

Moje rowery
Archiwum bloga
- 2018, Maj8 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec11 - 4
- 2018, Luty11 - 5
- 2018, Styczeń17 - 0
- 2013, Listopad1 - 1
- 2013, Lipiec5 - 57
- 2013, Czerwiec8 - 41
- 2013, Maj10 - 41
- 2013, Kwiecień20 - 40
- 2013, Marzec21 - 33
- 2013, Luty13 - 37
- 2013, Styczeń11 - 19
- 2012, Grudzień21 - 41
- 2012, Listopad12 - 35
- 2012, Październik5 - 26
- 2012, Wrzesień5 - 41
- 2012, Sierpień17 - 33
- 2012, Lipiec22 - 69
- 2012, Czerwiec17 - 50
- 2012, Maj23 - 68
- 2012, Kwiecień19 - 67
- 2012, Marzec15 - 26
- 2012, Luty14 - 27
- 2012, Styczeń22 - 69
- 2011, Grudzień21 - 46
- 2011, Listopad8 - 22
- 2011, Październik4 - 8
- 2011, Wrzesień12 - 7
- 2011, Sierpień17 - 42
- 2011, Lipiec11 - 36
- 2011, Czerwiec15 - 29
- 2011, Maj11 - 40
- 2011, Kwiecień22 - 73
- 2011, Marzec19 - 56
- 2011, Luty13 - 20
- 2011, Styczeń13 - 38
- 2010, Grudzień20 - 49
- 2010, Listopad10 - 28
- 2010, Październik11 - 12
- 2010, Wrzesień7 - 29
- 2010, Sierpień11 - 39
- 2010, Lipiec14 - 72
- 2010, Czerwiec14 - 68
- 2010, Maj15 - 44
- 2010, Kwiecień17 - 59
- 2010, Marzec18 - 66
- 2010, Luty13 - 94
- 2010, Styczeń19 - 71
- 2009, Grudzień20 - 59
- 2009, Listopad13 - 82
- 2009, Październik7 - 27
- 2009, Wrzesień15 - 40
- 2009, Sierpień13 - 38
- 2009, Lipiec13 - 29
- 2009, Czerwiec6 - 12
Wpisy archiwalne w kategorii
Maratony
Dystans całkowity: | 2223.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 164:16 |
Średnia prędkość: | 13.54 km/h |
Maksymalna prędkość: | 66.00 km/h |
Suma podjazdów: | 57407 m |
Maks. tętno maksymalne: | 198 (99 %) |
Maks. tętno średnie: | 184 (92 %) |
Suma kalorii: | 63243 kcal |
Liczba aktywności: | 46 |
Średnio na aktywność: | 48.34 km i 3h 34m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
46.00 km
0.00 km t-żer
03:40 h
12.55 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Podjazdy:1699 m
Kalorie: kcal
Rower:
MTB Marathon 2011 Międzygórze
Sobota, 10 września 2011 • dodano: 13.09.2011 | Komentarze 0
Liście zaczynają spadać z drzew, a na chodnikach można znaleźć pierwsze kasztany.W głowie niejednego maratończyka pojawiają się już brudne myśli o roztrenowaniu i odpoczynku. Komu udało się wypełnić założenia cyklów treningowych ten zbiera ostatnie nagrody i pucharki, komu ten proces wyszedł słabiej, formy na ostatnie wyścigi już nie zrobi.
Maraton w Międzygórzu należy do specyficznych wyścigów. Dłuuuuugie niekończące się i dość łatwe technicznie podjazdy, równie dłuuuuugie i niekończące się zjazdy oraz wisienka na torcie w postaci bardzo wymagającego technicznego zjazdu czerwonym szlakiem spod schroniska pod Śnieżnikiem – czego można chcieć więcej?
Pogody!!!
Tak, podobno pogoda na maratonach Grzegorza G. w tym roku też nie dopisuje.
Nie zdziwiłam się więc, gdy rano po otworzeniu jednego oka, drugiego nie chciało się otwierać. Cóż z tego, że w „Dzień dobry TVN” zapowiadali piękne słońce w całej Polsce, kiedy na oknem chmury dotykały czubków gór zapowiadając niechybnie opady deszczów.
Nie było jednak rady i wyścig należało zaliczyć, a słabe zdobycze punktowe zastąpić lepszymi.
Niestety nie obyło się oczywiście bez przygód.
Na piątkowej wieczornej przejażdżce z tylnego koła dochodziły do mnie dziwne nieokreślone dźwięki, miałam wrażenie, że jadę traktorem.
