnia zwracam też uwagę na odpowiednie odżywianie, zatrzymuję się na każdym bufecie i odpowiednio uzupełniam zapasy. Na Salmopolu miła niespodzianka, Tadek (członek naszej technical crew) wręcza obiecaną bułę, Czesi z serwisu zajmują się rowerem a Bartek S. i Paweł z Bikelifea strzelają fotki. Czego chcieć więcej.
Z bananem na ustach i w ustach kręcę kolejne kilometry, aż w końcu udaje się dotrzeć na metę. Z czasem 5:02 zajmuję 278/359 miejsce open i 6/14 w kategorii.
STAGE II
Dzięki masażom Synergii, olejkowi regeneracyjnemu Artura, makaronowi, który ugotowała mama i warsztatowi Marcina staję dzielnie na starcie drugiego etapu.
Tak naprawdę, drugi dzień jest decydujący, pokazuje, jak organizm reaguje na kolejną, nie małą dawkę wysiłku. Wykres przewyższeń przyklejony na ramie czarnego jest nieubłagany – 2400 metrów to sporo i o ile podjazdy, zawsze są męczące, to czeski etap funduje nam równie męczące zjazdy. Dziś na trasie nie ma czasu na odpoczynek.
Agrafki z Jaworowego zaliczam z niemałym funem, odpuszczam chyba ze trzy. Tricepsy bolą jednak niemiłosiernie. Kolejny zjazd z Ostrego jeszcze trudniejszy. Dziękuje Bogu, że czarny jest ze mną 120/127 mm daje radę. Na zjazdach mijam rywalki, które już rozpoznaję. Kasia Laskowska (K2) i Iza Cieniuszek (K3) okażą się miłym i wspierającym towarzystwem na trasie. Przez wszystkie etapy ciągle się tasujemy, one lepsze na podjazdach, ja zdecydowanie nadrabiam z górki.
Siłą mięśni i woli po siedmiu godzinach i trzynastu minutach docieram do mety. Było ciężko, ale się udało. Drugi dzień za mną. Czeski etap będę pamiętać długo – mamba modląca się o jakiś szutrowy zjazd to w końcu wydarzenie :)

STAGE III
W sektorze wszyscy się już znają.
Ten etap robię z rozpędu. Choć nogi przez pierwsze pół godziny odmawiają posłuszeństwa potem jest tylko lepiej. Morale budują też pierwsze zjazdy. W kamienisto-błotnistych rynnach mijam sporo osób. Na podjazdo-podejściu pod Rysiankę Grześ i Paweł łapią mnie na spacerze z rowerem. Grześ straszy, że zrobi zdjęcie z telefonu i szybko wrzuci na FBka :)
Z tego etapu pamiętam tylko genialny singiel zjazdowy z Rysianki, mgłę, która sprawiała, że widoczność była na dwa metry do przodu (klimat był konkretny) oraz węża z wodą na drugim bufecie dzięki któremu można było wyczyścić napęd i nie martwić się o zaciąganie łańcucha.
Warto wspomnieć też coś o tętnie. Pierwszego dnia średnie HR to 170 bpm. Jechałam spokojnie, ale stres podwyższał wskazania pulsometru. Drugiego dnia organizm po dwóch godzinach powiedział stop i mogłam już sobie jechać tylko na granicy progu AT, czyli gdzieś koło 154-156 bpm. Średnie wyszło wtedy 152 uderzenia na minutę. Trzeci dzień to odnowa i jazda na granicy LT czyli między 160-170, dzięki czemu średnie znów wyszło koło 160ciu.
Trzeci etap to 6 godzin i 27 minut w siodle i znów szóste miejsce w kategorii. Kasia Laskowska lepsza o 13 minut ;)
STAGE IV
Królewski etap na Raczę.
Królewski bo wykres przewyższeń niczym korona – 2880 metrów w pionie.
Osiem godzin osiemnaście minut mówi samo za siebie.
Początek całkiem przyzwoity.

