

Moje rowery
Archiwum bloga
- 2018, Maj8 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec11 - 4
- 2018, Luty11 - 5
- 2018, Styczeń17 - 0
- 2013, Listopad1 - 1
- 2013, Lipiec5 - 57
- 2013, Czerwiec8 - 41
- 2013, Maj10 - 41
- 2013, Kwiecień20 - 40
- 2013, Marzec21 - 33
- 2013, Luty13 - 37
- 2013, Styczeń11 - 19
- 2012, Grudzień21 - 41
- 2012, Listopad12 - 35
- 2012, Październik5 - 26
- 2012, Wrzesień5 - 41
- 2012, Sierpień17 - 33
- 2012, Lipiec22 - 69
- 2012, Czerwiec17 - 50
- 2012, Maj23 - 68
- 2012, Kwiecień19 - 67
- 2012, Marzec15 - 26
- 2012, Luty14 - 27
- 2012, Styczeń22 - 69
- 2011, Grudzień21 - 46
- 2011, Listopad8 - 22
- 2011, Październik4 - 8
- 2011, Wrzesień12 - 7
- 2011, Sierpień17 - 42
- 2011, Lipiec11 - 36
- 2011, Czerwiec15 - 29
- 2011, Maj11 - 40
- 2011, Kwiecień22 - 73
- 2011, Marzec19 - 56
- 2011, Luty13 - 20
- 2011, Styczeń13 - 38
- 2010, Grudzień20 - 49
- 2010, Listopad10 - 28
- 2010, Październik11 - 12
- 2010, Wrzesień7 - 29
- 2010, Sierpień11 - 39
- 2010, Lipiec14 - 72
- 2010, Czerwiec14 - 68
- 2010, Maj15 - 44
- 2010, Kwiecień17 - 59
- 2010, Marzec18 - 66
- 2010, Luty13 - 94
- 2010, Styczeń19 - 71
- 2009, Grudzień20 - 59
- 2009, Listopad13 - 82
- 2009, Październik7 - 27
- 2009, Wrzesień15 - 40
- 2009, Sierpień13 - 38
- 2009, Lipiec13 - 29
- 2009, Czerwiec6 - 12
Wpisy archiwalne w kategorii
Maratony
Dystans całkowity: | 2223.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 164:16 |
Średnia prędkość: | 13.54 km/h |
Maksymalna prędkość: | 66.00 km/h |
Suma podjazdów: | 57407 m |
Maks. tętno maksymalne: | 198 (99 %) |
Maks. tętno średnie: | 184 (92 %) |
Suma kalorii: | 63243 kcal |
Liczba aktywności: | 46 |
Średnio na aktywność: | 48.34 km i 3h 34m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
53.00 km
0.00 km t-żer
02:41 h
19.75 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Podjazdy:510 m
Kalorie: 1710 kcal
Rower:
Silesia Cup MTB
Niedziela, 30 maja 2010 • dodano: 31.05.2010 | Komentarze 6
Dziś miałam być w Szczawnicy i regenerować się po maratonie.Maraton odwołali, więc postanowiłam zaszaleć na swoim podwórku i wystartować „treningowo” na Silesii Cup MTB 2010.
Bardzo dobrze się złożyło, bowiem ubiegłoroczny wyścig pod ta samą nazwą był moim ściganckim debiutem. I w sumie od tego momentu zaczęło się moje świadome jeżdżenie na rowerze.
Można więc powiedzieć, że mija okrągły rok mojego rowerowania.
Nie będę was tu zanudzać jakimś podsumowaniem.
Pozostanę przy opisaniu wrażeń z tegorocznej rocznicowej dla mnie Silesii.
W WPKiW stawiłam się dokładnie o 9.05.
Droga z domu do parku posłużyła mi za rozgrzewkę.
Na miejscu było już wyraźnie czuć klimat wyścigowy.
Podreptałam szybko do namiotu tamowego, przywitałam się grzecznie, pokonwersowałam na temat warunków pogodowych, tudzież warunków „trasowych” po czym udałam się na rekonesans terenu poza tamowym namiotem.