Po przyjeździe do kwatery po oględzinach okazało się, że tylna piasta nie ma ochoty ze mną współpracować. Na dodatek okazało się, że Artur nie zabrał ze sobą zapasowego tylnego kółka.
Jedynym ratunkiem mógł okazać się tylko serwis Dobrych Sklepów Rowerowych.
Niestety mam na nich pecha i na każdym maratonie, na którym ich potrzebuje oni akurat nie mają ze sobą samochodu i odpowiedniego sprzętu.
Na dwie godziny przed maratonem zostaje więc bez sprawnego bika.
Pytam kilku znajomych o możliwość pożyczenia koła. Niestety, nikt nie wozi takich części zamiennych.
Już godzę się z wizją dnia spędzonego w jakiejś kawiarni z książką, kiedy spotykam Petrę i Sławka. Po raz kolejny Sławek ratuje mi tyłek :)
Kółko dostaje od samego Pawła Wiendlochy :)
Moje lekkie kółko zamieniam na „lżejsze”.
Uffffff. Mogę więc jechać.
Trasę pamiętam z poprzedniego roku i już wyżej ją opisałam.
Podjazdy pokonuje równo i z odpowiednim tempem.
Na jednym z nich jakiś chłopak na Geniusie siada mi na koło, nie przeszkadza mi to i dalej jadę swoje. W pewnym momencie proponuje zmianę, ale ja wiem, że wole być z przodu. Siada więc z powrotem na koło, a gdy dojeżdżamy na górę miło się ze mną żegna pewny, że zjazd jest „jego”. Po chwili jednak mina mu chyba zrzedła, bo zwyczajnie mówiąc rower na zjeździe sam nie jedzie. Wzięłam go raz dwa i niestety już się nie zobaczyliśmy :)
Podjazd pod Śnieżnik podobnie jak w tamtym roku mija mi dziwnie szybko. Zjazd niestety w miejscach uskoków mnie pokonał. Poza tym trafiłam akurat na wycieczkę świętych krów, które widząc bikera nawet nie raczyły zrobić miejsca.

Na jakimś kolejnym podjeździe zaś daleko przede mną miga mi koszulka Ewy Duszyńskiej. Dziwię się, co ona robi w tym miejscu i jednocześnie postanawiam wykorzystać słabość.
Gonię ją i gonię, ale jak już uda mi się dojść blisko, to nagle gdzieś mi ucieka.
Długo to trwa. Dodatkowo muszę zatrzymać się na bufecie, który oczywiście ona omija.
Koniec końców biorę ją na płaskim odcinku w okolicach Czarnej Góry.
Na tym się jednak nie kończy, bo przestrzelam ostry zakręt, po którym jest mega strome podejście i Ewa jest już przy mnie :)
Nie daję jednak za wygraną. Spacery z rowerem są dla mnie zabójcze, daję jednak z siebie wszystko i na tym odcinku zostawiam ją daleko z tyłu :) To chyba jedyny sukces tego maratonu.
Potem to już tylko zjazzzddddd. Szuter ciągnie się długo. Oczom nie wierzę, ale udaje mi się na zjeździe wyprzedzić gigowca z Torqa.
Gdy się troszkę wypłaszcza dochodzi mnie, ale cały czas trzyma się na kole.
Niestety ostatni podjazd „przy koniach” pokazuje klasę zawodnika. Nie mam szans. Kolejny wypych ;)

Na metę wjeżdżam zadowolona. Licznik wskazuje czas lepszy o 10 minut niż w tamtym roku, więc nie jest źle. Na dodatek owy gigowiec okazuje się Markiem Witkiewiczem, który gratuluje mi polotu na zjedzie i dziękuje za koło ;)
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
65.00 km
0.00 km t-żer
03:37 h
17.97 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Podjazdy:1005 m
Kalorie: 2193 kcal
Rower:
MTB Marathon 2011 Kraków
Niedziela, 28 sierpnia 2011 • dodano: 03.09.2011 | Komentarze 2
Tydzień już minął od tego maratonu, a tu dalej brak czasu na popełnienie wpisu.Zaczął się gorący i mokry okres w przedszkolu, co sprawia, że na rower też czasu nie ma.
Zeszłoniedzielne wydarzenia też nie mobilizują.
Może więc w dużym skrócie:
Na starcie samopoczucie nijakie. Słysząc Kraków przypomina mi się zeszły rok i to zupełnie odbiera chęć do jazdy.