Dopiero potem okazuje się, że Roket Rony 2.25 zdecydowanie nie nadają się na błoto. Dużo podchodzenia i schodzenia, a graniczny szlak w takich warunkach pogodowych to nieporozumienie.
W czwartej godzinie męki omal nie kończę zabawy z rozwalonym kółkiem. Niewinna gałązka wplątuje się w szprychy i przerzutkę. Niejeden hak tak urwałam niejedną przerzutkę zerwałam. Dobre duchy jednak czuwają i zatrzymuję się w odpowiednim momencie. Trochę siły kosztowało usunięcie owego patyczka, ale mogłam jechać dalej.
Żeby nie było za łatwo napęd też odmawia posłuszeństwa, czyszczę go z 15 minut w kałuży, aż dochodzi mnie J. Jabłczyńska. Nie wpływa to dobrze na morale.
Przypominam sobie jednak doping chłopaków na pierwszym bufecie, wszystkie masaże Synergi, Marcina, który przez cztery dni dbał by czarny miał się dobrze, Prezesa który wspierał nas mentalnie i jadę dalej.
Podjazd pod Tyniok młynkuję i kręcę już prawie w miejscu, ale w końcu osiągam ostatni najwyższy punkt tej wyrypy. Teraz już tylko w dół, bardzo ostrożnie i zachowawczo, wyrąbać się i zakończyć wyścig w tym miejscu było by małym niefartem.
Wjeżdżam na stadion szczęśliwa, że to już koniec.
Dostaje upragnioną koszulkeę finiszera i szmpana od Artura. Udało się mamba – finisherka MTB Trophy ;)
EPILOG
MTB Trophy nie jest zwykłym wyścigiem.
To cztery dni walki ze zmęczeniem, pogodą, trasą i z samym sobą.
Tu liczy się nie tylko siła mięśni, znaczenie ma przede wszystkim siła głowy.
Stając na starcie byłam zupełnie nieprzygotowana treningowo do takiego rodzaju wysiłku.
Mimo wszystko udało się przejechać wszystkie etapy i zająć całkiem dobre 5te miejsce w kategorii wiekowej.
Dwa dni temu, po przekroczeniu linii mety powiedziałam sobie – nigdy więcej.
Dziś patrzę na zieloną koszulkę finishera i myślę sobie - kto wie, co do głowy strzeli w przyszłym roku.
Kategoria Beskid Śląski, Beskid Żywiecki
Dane wyjazdu:
67.00 km
0.00 km t-żer
05:02 h
13.31 km/h:
Maks. pr.:64.00 km/h
Podjazdy:2200 m
Kalorie: 3169 kcal
Rower:
MTB Trophy - Skrzyczne
Czwartek, 7 czerwca 2012 • dodano: 13.06.2012 | Komentarze 0
Cały opis imprezy jest o tutaj. Kategoria Beskid Śląski
Dane wyjazdu:
61.00 km
0.00 km t-żer
04:40 h
13.07 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Podjazdy:1785 m
Kalorie: 2308 kcal
Rower:
5 dni
Sobota, 2 czerwca 2012 • dodano: 03.06.2012 | Komentarze 8
Do teksańskiej masakry piłą mechaniczną zostało już niewiele czasu.Czytacie bloga to wiecie, że przygotowania raczej były mało kierunkowe.
Koleżanek z Niemiec, Rosji i Ukrainy nie przebiję, ale spędzę, mam nadzieję, kilka ciekawych dni w doborowym towarzystwie i daj Bóg przyodzieję koszulkę finiszera.
Od jutra odpoczynek a tym czasem dziś mocny akcent – Skrzyczne Trophy.
Z Arturem startujemy z Przełęczy Szarcula. Potem prawie Przysłop i szutróweczką w kierunku Malinowa. Niestety nie odnajdujemy połączenia dróg i dojeżdżamy do samego Białego Krzyża.