Miło było spotkać niejednego znajomego, w tym DMK77. U Golonki się nie trafiło, a tutaj się spotkaliśmy, świat jest mały :)
Pogadałam z Marusią ( przejechałam się na nowym kompozytowym cudzie).
Pogadałam z Agą.
Pogadałam z Prezesem.
Pogadałam z Cuskiem.
Pogadałam z Hosem
Pogadałam z Sitem.
Pogadałam z Sylwią.
I tak gadałam i gadałam :)
Potem pojawił się i Artur.
Ale trzeba było już stawać do sektorów, więc z nim rozmowę przełożyłam grzecznie na wieczór :)
Krótko po 10.00 start giga – ok. 51 km.
Start beznadziejny, bo usytuowany praktycznie na zakręcie.
Na mega z tego powodu niejedna gleba była.
Ruszyłam na spokojnie.
Po co się spinać. Niejeden startuje z kopyta, by po 15 min odpaść.
Nie był to jednak dobry pomysł, bo już na pierwszym błocie zrobił się korek. Byłam wyrażanie poniżej mojej stawki. Grzecznie poczekałam, aż współuczestnicy wykopią się z tego „maga” błota. Po czym depnęłam na pedał i siup – spadł mi łańcuch.
Wyprzedzili mnie chyba wszyscy z możliwych, ale w końcu udało się naprowadzić kolegę na odpowiedni tor i wsiąść powrotem na bika.
Dalsza część wyścigu to w sumie gonienie wszystkich, którzy mnie wzięli.
Głównym celem było dogonienie Agi. Nie było łatwo, bo gdy już jej dochodziłam, ta mnie zauważała i znajdywała jakieś nieziemskie pokłady siły by mi uciec.
Dopiero na trzeciej pętli przycisnęłam i już nie dałam się dogonić :)

Silesia Cup MTB 2010© czarnamamba

Silesia Cup MTB 2010© czarnamamba
Bardzo miła niespodzianką było towarzystwo z jakim dane było mi jechać pewną część drugiej pętli – od toru 4x do hopek. Zdjęcie podkradnięte od sufy chyba wystarczy. Tej pani nie trzeba nikomu przedstawiać.

Karola© sufa
Karola robiła rozjazd przed mega. Wyprzedziłam ją, a tu czuję, że ktoś mi siedzi na kole. Aż dech zaparło gdy zaczęła ze mną rozmowę, choć i dech zaparty był z powodu trzech podjazdów, które razem pokonałyśmy.
Na końcu powiedziała, że nie będzie mnie już męczyć tą swoją paplaniną, bo wie, że dużo gada. Ja jednak na pewno zapamiętam sobie kilka rad dotyczących techniki, których mi udzieliła i które od razu wcieliłam w życie.
Więcej o trasie nie piszę, bo nuda. Nie poszło zbyt dobrze.
Choć na mecie okazało się, że jednak coś wywalczyłam.
Z czasem 2:41:58 zajęłam trzecie miejsce w kategorii wiekowej.
Bardzo mnie to ucieszyło, bo gdzieś tam w głowie siedziało „pudłowanie”.

Mamba na pudle© czarnamamba
Po wyścigu prysznic i przemiły masaż w namiocie Synergii z widokiem na rower zaatakowany jakąś naroślą.

Silesia Cup MTB 2010© czarnamamba
Spotykam bikestatsową Wiolę. A z Małgosią czekam na przyjazd Tomka, który debiutował na mega.
Na koniec klasyfikacja teamowa i dominacja BodyDry Airco Team :)

Zdjęcie z wycieczki rowerowej© sufa
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
51.00 km
0.00 km t-żer
04:55 h
10.37 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Podjazdy:1770 m
Kalorie: 3053 kcal
Rower:
Powerade Suzuki MTB Marathon Złoty Stok
Sobota, 15 maja 2010 • dodano: 18.05.2010 | Komentarze 8
Sezon się rozkręca, a my wpadliśmy już w wir cotygodniowych maratonów i innych ścigów.W miniony weekend spora część teamu zawitała w Złotym Stoku na trzecim z kolei maratonie organizowanym przez G&G.
Jeśli dla mnie do tej pory Złoty Stok nie kojarzył się zupełnie z niczym i był białą kartką czekającą na zapisanie, to od soboty kartka ta nie jest już bynajmniej biała.
Przyjmuje za to różne odcienie brązu - koloru błota, jakie dane było nam poznać na tym maratonie. Długo można by rozwodzić się także nad konsystencją i składem wszelakich brei, w których dane nam było maczać kółka (czasem nie tylko), ale nie o tym przecież ma być ta relacja. Więc do rzeczy - maraton od samego początku zapowiadał się ciekawie. Od dobrego tygodnia z nieba ciągle lał się deszcz. W trakcie zapoznawania się z mapą oraz profilami trasy serce biło mocniej. 1777 metrów przewyższenia na zaledwie czterdziestojednokilometrowej trasie robiło wrażenie . Do tego doszły opowiadania znajomych, którzy znają już te tereny. Kamienie, korzenie i zjazd z „Borówkowej” – to podobno definiuje ten maraton.
Nie straszne mi jednak błoto, wiatr i deszcz, a kamienie i korzenie to to, co tygryski lubią najbardziej. Na rynku w Złotym Stoku stawiłam się więc punkt 9.00. Zrobiłam mały rekonesans oraz test ciuchów. Dylematy dotyczące odzienia były niemałe. Ostatecznie już na trasie okazało się, że jeszcze wiele trzeba się nauczyć w tej kwestii.
O 10.30 na rynku pojawiłam się już z Arturem. Zrobiliśmy krótką rozgrzewkę i wskoczyliśmy szybko do trzeciego sektora.
O godzinie 11.00 usłyszelismy magiczne słowo – START.