W sektorze stoję z Moniką (w generalce jesteśmy bardzo blisko siebie), uświadamiam jej, że ona dziś jest moim króliczkiem.
Startujemy w zgoła innych warunkach niż w tamtym roku. Jest dobrze, bo cisnę na maksa a tętno jakoś spokojnie się zachowuje. Na asfalcie jadę koło w koło z rywalką.
Zaczyna się las Wolski i pomimo pierwszego prowadzenia Monika zostaje gdzieś z tyłu.
To dobrze myślę. Widząc rywalki przede mną jakoś nie mam woli walki, co innego uciekać :)
Taaa chyba wolę uciekać :)
Uciekam więc ile sił, jedzie mi się nadzwyczaj dobrze. Gdzieś po drodze spotykam dziewczynę z Sikorskiego. To też dodaje mi pary w nogach, bo w Głuszycy doszłam ją dopiero na podjeździe pod Sowę.

I tak zaczynam przekonywać się do jakiegoś dobrego wyniku, gdy moje ciało ogarnia dziwne uczucie. W wąskim wąwozie zaczyna mi za bardzo pływać tył. Eeee tam, myślę, gliniaste podłoże pewnie sprawia, że się ślizgam. Pływanie jest jednak coraz silniejsze. W końcu z wąwozu wyjeżdżamy na asfalt i tu już dociera do mnie oczywista oczywistość.
GUMA!!!
No to sobie pojechałam myślę. Staram się jak najszybciej zmienić dętkę, ale wiem, że już po ptokach. Kilka osób proponuje pomoc, zatrzymuje się Rafał z OSOZU.
Niestety moja pompka nie pomaga. Co się namacham to moje.
I nagle słyszę jak mijająca Monika do mnie krzyczy – GONISZ, GONISZ.
To miłe, ale wiem, że kilka minut jest nie do odrobienia.
W końcu wskakuję na rower. I jadę sobie już spokojniej. Wylądowałam w nie moim miejscu stawki, więc wyprzedzam sporo osób. To troszkę daje otuchy,
Dwie osoby zaczepiają mnie i wspominają, że czytują mojego bloga. To też troszkę pociesza :)
Doganiam kolejne osoby: Tomka, Sufę, Gosie Adamczyk.
Niestety żadna z dziewczyn z kategorii nie jest już w moim zasięgu.

Na zakończenie czeka nas Lasek Wolski. Dziwnie szybko tu dojechałam. W porównaniu do tamtego roku, ten maraton jest dużo szybszy.
W Wolskim w tamtym roku zaliczyłam też potężną glebę. Dziś przejeżdżam bez kłopotów.
Potem już tylko Błonia. Postanawiam jechać na maksa do końca i dogonić jeszcze trzech chłopaków przede mną. Ustawienie blat-ośka i cisnę. Chłopaków doganiam i nieoczekiwanie mijam też ?? Machalicę, która niestety prowadzi rower – chyba też pana :(
Na mecie nawet nie patrzę na wyniki. Dopiero potem okazuje się, że dokładnie 11 minut straconych na zmianę dętki brakuje do szóstego miejsca.
No cóż, powtarza się sytuacja z Międzygórza w tamtym roku. Najlepszy mój maraton, a złapana guma niweczy wynik. Z dobrym miejscem w generalce już mogą się pożegnać.
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
53.00 km
0.00 km t-żer
02:51 h
18.60 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Podjazdy:1200 m
Kalorie: 1678 kcal
Rower:
Bike Maraton Świeradów Zdrój - po BRUNOXA
Sobota, 6 sierpnia 2011 • dodano: 07.08.2011 | Komentarze 10
W poniedziałek przy pieszczotach z czarnym, pomiędzy wydłubywaniem błota z dziurek, a smarowaniem łańcucha, zauważyłam, że kończy się mój ulubiony środek do higieny intymnej czarnego.Co teraz będzie? BRUNOX na gwałt potrzebny.
Pomyślałam więc, że jeśli w Polanicy nie dali na pudle magicznego specyfiku, to może uda się w Świeradowie.
A maraton w Świeradowie jest dla mnie szczególny, bo od niego zaczęłam przygodę ze ściganiem dwa lata temu.
Kusiła mnie możliwość porównania się na tej samej trasie, jak się okazało w tych samych warunkach, po dwóch latach.
I jakie wrażenia?
Zdecydowanie takie same jak poprzednio.