Wdrapujemy się z buta na Malinów i omijając Malinowską Skałę dojeżdżamy do żółtego szlaku (syf) aby móc podjechać podjazd, który zabije mnie za tydzień.
Szlak fajny, bo kojarzący się z Gardą – ciągle do góry po szerokim szutrze. Zwyczajnie kręcisz swoje i w końcu udaje się dojechać :)


W schronisku pyszna kawa z ciachem. Mniam.

Potem w dół zielonym. Ajjjj to był flow i te widoki. Znów w głowie Alpy :)
Omijamy Malinowską i docieramy do żółtego szlaku by przez Cieńków Wyżni i Postrzednmi zjechać nad Jezioro Czerniańskie.
Potem tylko podjazd z TDP i pyszny ananas w aucie, mniam.
Kategoria Beskid Śląski
Dane wyjazdu:
34.00 km
0.00 km t-żer
01:40 h
20.40 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Podjazdy:405 m
Kalorie: 668 kcal
Rower:
rozjazd
Niedziela, 27 maja 2012 • dodano: 01.06.2012 | Komentarze 0
Ech, trenowanie ostatnio nie idzie, zero mobilizacji.Wiecie co to jest BPS?
W moim wykonaniu jest bardzo innowacyjny :)
Po górkach pokręciłam z Arturem w ramach rozjazdu.

Koza ze mnie i tyle.
Kategoria Beskid Śląski
Dane wyjazdu:
36.00 km
0.00 km t-żer
02:45 h
13.09 km/h:
Maks. pr.:65.00 km/h
Podjazdy:1250 m
Kalorie: 1410 kcal
Rower:
Pure MTB
Niedziela, 22 kwietnia 2012 • dodano: 23.04.2012 | Komentarze 5
No to pojeżdżone po górach.Oj, z wrażenia nie wiem co napisać.
Jak człowiek po kilku miesiącach przerwy od łubudubnych ścieżek, kamieni i gałęzi znów wsiada na bika i może wykorzystać 120mm skoku, to jest zwyczajny cud miód i orzeszki. To nawet lepsze jest od czekoladowych Cynabonek :) Kto jadł, wie o co chodzi. :)
Wystarczy może kilka zdjęć.
Tempo słabe, ale po wczorajszych 5 h w siodle wystarczające :)
Tereny Równicy, Trzech Kopców, Orłowej zdecydowanie gotowe do przyjęcia bikerów.
...
Kategoria Beskid Śląski
Dane wyjazdu:
39.00 km
0.00 km t-żer
02:15 h
17.33 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Podjazdy:710 m
Kalorie: 1223 kcal
Rower:
biała czarna mamba
Poniedziałek, 9 kwietnia 2012 • dodano: 09.04.2012 | Komentarze 5
Mocne zakończenie rowerowego weekendu i ostateczny test czarnego w wersji startowej.Spotykamy się w Górkach, by poćwiczyć troszkę podjazdów i liznąć terenu.
Plany idealnie zrealizowane. Podjazdy wymęczone i kilka momentów, które zafundował Sławek w terenie zmobilizowało do dalszych treningów :)
Ale może zdjęcia? Wreszcie wzięłam do kieszeni aparat :)
Zaczynamy od rozgrzewki. U mnie przebiega ona tylko w pierwszej części rozgrzewkowo, potem już jazda na AT i powyżej.
Z zakładanych 40 min robi się godzina, a tętno już szaleje :)
W końcu docieramy pod Równicę i ogień!!!!!
I ogień!!!!!!
Zrobiliśmy każdy swoje, a potem tempem rozjazdowym wracamy do Górek, by troszkę pogaworzyć z Zuzą, przyszłą mistrzynią w kolarstwie górskim.
Na koniec nie obyło się bez sesji czarnego.
Rąbek tajemnicy został uchylony.
czarnaMamba i czarny nie są już tacy czyści rasowo.
Czarny dostał białe owijki i siodło, mamba okulary i kask.
Białe bo szybkie :)
Teraz strzeżcie się :)
Kategoria Beskid Śląski