start - MTB MARATHON ZŁOTY STOK© czarnamamba
Trasa mega mimo dość trudnych warunków pogodowych oraz niespodzianki w postaci bonusowych 10 kilometrów trasy XC była kwintesencją MTB. Długie łatwe podjazdy przemieniały się w strome odcinki, które czasem trzeba było pokonać z buta. Strome zjazdy obfitujące w liczne śliskie korzenie i przykryte błotem kamienie sprawiały niemałą frajdę.
Główną atrakcją programu była Góra Borówkowa ze świetnym technicznym podjazdem i równie atrakcyjnym zjazdem. Tych korzeni nie da się zapomnieć. Zastanawia tylko – jak jechałoby się je na „sucho”. Stawka dość szybko się rozciągnęła, więc trasę można było pokonywać bez stresu, że kogoś hamuje, albo ktoś mnie ogranicza. Zaczynam poznawać też ludzi z mojego poziomu, z którymi prędzej czy później tasuję się na trasie.

MTB MARATHON ZŁOTY STOK by MAMBA© czarnamamba
Wisienką na torcie jednak okazał się fragment trasy XC, który początkowo miał być ominięty. Tu każdy mógł sprawdzić siłę swojego charakteru i tolerancji dla organizatora. Dodanie tego fragmentu i niepoinformowanie zawodników o tym było delikatnie mówiąc nieprofesjonalne. Razem z makaronem, a raczej brakiem go na mecie, były to dwa wyraźne niedociągnięcia tej imprezy.
Wreszcie po niecałych pięciu godzinach udaje mi się dotrzeć do mety. Zmęczona, ale stuprocentowo zadowolona.