Trasa mało „górska”. Dobra na ścig kondycyjno-treningowy. Zdecydowanie za dużo asfaltów. Na zjazdach trzeba męczyć się jeszcze bardziej niż na podjazdach – dokręcanie i dokręcanie. Jedynie końcówka, jak z prawdziwego MTB, najpierw troszkę mokrych korzeni i kamieni, a potem świetne, choć łatwe agrafki. Zadowolona jestem, bo zjechałam wszystko :)
I jak wynik?
No kiepskawo. Nieskromnie pisząc byłam pewna, że stanę na pudle i BRUNOX będzie. Niestety najpierw po przyjeździe dowiedziałam się, że jechałam mini i zajęłam 17 miejsce!?!?
A gdy potem to wyprostowałam okazało się, że mimo tego, że wydawało mi się, że cisnę na maksa, to wyjechałam tylko 6 miejsce. A 6 miejsce w grabkowych maratonach nie jest nagradzane :( Tak więc musiałam obejść się smakiem brunoksowym, bo nawet na tomboli nie wylosowali mego numerka.
I jak forma?
Po dwóch latach bawienia się w maratony przejechałam tą traskę 17 minut szybciej. Procentowo w stawce byłam w okolicach 69% teraz 47%. Strata do zwyciężczyni kobiet wtedy 34% teraz 27%. Należy zwrócić uwagę, że najlepsza kobieta była pięć minut wcześniej niż w tamtym roku. I procentowo w stawce K2 byłam około 64% (msc 11/17) a jestem w okolicach 35% (msc 6/17).
Jakiś wzrost formy jest widoczny :)
Jaki z tego morał?
Pudło zrobił mi Sufa a po BRUNOXA trzeba jechać do Bielawy.
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
62.00 km
0.00 km t-żer
04:56 h
12.57 km/h:
Maks. pr.:66.00 km/h
Podjazdy:1890 m
Kalorie: kcal
Rower:
MTB Marathon 2011 Głuszyca
Niedziela, 31 lipca 2011 • dodano: 03.08.2011 | Komentarze 1
W tamtym roku Głuszycę musiałam odpuścić.Skręcona kostka sprawiła, że pojawiłam się tam w roli kibica.
Co jednak nasłuchałam się o tym maratonie, to moje.
Mega trudna trasa, najbardziej wymagający ścig w sezonie – to najczęściej słyszane komentarze.
Wszystko to sprawiło, że w tym roku Głuszycy nie mogłam odpuścić.
Nawet ostatnie dwanaście dni kręcenia po Alpach, dość wysoki poziom wymęczenia organizmu oraz niezachęcająca do kręcenia pogoda nie odwiodły mnie od zamiaru przejechania tej kultowej trasy.
W sobotę w ramach regeneracji przejechaliśmy troszkę kilometrów w ramach zapoznania z trasą. Było w miarę sucho i przyjemnie. Jednak wieczorem przy usypianiu towarzyszył nam już stukot kropli o parapet. Całą noc padało.
Rano było troszkę lepiej. Niestety wiadomo było, że na szlakach woda zrobiła spustoszenie.
Pojechaliśmy na start. Przestało padać. Okazało się jednak, że trasa zmieniona. A raczej przywrócona wersja z tamtego roku. Dzięki czemu będę wiedzieć o czym w tamtym roku opowiadali znajomi. Dzięki temu też zamiast 53 kilometrów zrobimy 60 :)
Startujemy jak zwykle o 11. Początek długi, asfaltowy, potem długi szutrowy podjazd. Właściwie część mini dość nudnawa. Owszem troszkę wałczyłam z błotem, bo przyznam szczerze, że nie pamiętam kiedy w takich warunkach jeździłam. Poza tym testowałam nowe oponki w wersji Rocket Ron 2,25 i musiałam wyczuć, jak zachowują się w wodnisto-błotnych sytuacjach.

Druga część trudniejsza. Błoto daje się we znaki. Walczę jednak, jak mogę. Poza kilkoma trudniejszymi zjazdami trasa mnie nie powala. Zastanawiam się, o czym ci wszyscy ludzie opowiadali. Może kwestia pogody tak zasadniczo zmienia odczucia?
Nie mniej jednak bardzo podoba mi się podjazd pod Sowę szlakiem przypominającym rzekę pełną kamieni. Tu też dochodzę Monikę Brożek, która niestety gdzieś dalej na zjeździe mi odejdzie i tym razem będzie lepsza o 5 minut :(

Podoba mi się też zjazd z Sowy. Zastanawiam się który korzeń jest mi pisany. Okazuje się, że żaden :) Glębę zaliczam dopiero w ostatnim trudnym zjeździe wąwozem. Na samym końcu wykonuję piękne OTB, a pewien milczący dżentelmen zbiera mi rower i jedzie dalej.

Maraton nie obywa się także bez usterek technicznych. Klocki hamulcowe nikną w oczach, moje RideOny jakoś chyba nie dają rady, albo to błoto zapycha wszystko, że ciężko zmieniać tylną przerzutkę. Przez chwile mam też problem z wrzucaniem na mlaskacza. Dwa razy ratuję się zmianą ręczną :)
Ostatecznie dojeżdżam do mety. Zadowolona i trochę zawiedziona.
Maraton fajny, ale moje umiejętności jazdy w bocie słabe (następne błotne kąpiele sobie odpuszczę chyba), wynik jak zawsze ostatnio słaby. Jedynie zdjęcia od Jacka oraz bikelife nie zawodzą :)
Do Głuszycy oprócz następnego maratonu zawitam na dokładniejsze zapoznanie z tamtejszymi ścieżkami.
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
43.00 km
0.00 km t-żer
03:12 h
13.44 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Podjazdy:1450 m
Kalorie: kcal
Rower:
9 sekund - MTB Marathon 2011 Ustroń
Niedziela, 10 lipca 2011 • dodano: 13.07.2011 | Komentarze 23
Kolejny maraton z cyklu Powerade.Tym razem szczególny, bo na swoich śmieciach.
Trasa zaliczona nie jeden raz na niedzielnych wycieczkach.
Krótka i treściwa. Sztywne podjazdy i kamieniste, wytrzepujące zjazdy.
Pure MTB.
Rano pogoda zapowiada się idealnie. Niebo zachmurzone, chłodno. Oj żeby tak już zostało – myślę. Niestety tak było tylko w Katowicach. 100 km na południe i półtora godziny później na niebie szalało już słońce i pomimo zapowiadanych burz na ziemię nie spadła ani kropelka.
Nie licząc kropli potu wylanych przez zawodników :)
Zaczynamy jak zwykle o jedenastej. Dane mi jest być jeszcze w drugim sektorze. Co najlepsze po zamknięciu bramek, ląduje w pierwszym.
Jami straszy burzami, w głowie i głośnikach Fragma.
Startujemy.
Najpierw asfalt, na którym wszyscy szaleją. Ja powoli się rozkręcam. Biorąc pod uwagę marną rozgrzewkę daje sobie czas.
Trasę znam jak własną kieszeń i wiem, że sztywne podjazdy pod Orłową zaskoczą. niejednego.
Org zadbał o ochłodę na trasie i wjazd w teren rozpoczyna się rzeczką. Chwila ochłody. Bardzo krótka chwila.

Potem już ostro. Zaczyna się pierwsza ścianka, gdzieś tutaj mijam Izę i słyszę jej reakcję. Zdążam tylko powiedzieć, że to dopiero początek ;)
Mi jednak jedzie się dziwnie dobrze. Swoim tempem. Pokonuję cały podjazd do bufetu w blokach. Bufet w beznadziejnym miejscu. Grzesiek wiedział, że kiepsko to rozplanował, pewnie dlatego nie wypowiadał się na forum.
Po Orłowej sekcja góra-dół. Co tu dużo pisać. Na zjazdach cisnę na maksa. Na podjazdach staram się nie zamulać. Wiem, co jest dalej, więc udaje mi się równomiernie rozłożyć siły. Staram się też nie zapominać o jedzeniu. Na plecach camel, więc o picie się nie martwię.
Gdzieś przed Trzema Kopcami łapię dziewczynę z K3 z Torqa. Dzięki niej łatwiej wspina mi się pod górę. Jednocześnie myślę o tym, że ja przecież nie lubię się ścigać. Jestem na to zwyczajnie za słaba.
Potem zaczyna się singiel, ale tu zdziwienie – zupełnie inny przebieg niż na mapie. Prowadzi on fragmentem, który odkryliśmy z Arturem na ostatnim objeździe trasy.
Troszkę pod górę, śliskie korzenie i kamienie, trawa. Tam było chyba wszystko. Trzeba zaznaczyć tą ścieżkę na mapie.

Tak dojeżdżamy do Grabowej i na Stary Groń. Gdzie wreszcie zaczyna się wypasiony zjazd do Brennej. Troszkę się go boję, bo niedawno na tym szlaku zaliczyłam snejka. Tnę jednak po tych kamiorach, modląc się w duchu o odpowiednią ilość ciśnienia w oponach.