MTB MARATHON ZŁOTY STOK by MAMBA© czarnamamba
W kolejce do karchera nie czekam (Wojtek czekał chyba z dwie godziny), o makaronie też już pisałam… Spotykam ludzi z Teamu, niektórzy już dawno przebrani…Kilka zamienionych zdań i pędzę do pokoju. O dziwo właścicielka hotelu nie ma nic przeciwko, żebym weszła z rowerem i pięcioma kilogramami błota. Pod prysznic wchodzę w pełnym rynsztunku.
Jak najszybciej pod gorącą wodą pozbywam się kolejnych kilogramów błota oblepiających łydki, buty etc…..potem tylko para i gorąc wody….
Wygrzana i posilona recoverybarem udaję się z Arturem na ogłoszenie wyników i tombolę. Oglądam moje rywalki – jak one to robią – godzinę szybciej…
Liczę na słoik miodu, który jest jedną z nagród do wylosowania…niestety dziś musze pocieszyć się innymi słodkościami.
A tu już konkrety.
Z maratonu jestem zadowolona. Ze zdziwieniem przeczytałam, iż udało mi się dołożyć punktów do klasyfikacji drużynowej. Sektor trzeci utrzymany. I co najważniejsze – założyłam, że w Złotym Stoku strata do zwyciężczyni będzie poniżej 30 % - udało się z nawiązką.
Open MEGA – 258/406
K2 – 11/19
procentowo do zwyciężczyni K2 – 23,4 % (56min)
sektor startowy – III
Miejsce w generalce – 4/44
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
54.00 km
0.00 km t-żer
04:14 h
12.76 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Podjazdy:1690 m
Kalorie: kcal
Rower:
Powerade Suzuki MTB Marathon Karpacz
Sobota, 1 maja 2010 • dodano: 06.05.2010 | Komentarze 17
Po długich oczekiwaniach chwarny dzień nastał.Pierwszy górski maraton z cyklu G&G.
KARPACZ 2010 vs CZARNAmamba
Jaki wynik potyczki? O tym na końcu, albo w połowie, dla tych mniej cierpliwych.
Zacznę może od tego, że Karpacz kojarzył mi się jak dotąd z zeszłorocznym uphillem na Śnieżkę. A że uphill był udany, to i nastawienie do maratonu było pozytywne.
Pewne obawy miałam, zresztą kto ich nie miał. Przez dwa tygodnie na forum huczało o nowej zmodyfikowanej trasie, o zjazdach trudnością przypominających tatrzańskie szlaki, o 1800 metrach przewyższenia. Trasa miała być trudniejsza niż w tamtym roku. Niestety porównania nie miałam, bo w tamtym roku o tej porze jeszcze miałam hocki-klocki z kolanem.
Podjęłam jednak wyzwanie Karpacza i w sobotę o 10.50 odważnie przekroczyłam próg trzeciego sektora.
Przez 10 minut oczekiwania na start przez głowę zdążyło przebiec mi milion myśli.
Najważniejsze z nich to oczywiście cele:
- przejechać trasę w jednym kawałku,
- nie zejść ze średnią poniżej 11 km/h,
- utrzymać trzeci sektor.
W końcu usłyszałam magiczne START i zaczęła się zabawa.
Trasy dokładnie nie pamiętam, ale też skrupulatne opisywanie uczuć na każdym odcinku byłoby mało sensowne. Ograniczę się więc do kilku spostrzeżeń.
TRASA – jak dla mnie bajka. Podjazdy do podjechania, zjazdy – sam miód. Autorowi tej kombinacji należą się gratulacje. Z rowerem rozstawałam się tylko na krótkie chwile. Na podjazdach, gdy przede mną ktoś glebnął, albo uznał, że wygodniej jest podejść niż podjechać. Na zjazdach w dwóch miejscach trasa mnie przerosła. Jednym z nich była mała ścianka, na którą jednak zabrakło odwagi :)
Z podjazdów chyba wszyscy pamiętamy najlepiej Drogę Chomontową…..jedziesz i jedziesz i końca nie widać. Jedynie rozmowy z innymi towarzyszami niedoli są wstanie zagłuszyć myśl błąkającą się po głowie – „co ja tutaj robie?”.
Mi standardowo dobrze idzie na zjazdach, to tu udaje mi się nadrabiać stracone sekundy. Podjazdy robię na miarę swych możliwości. Nie spinam się, bo wiem że nie warto.
POGODA – idealna, jak dla mnie, bez deszczu, ciepło. Troszkę błotka w niektórych miejscach. Nie łudzę się, że tak będzie na pozostałych maratonach.
GLEBY I PLASTELINOWA OBRĘCZ – kłamałabym, gdybym powiedziała, że gleb nie było. Owszem były i to w całkiem błahych sytuacjach. Pierwsza na prostej drodze, gdy otwierałam żela. Za bardzo skontrowałam kiere i siup. Śmiałam się sama ze swojej głupoty. Druga gleba na jednym z technicznych zjazdów - za późno uświadomiłam sobie, że jednak lepiej zrobić kilka kroków pieszo. Zahamowałam więc w tym samym momencie, co najechałam na kamiora i śliczne otb przez lewe ramie zrobione. Najlepszy był czech, który to widział i widział tez potem mnie leżącą pod rowerem. Chłopak się wystraszył, a ja nie umiałam wstać, bo jednocześnie z glebą złapał mnie skurcz lewej łydki.
Najgłupsza gleba i zarazem tragiczna w skutkach miała miejsce na ostatnim technicznym zjeździe. Znów nadrabiałam czas stracony na podjazdach, więc udało się wyprzedzić kilka osób. Niestety jeden z bikerów spanikował, majtnął kierownicą, o którą zahaczyłam i zaliczyliśmy wspólna glebę na prawy boczek. Przeprosiłam grzecznie, zapytałam czy wszystko ok i pojechaliśmy dalej. Do moich uszu dobiegło jednak szuranie, pojawiające się w stałych odstępach czasu. Pomyślałam, że jechać się da i nie ma czasu sprawdzać, co wydaje tak niepokojące dźwięki.
Czekać jednak nie musiałam, chłopak który jechał za mną uświadomił mi iż z tylnego koła zrobiła mi się śliczna ósemeczka :) Foxiu miał chyba rację… nowiutka obręcz DT Swiss nie wytrzymała spotkania dwóch bikerów i jednego kamienia. Teraz mamba ma dylemat – pakować się znów w plastelinę, czy zrezygnować z białego designu….?
POMARATONWO – na metę wjeżdżam dość wymęczona. Zatrzymuję się i wreszcie mogę zobaczyć co to to zrobiło mi się z kółkiem. Okazuje się, że miałam szczęśćcie, że w ogóle szło jeszcze na tym kółku jechać. Mam bowiem taki kształt ramy, że kilka mm większe wygięcie zupełnie uniemożliwiłoby kręcenie.
Idę na karchera śmiejąc się sama z siebie.
W oddali majaczy mi Artur. Podjeżdżam do niego i pokazuje cudo.
Myjemy rower i idziemy na makaron.
Po drodze udaje się wreszcie spotkać Jacka. Zamieniamy kilka zdań.
Spotykam też Agę. Na swoim nowym Poisonie dała czadu.
WYNIKI -
Open MEGA - 396/709
K2 - 12/23
procentowo do zwyciężczyni K2 – 33.06%
sektor startowy – III
Miejsce w generalce - 7
PODSUMOWANIE –
Cele spełnione. Trasa przejechana w jednym kawałku, średnia wyższa niż zakładane minimum, sektor startowy utrzymany.
Maraton bardzo dobry.
DLA TYCH CO SĄ WZROKOWCAMI:

W drodze do Karpacza - Wrocławskie Bielany© czarnamamba

popołudnie przedstartowe - Karpacz© czarnamamba

MTBM Karpacz© czarnamamba

MTBM Karpacz - pierwsze zjazdy© czarnamamba

MTBM Karpacz© czarnamamba

MTBM Karpacz© czarnamamba

MTBM Karpacz by sportograf© czarnamamba

Królewna Śnieżka© czarnamamba

Królewna Śnieżka© czarnamamba
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
66.00 km
0.00 km t-żer
02:53 h
22.89 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Powerade Suzuki MTB Marathon Dolsk
Sobota, 10 kwietnia 2010 • dodano: 12.04.2010 | Komentarze 10
Wiem, wiem, trochę czasu już minęło a tu u MAMBY cisza :)Więc do dzieła….
MTB Maraton Dolsk – pierwszy z serii Powerade Suzuki już za mną.
Przygotowania:
Za dużo ich nie było. Nie licząc oczywiście zimowych wizyt w Gymnasionie :)
W czwartek się spakowałam, rower (a raczej sam napęd) wyczyściłam i nasmarowałam, paciorek odmówiłam. Pozostało tylko odbębnić kilka godzin w piątek w pracy i kierunek Dolsk.
Podróż:
Bezproblemowa, no może poza pewnymi problemami międzyludzkimi oraz pogodą.
Pyszna sałatka Cezar w PH – wspomnienie starych czasów :) Oraz przemyślenia w Almie na temat właściwości wody mineralniej sprowadzanej z samych Himalajów.
Na miejscu:
Villa Natura – miejsce z potencjałem, na wjeździe zauważamy jakąś dziewczynę – Maja Włoszczowska. No tak pewnie wiedziała, że przyjeżdżamy i wyszła nam na spotkanie :)
Rowerem można wjechać do samego pokoju, ćwicząc pokonywanie zakrętów w ciasnym korytarzu.
Na dobranoc zielona herbata, w stoliku obok ekipa organizatorów spędza wieczór przy Walkerze. Ta opcja dla sportowców dzień przed startem niedostępna.
Przy wyjściu trener Piątek. Nie udzielił jednak żadnej rady treningowej;)
Śniadanie przedstartowe:
Śniadanie mistrzów z mistrzami. Kilka stolików dalej znów Maja i inne wycinaki. Znajomy Artura krąży od stolika do stolika. On tam chyba zna wszystkie szychy :) Startuje w M5 bodajże i pudłuje. Aktualnie czeka na nowy rower. Niestety dystrybutor nawala, dlatego startuje na starym specu, w którym nie działa nawet amor :) Na jego rowerze z poprzedniego sezonu startuje teraz Arturo. Jak się okaże później nowy rower – nowa jakość i sektor na Murowaną :)
Przed startem:
Zimno. Ubieram zestaw testowy i wychodzę go wypróbować. Zimno. W długich windstoperowych gaciach będzie ciepło, w krótkich nie da rady jechać. Jadę do stoiska Accenta i kupuje nogawki. Jak się okaże na maratonie – był to bardzo dobry wybór. Po drodze spotykam część Gymnasion MTB Team. Teresa i Wojtek czekają na start Giga. Potem prezes i kilka osób z teamu.
Dowiaduję się też o tragedii, jaka miała miejsce. Na razie do mnie nie dociera.
Organizator nie odwołuje wyścigu, ale Fragmy na starcie posłucham dopiero w Murowanej.