Mijam mamę swatową. Znajduje się też chwila dla fotoreporterów ;)

W Brennej bufet i zaczyna się dłuuuuugi i drugi konkretny podjazd tego dnia - Równica.
Wolałabym chyba nie wiedzieć co jest przede mną.
Wiary w siebie dodają jednak turyści. Weekend w Ustroniu to taki śląski standard.
A przy dopingu jakoś łatwiej waty w nogach generować.
Generuję więc ile wlezie. Na Beskidek oczywiście podchodzę. Ale o dziwo dużo więcej trasy niż ostatnio robię w siodle.
Już przed sama Równicą zauważam przed sobą Monikę z Subaru.
Zaczyna się więc najbardziej emocjonująca część ścigu.
Na początku chciałam się zaczaić za nią tak, aby mnie nie widziała. Wiedziałam, że jak mnie zauważy to nagle dostanie pary w nogach i nie mam szans.
Miałam jednak większą średnią, i trudno było mi jechać wolniej. Postanowiłam więc zaatakować na podjeździe.
Atak wyszedł zdecydowanie. Zdobyłam kilkanaście sekund przewagi.
Miałam nadzieję, że przewaga powiększy się na zjeździe, niestety jednak, najpierw problemy z wyprzedzeniem jednego zawodnika, potem ostatnia śliska belka, na której przed glebą ratuje mnie dociążenie przodu ( piękny ślizg po belce wykonuję ), powodują, że na asfalt wpadamy jednocześnie.
W tym momencie stawiam wszystko na jedna szalę. Wiem, że zaraz zaczynają się asfalty, które trzeba pokonywać z rozpędu. Wrzucam blat i ośkę i walę w trupa. Pierwszy podjazd łykam bez problemu. Przed drugim dokręcam ile wlezie, niestety mimo wszystko prędkość z 50 km/h spada do 7 miu ;) Na szczycie stoi jakiś koleś i krzyczy – dajesz, dajesz. Zrzucam na chwilę na młynek, by po chwili znów wrócić do ustawienia ośka-blat.
Tak cisnę już do końca, zastanawiając się, jak daleko za mną jest Monika.
Wjeżdżam na stadion i tu dopiero postanawiam się odwrócić. Uff nie widać jej.
Wjeżdżam na metę, mój czas wg orga 03:12:15, czas Moniki 03:12:24.
9 sekund.
Cele na maraton zrealizowane.
wynik z tamtego roku poprawiony.
Satysfakcja jest.
Miejsce miało być pudłowe, ale Ania Tomica przerzuciła się na mega i wskoczyła przede mnie :)
Jak widać na tym maratonie nie wszyscy potrzebowali dwóch kółek ;)
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
37.00 km
0.00 km t-żer
02:52 h
12.91 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Podjazdy:1150 m
Kalorie: 1682 kcal
Rower:
Puchar Beskidów w Kolarstwie Górskim - Cięcina 2011
Sobota, 25 czerwca 2011 • dodano: 29.06.2011 | Komentarze 1
Kolejne zawody, na które postanowiłam pojechać treningowo.Świetna trasa. Miła kameralna atmosfera.
Niestety niefrasobliwość doprowadziła do klęski.
Start
Opony zdecydowanie nie na błotne warunki.
Klocki zaczęły trzeć po spotkaniu z kilkoma głębszymi kałużami.
Tylnej przerzutki nie miałam siły zmieniać - oj mój kciuk, a w planach kupno Ride-onów.
Meta :)
Zgubiłam się na pierwszym zjeździe, przez co po odnalezieniu trasy miałam przez dłuższą chwilę ten zaszczyt zamykania wyścigu z panem motocrossowcem :)
Pierwszy raz w tym sezonie miałam okazję ścigać się w tych warunkach i powiem szczerze, że nie żałuje, iż wcześniejsze błotne maratony mnie ominęły :)
Mimo wszystko udało się stanąć na podium. I nagrody były fajne :)
A na koniec napadli na nas zbójnicy i jakiś Janosik ponoć :)

...
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
59.00 km
0.00 km t-żer
02:54 h
20.34 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Podjazdy:1045 m
Kalorie: 1620 kcal
Rower:
BM Polanica-Zdrój - treningowy maraton z blatu.
Sobota, 18 czerwca 2011 • dodano: 19.06.2011 | Komentarze 5
Karpacz zachwiał troszkę moimi moralami.Jedynym sposobem na ich wzmocnienie jest osiągnięcie odpowiedniego wyniku w następnym maratonie. A receptą na wynik jest – cisnąć jak najczęściej i jak najmocniej się da :)
Najlepiej cisnąć po górach. Niestety dziś nikt ze znajomych nie miał czasu na wojaże po górach, rzutem na taśmę udało mi się jednak zabrać z teamem na Bike Maraton w Polanicy-Zdroju. Postanowiłam pojechać na luzie, treningowo. Ale jak zwykle wyszło inaczej.
Nie mniej jednak morale się podniosły :)
A było to tak….
Zawitałam na stadion krótko przed dziesiątą. Załatwiłam numerki, nadmuchałam kółka, amory i dampery, po czym oddałam się licznym konwersacjom z licznymi znajomymi.
W końcu otwarli sektory startowe. Niestety z racji mojej wcześniejszej nieobecności na tej serii wiedziałam, że będę startować z sektora dla kobiet z dziećmi i ciężarnych.
Nie spinam się więc i widzę jak wspomniany sektor się zapełnia, a ja kontynuuje konwersację. W końcu dochodzę do wniosku, że już czas i ustawiam się na samym szarutkim końcu. Tu spotykam Agę S. zdziwioną moją obecnością. Słyszę, że niby gardzę grabkowymi maratonami. Postanawiam więc szybko wystosować odpowiednie sprostowanie - Ja tylko twierdzę, iż są one zdecydowanie łatwiejsze. Co też znajdzie potwierdzenie w dzisiejszej trasie.
Po dziwnym starcie sektorowym w końcu udaje nam się ruszyć. Zaczynamy podjazdem liczącym 11 km. Jadę na luzie, bo nie zrobiłam rozgrzewki, a tu mimo wszystko mijam ludzi, którzy jakby stali w miejscu. Jadę więc swoje wyprzedzając kolejnych sektorowiczów. Co lepsze – wszystko jadę ze średniego blata. Zdziwiona i zadowolona jeszcze nie wiem, że z tegoż blata zrobię dziś cały maraton, a mlaskacz nie ujrzy dziś łańcucha.
Zaczynam mijać też teamowiczów – Szymona, Lucynę, Henia. Pary w nogach dodaje Paweł Urbaniak – fotograf maratonowy, który gorąco zagrzewa mnie do walki.
Jadę tak mijając po drodze jakieś trzy dziewczyny. Nie znam ich, nie wiem kto tu jeździ i jaka jest konkurencja. Gdy nagle ni stąd ni zowąd pojawia się pierwszy bufet. Zatrzymuję się z rozsądku. Wspomniane dziewczyny nie. Mijają mnie podczas gdy ja napełniam bidon i łykam żela. Przeznaczenie jest jednak silniejsze - 100 m za bufetem znów są moje, a ja mam zapasy na dalszą drogę :)
Znów kręcę swoje i zastanawiam się, czy ta trasa będzie cała taka szybka. Czekam, kiedy będzie jakiś podjazd z którym trzeba będzie powalczyć. Tym czasem ciągle albo LEKKO pod górę, albo LEKKO w dół. Wieje nudą, ale w 100% pokrywa się z założeniem treningowym. W końcu moim oczom gdzieś daleko ukazuje się odziany w czerwone błyskotki rower sufiastego. Dochodzę go, ładnie się witam i zamierzam wyprzedzić. Sufa jednak napina się i spory kawał czasu trzyma się mi na ogonie, bym po chwili ja mogła potrzymać się jego ogona. Trochę mnie to demobilizuje. Ale w końcu gdzieś go gubię – hehe :)
Wtem znów zupełnie nieoczekiwanie pojawia się przede mną drugi bufet. Trochę szybko – myślę sobie i postanawiam się nie zatrzymywać.
Potem znów są nudy.
A potem znów tak nieoczekiwanie, jak poprzednie pojawia się trzeci bufet i informacja, że jest 17 km do mety. A na liczniku dopiero troszkę więcej niż dwie godziny.
Małą napinkę mam jeszcze na 9 kaemie przed mętą. Łykam żela, bo mam obawy przed fragmentem trasy XC z mistrzostw polski. Okazuje się jednak, że oprócz ścianki, którą podjechały tylko dwie osoby reszta to pikuś.
I tak po niecałych trzech godzinach wjeżdżam na metę. Zadowolona z treningu, z podniesionymi moralami, bo udało się wyprzedzić tyle ludzi. Troszkę zmęczona, ale za to bez ani jednego skurczu.