przed startem© czarnamamba
Rozgrzewka:
Przesuwają start Mega o 20 min. Jedziemy więc na rozgrzewkę, gdzie spotykamy Terese, która już od jakiegoś czasu jedzie Giga. Pogadaliśmy trochę i trzeba wracać na nasz start.
Dojeżdżamy do startu a tu okazuje się, że jednak przeniesiony był tylko o 10 min. Stajemy na zupełnym końcu czwartego sektora. Nie będzie łatwo.
Ścig:
Co tu pisać? Płaska, szybka trasa. Kupę asfaltów, leśne drogi, trochę piachu. Techniki zero. Na początku wyprzedzanie kobiet w ciąży i dzieci, mających problemy na ujechaniu w piasku. Pamiętam też jeden zjazd w takiej niby rynnie. Ludzie wężykiem, bo ścieżynka wąska, prędkość 15 km/h na zjeździe. Mambie podnosi się ciśnienie. Bokiem troszkę kamieni oraz kocich łbów. Nie ma bata, trzeba wykorzystać 100 mm skoku foxowego. Mijam tam chyba z dwadzieścia osób. Jedna dziewczyna sprowadza rower akurat tędy gdzie przebiega tor mojej jazdy. Nie pamiętam ile razy krzyczę „lewa wolna”, nic nie daje, muszę się zatrzymać.
Potem asfalt. Próby jazdy w pociągu. Niestety w tej stawce nie każdy wie na czym to polega. Czasem też ludzie są słabsi i po prostu bez pociągu jadę szybciej.
Generalnie nic specjalnie trudnego na trasie nie było. Pogoda była typowo maratonowa. Deszcz, słońce, grad, wmordewind spowalniający z 28 km/h na 15 ;) Tylko śniegu brakowało.
Niestety po trzecim bufecie czuję to, czego obawiałam się najbardziej. Mięsień łydki, a potem prosty uda kurczą się nie wtedy, kiedy ja tego oczekuję. Ostatnie pięć kilometrów więc trochę z tym walczę.

MTB Marathon Dolsk© czarnamamba
Meta:
Dystans – 65 km
Czas – 2 h 53 min
K2 – 18/29
Open – 394/559
Sektor startowy na Murowaną jest :)
Zapisu z pulsometru nie publikuję, bo włączyłam go dopiero po godzinie jazdy :)
Po maratonie:
Karcher z Wydrą.
Makaron.
Ciepły prysznic.
Pół godziny drzemki w ciepełku.
Ceremonia rozdania nagród i tombola.
Na rozdaniu nagród Agnieszka i Teresa na pudle.
Teresa jest the best. Jako jedyna w kategorii K2 pojechała giga i oczywiście wygrała :)
Wieczór pomaratonowy:
J. Walker.
Białe Cerlo Rossi
Wyborowa
Wafle ryżowe i kukurydziane.
Sok pomidorowy i ananasowy.
Droga powrotna – przy dźwiękach:
...
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
46.00 km
0.00 km t-żer
04:06 h
11.22 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Podjazdy:1628 m
Kalorie: kcal
Rower:
Bike Maraton Ustroń
Sobota, 15 sierpnia 2009 • dodano: 19.08.2009 | Komentarze 6
W końcu nastał długo oczekiwany dzień kolejnej męczarni :)Na maraton w Ustroniu miałam bardzo dużego smaka. Niestety w wyniku problemów z butami, o których wspominałam we wcześniejszych wpisach, do piatku nie wiedziałam czy w nim wystartuję. Choć wszystko inne było zapiete na ostatni guzik - dojazd, nocleg i opłaty startowe.
Na szczęście pracownicy Bikershopu więdzą jak smakują starty w maratonach.
I po wielu trudach mam takie oto nowe buty:

nowe butki© czarnamamba
Ale nie o butach ten blog więc ten temat już uznaję za zamkniety :)
Teraz do rzeczy.
Sobota rano zbiórka pod moim domkiem. Pakujemy rowery i siup do Ustronia.
Po drodze na trasie mijamy kilka aut z rowerkami na dachu, a Tomek nie pozwala sie wyprzedzić juz nawet na trasie :)
Gdy dojeżdżamy do Ustronia adrenalina daje o sobie znać, miłe podniecenie odczuwa chyba każdy.
Na stadionie spotykamy się z Agą, która spędziła tydzień w Brennej i zapoznała się również z trasą która dla nas jest na razie wielką niewiadomą.
Mała rozgrzewka, odebranie pakietów startowych - bardzo fajna mapka tras mtb między innymi.
Spotykam również znajomych z GT Teamu i zupełnym przypadkiem ekipę MTB Gymnasion Team. Zobaczymy się pewnie na spiningu w zimę :D
W końcu lądujemy w sektorach startowych i o 11.00 godzina zaro wybija.
Zabawa się zaczyna.
Plan był taki, żeby przycisnąć na samym poczatku, na asfalcie do Równicy, bo potem ciężko może być z wyprzedzaniem. Potem przyciskać na zjazdach, do których mój rumak jest stworzony.
Niestety u mnie był to plan niezrealizowany. Brak rowerowania w ciągu tych dwóch tygodni dał o sobie znać. Poza tym dopadł mnie jakiś dziwny brak mobilizacji.
Nie było by tak źle, gdyby dodatkowo na 24 kilometrze nie zaczęły łapać mnie kurcze. Lewą łydkę jakoś opanowałam, ale potem przyśrodkowa część mięśnia czworogłowego uda dawała o sobie znać do samej mety.
Dziwne to było, bo pierwszy raz w zyciu mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Może to wina zanidbanej ostatnio diety???
Mimo wszystko maraton był genialny.
Trasa bardzo dobra, wymagająca technicznie, świetny trawersujący singiel, dające powera kamieniste zjazdy i mało odcinków z buta.
Wynik niestety nie imponujący, ale będzie lepiej.
Open - 456/522
Kobiety - 22
K2 - 11/14
Na tomboli udało mi się wygrać Brunoxa, smycz i Dominatora - napój energetyczny.
Oczywiście Mariusz też wygrał. Ten to ma szczęście :)

odpoczynek w oczekiwaniu na tombole© czarnamamba
Pasta-party tez było przednie.
Potem już tylko załadownie rowerów na autko i do Porąbki, gdzie mieliśmy nocleg u Toma w domku.
Przez chwilę eskortowaliśmy jeszczę Agę która wracała do Brennej.

my autkiem a Aga dalej kręci kilometry© czarnamamba
Zdjęć będzie więcej jak zostana dostarczone, lub znajde jakieś w internecie :)
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
27.00 km
0.00 km t-żer
02:39 h
10.19 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Podjazdy:1128 m
Kalorie: kcal
Rower:
Uphill Race Śnieżka
Niedziela, 2 sierpnia 2009 • dodano: 03.08.2009 | Komentarze 11
Długo planowana próba zmierzenia się z podjazdem na Śnieżkę już za mną.Początkowo nie byłam świadoma co mnie czeka. Niestety im dłużej studiowałam wykres przewyższeń tym obawy rosły. W końcu uznałam, że dzień po maratonie nie będę w stanie pokonać królowej Karkonoszy.

Jak się jednak okazało, nie jest tak źle z moją kondycją :D
Czas – 1h 51 min
Open – 396/533
K2 – 12/20
Udało mi się ani razu nie podprowadzać roweru.
A niektórzy robili to już na pięknym asfalciku, który był na pierwszych pięciu kilometrach.
Trzy razy zeszłam z siodła.
Pierwszy raz – spadł mi łańcuch.
Drugi raz – głupie miejsce bidonu dało o sobie znać, i tenże wypadł.
Trzeci – w połowie trasy uzupełniłam zapas w bidonie.
Podjazd był ciężki, ale nie z powodu nachylenia, które tak naprawdę tylko na krótkich odcinkach powodowało małe zwątpienie, lecz kamiorów, które skutecznie wybijały z rytmu pedałowania. Na końcu żałowałam, że za bardzo oszczędzałam siły, ale nie ma co gdybać.
Po drodze miły był doping turystów.
W pewnym momencie jeden z nich zaczął wołać, pokazując na mnie, że jedzie Maja Włoszczowska. Jednocześnie zaczął robić zdjęcia. Zaczęłam się śmiać, ale nie powiem ten żart dość mocno podniósł moje morale.
Po drodze dużo ludzi dziwiło się, że nawet kobiety cisną do góry.
Nikt z dopingujących turystów tego pewnie nie czyta, ale chciałam tu podziękować wam za oklaski, przekonałam się, że powera daje to sporego.
Miło było również pogadać ze współtowarzyszami niedoli. Krótkie to były znajomości, ale jakże miło było zająć czymś głowę.
Na końcu, na ostatnich metrach przy nachyleniu sięgającym 20% przez jednego bikera wypadłam z trasy, serce mi zabiło, bo wystraszyłam się, że jak spadnę z siodła to przy takiej stromiźnie już nie dam rady wsiąść z powrotem i skończy się na podprowadzaniu. Ale mimo luźnych kamiorów i korzeni utrzymałam równowagę i dałam radę wrócić na ścieżkę.
Bardzo podobał mi się sam wjazd na matę. Poczułam się jakbym tam wjeżdżała co najmniej w pierwszej trójce :) Spiker wymienił moje nazwisko i powiedział, że kolejna kobieta przekracza linię mety, założyli mi jakieś medale na szyję. Szalone to było.
Zdjęć z podjazdu niestety mało. Może dostanę więcej to wrzucę.