Na wyniki nie patrzę, bo mnie specjalnie nie interesują. Oporządzam rower i siebie, spotykam pozostałe osoby zjeżdżające z trasy. Teraz regeneracja. Gdy nagle dostaję sms-a od DataSport – czas 2:52 miejsce w K2 – 3 !!!
Teraz moje morale już zupełnie się podnoszą.
A żart z rana, w których mówiłam że jadę do Polanicy, bo BRUNOX i prenumerata MR mi się skończyły, staje się realny :)
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
57.00 km
0.00 km t-żer
05:04 h
11.25 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Podjazdy:1835 m
Kalorie: 3008 kcal
Rower:
MTB Marathon 2011 Karpacz
Niedziela, 12 czerwca 2011 • dodano: 13.06.2011 | Komentarze 6
Ehhh … co tu pisać?Ciężko mi jakoś ustosunkować się do tego maratonu.
Ciężko spisać wrażenia.
Może tym razem dobrze będzie podzielić tylko spostrzeżenia na plusy i minusy.
PLUSY
- świetne techniczne zjazdy,
- kilka technicznych podjazdów,
- kamole kamole, kamole,
- pozytywni ludzie na trasie, puszczali mnie na każdym zjeździe,
- spotkałam kilku bikestatsowych znajomych – Damian, Maks, Iza,
- idealna pogoda – nawet deszcz nie przeszkadzał,
- procentowa strata do zwyciężczyni K2 mniejsza niż w tamtym roku,
- wreszcie maraton (po dwóch odpuszczonych)
MINUSY
- wynik gorszy niż w tamtym roku, czas również,
- podjazdy mnie pokonały (choroba, problem z rowerem, kiepski trening i zero gór od miesiąca dało o sobie znać),
- przeciwniczki, które miałam ścigać widziałam tylko na pierwszym asfalcie i zjeździe,
Wiedząc, że jazda wychodzi mi kiepskawo postanowiłam zadbać chociaż o odpowiedni wizerunek medialny.

Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
7.00 km
0.00 km t-żer
00:30 h
14.00 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Podjazdy:150 m
Kalorie: 224 kcal
Rower:
Rozeznanie w terenie - Karpacz
Sobota, 11 czerwca 2011 • dodano: 13.06.2011 | Komentarze 0
Kilka chwil na rowerze.Sprawdzić ustawienia amortyzatorów oraz zapoznać się z końcówką trasy maratonu.
Świetny podjazd miedzy drzewami, a potem zjazdowe agrafki.
Dwie trudniejsze zjeżdżam za drugim razem.
Niestety zaczyna padać, więc wracamy. Przestaje padać zaraz po przekroczeniu progu domu :)
A do obejrzenia młoda krew:
...
Kategoria Karkonosze, Maratony
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km t-żer
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
MTB Marathon 2011 Krynica
Sobota, 28 maja 2011 • dodano: 30.05.2011 | Komentarze 5
Do Krynicy wybraliśmy się w piątek.Piękna pogoda, humor dopisywał.
Niestety z rana coś migdałki zaczęły pobolewać.
I tak, im bliżej byłam Krynicy, tym gorzej się czułam.
Na miejscu o godzinie siedemnastej miałam już gorączkę 39 stopni :(
Chłopcy pojechali wypróbować zjazdy z Parkowej, a ja zapakowałam się w łóżko, bo miałam nadzieje że zła buka sobie pójdzie.
Piękna pogoda mnie ominęła, a rano jak się obudziłam były już chmury. Najwyraźniej buka nie chciała odpuścić :(
Poszłam na start giga, aby ostatecznie zdecydować, czy startować w tym błotku.
I niestety życie dokonało wyboru - ulewa jaka zaczęła się razem ze startem zdecydowanie oddaliła chęć błotnych kąpieli.
Trudno było podjąć taką decyzję, ale postanowiłam zrezygnować.
Potem okazało się że słusznie, bo najprawdopodobniej na trasie złapał by mnie i grad :)
Za to z Petrą mimo nawalającego gardła wyruszyłyśmy na trasę. Zaliczyłyśmy Górę Krzyżową, Przełęcz Krzyżową, Czarny Potok (pierwszy bufet) i oczywiście Górę Parkową.
Nawet załapałam się na zdjęcie :)

Koniec końców Krynica w tym roku odpadła. Ale przyjdzie na nią pora za rok. Wolę szybko się wykurować i zaliczyć długo oczekiwany Karpacz.
Niestety przez chorobę trenowanie odpada, ale co tam, pojedziemy dla fanu :)
Kategoria Maratony, without wheel