ostatnie metry czternasto-kilometrowego podjazdu© czarnamamba

do samego końca na siodle :)© czarnamamba
Ekipa na szczycie.

Śnieżka zdobyta© czarnamamba

szczyty zdobywać© czarnamamba

I Believe I Can Fly© czarnamamba
Ile litrów wody i Izo wypiłam i bananów wchłonęłam to sama nie wiem :)

odpoczynek i podziwianie widoków© czarnamamba

"widoczek"© czarnamamba
Potem przyszedł czas na zjazd.
Wbrew pozorom nie był dużo milszy niż wjazd.
Mimo posiadania dwóch amortyzatorów do teraz czuję ten rezonans.
Ale za to widoki były zapierające dech w piersiach.

pora na zjazd© czarnamamba

plecy Tomka© czarnamamba

"nie"miły zjazd© czarnamamba
Na koniec znów banany, cytrusy i pasta – party czyli jesz ile chcesz ;D

posiłek regeneracyjny© czarnamamba

popas© czarnamamba
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
55.00 km
0.00 km t-żer
03:09 h
17.46 km/h:
Maks. pr.:64.00 km/h
Podjazdy:1281 m
Kalorie: kcal
Rower:
Bike Maraton Świeradów Zdrój
Sobota, 1 sierpnia 2009 • dodano: 04.08.2009 | Komentarze 2
Pierwszy maraton, pierwsze stresy i pierwsze zadowolenie z dojechania do startu :)Początkowo miała być tylko Śnieżka i Uphill ale korzystając z tego, że namówiłyśmy z Agnieszką Tomka i Mariusza na wspólny wyjazd, postanowiłam wystartować w pierwszym maratonie.
Start uważam za udany.
Jechalam Mega, bo bałam się, że następnego dnia po Giga nie dam rady 14tu kilometrom pod górę.
Wynik:
Open - 347/495
Kobiety Open - 24
K2 - 11
Trasa technicznie łatwa, kondycyjnie już trudniejsza. Najlepszy był pierwszy około 10 kilometrowy podjazd, a potem już interwałowo, raz do góry raz w dół.
W przewadze szutry i asfalt, miano "górskiego" maratonu zostało obronione dzięki ostatniemu kilometrowemu singletrackowi, który jak dla mnie mógł być dużo dłuzszy. No i udało mi się wuprzedzić tam kilka osób. Niestety w wyniku tłoku raz trzeba było zejść z bika.
Jesli chodzi o organizację, to mimo wcześniejszych obaw nie mam żadnych zastrzeżeń. Jedzenia i picia do woli, małe kolejki do biura zawodów.
Nagród nie dużo ale i tak Aga wygrała prenumeratę Magazynu Rowerowego a Mariusz nocleg w hotelu w Karpaczy dla dwóch osób :D
Jesli zaś chodzi o naszą organizacje, ta niestety kulała.
Umówiliśmy się o 15 na parkingu pod SCC a wyjechaliśmy z Katowic dopiero o 18.00 !!!
Niestety jednym z problemów był mój bike, a właściwie jego dziwne wymiary, przez co ciężko było go zamontować na dachu.
Chłopaki jednak się postarały, a w nagrode poszła pizza z mojej kochanej PH :P
Potem Tomek spędził w banku godzinę, więc w Świerardowie byliśmy coś koło 23.00
Foto relacja:

mocujemy rowery© czarnamamba

pizza w nagrodę© czarnamamba

mój numerek© czarnamamba

początek w peletonie© czarnamamba

słońce dawało w kość© czarnamamba

ale uśmiechnięta© czarnamamba

świetny singletrack na końcu© czarnamamba

to się nazywa szybka jazda :)© czarnamamba
Kategoria Maratony