avatar Ten blog rowerowy prowadzi MAMBA z miasteczka Katowice. Od czerwca 2009 r. mam wykręcone 22914.50 kilometrów w tym 3088.00 na trenażerze. More...

    baton rowerowy bikestats.pl

    Poprzednie lata



    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    button stats bikestats.pl

    Tu już byłam









Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
45.00 km 0.00 km t-żer
01:56 h 23.28 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy:280 m
Kalorie: 1046 kcal
Rower:

GOP od południa.

Piątek, 20 sierpnia 2010 • dodano: 20.08.2010 | Komentarze 2

Pętelka treningowa: Trzy Stawy-Podlesie-Kaskady-MikołówKamionka-DolinaJamny-LasyKochłowickie-Dom
Większość na blacie.
Kostka dalej się nie polepsza.
Po jeżdzie długi streching.

...
Kategoria Okolice Katowic


Dane wyjazdu:
33.00 km 0.00 km t-żer
01:19 h 25.06 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy:100 m
Kalorie: 726 kcal
Rower:

Rybaczówka z blatu.

Środa, 18 sierpnia 2010 • dodano: 19.08.2010 | Komentarze 0

Kręcimy dalej.
Kostka boli, ale co zrobić.
Dziś siłowo na blacie.
Kategoria Okolice Katowic


Dane wyjazdu:
25.00 km 0.00 km t-żer
01:02 h 24.19 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Podjazdy: 70 m
Kalorie: 500 kcal
Rower:

A miało byc tak pięknie, miało nie wiać w oczy nam (...)

Wtorek, 17 sierpnia 2010 • dodano: 17.08.2010 | Komentarze 0

"A miało być tak pięknie, miało nie wiać w oczy nam i ociekać szczęściem (...)"
Dziś zgodnie ze słowami piosenki...miało być pięknie.
Niestety pięknie było mniej więcej do momentu mojego powrotu z pracy.
Potem zaczęło się chmurzyć.
Ale co mi tam trzeba było coś ukręcić.
Zaryzykowałam więc i...
Buty, które ładnie wyprałam i wysuszyłam po krynickim błocie znów muszę wyprać i wysuszyć :)
Pięknie więc nie było, w oczy wiało, że hej, a ociekało raczej wodą, bo szczęścia czując kałużę w butach prózno szukać :)

...
Kategoria Okolice Katowic


Dane wyjazdu:
53.00 km 0.00 km t-żer
06:25 h 8.26 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Podjazdy:1850 m
Kalorie: kcal
Rower:

Powerade Suzuki MTB Marathon KRYNICA

Sobota, 14 sierpnia 2010 • dodano: 16.08.2010 | Komentarze 6

Krynica - o tej miejscowości słyszałam dużo.
Osławiona Góra Parkowa i zjazd, pod którym stoją ratownicy z noszami, czekając tylko na kolejnych śmiałków, którzy przecenili swoje umiejętności, tak, to pobudza wyobraźnię i ciekawość. Ja nieświadoma niczego wybrałam sobie tą trasę, by wrócić do maratonowego ścigania.

Cel był niewygórowany, ale na wyższe przyjdzie jeszcze czas.
Chciałam po prostu przejechać tą trasę, poznać smak krynickiego błota i podjazdu pod Jaworzynę. Chciałam przejechać trasę, bez problemów z kostką, która w dalszym ciągu boli. Chciałam poznać trasę, by w przyszłości wiedzieć, czego spodziewać się po tym etapie.

I pochwalę się już na początku – cel został w 100% zrealizowany.

53 km i 1890 metrów w pionie.
Ot typowy dystans mega golonkowych maratonów.
Zawsze jednak znajdzie się coś, co urozmaici zmagania z sobą i trasą.
Na tym maratonie było to błoto.
Błoto o konsystencji dość nietypowej, bo lekko gliniastej.
W moim rowerze zalepiało wszystko.
Ale od początku….

Na starcie stałam z większą nerwówka niż zwykle. Kostka, kostka, kostka i myśl o tym, aby jak najrzadziej się wypinać, by nie zrobić sobie krzywdy. Ale jak to zrobić? Nie jestem wycinakiem, który frunie ponad tymi wszystkimi wertepami. Akcję ewakuacyjną miałam więc przygotowaną. W razie jakichkolwiek problemów mogłam zawsze zjechać na mini, albo zrezygnować z wyścigu po pierwszej części trasy.

Punkt 11.00 startujemy.
Od początku się nie ścigam. Nie na wynik jadę w tym maratonie.
Mija mnie sporo ludzi, ale ja nie chcę ryzykować wywrotki.
Oczywiście bardzo ciężko mi godzić się z tym, że puszczam ludzi dużo słabszych ode mnie, ale to dzień, w którym wyjątkowo intensywnie przyjdzie mi trenować charakter.

Po krótkim asfaltowym fragmencie od razu wjeżdżamy w teren. Niestety tą część trasy trzeba byłoby zmienić. Stawka zbyt słabo rozciągnięta, ludzie spadają z rowerów na byle wertepie. Mi nie pozostaje nic innego, jak pogodzić się z tym. Idę sobie z rowerem, bo ciągłe wpinanie i wypinanie mi nie służy. To pierwsza walka, jaką przychodzi mi dziś rozegrać. Myśl, że bez problemu bym tu jechała, a inni tylko przeszkadzają. Niestety tu trzeba umieć się z tym pogodzić, nie ma sensu z tym walczyć.
Niestety korek ciągnie się długo. Jeśli dobrze pamiętam, to dopiero na 10 kilometrze robi się luz. Do tego momentu się nie spinam, puszczam innych, czego efektem jest, coraz dalsze miejsce w stawce, ale dziś muszę się z tym pogodzić.



Pierwsza część trasy to podjazd pod Jaworzynę. Wjeżdżam ją swoim tempem, na młynku. Widoki zapierają dech w piersiach. Trzeba jednak jechać dalej.
Cieszę się, bo teraz będzie zjazd. Kostka na razie nie dokucza, więc jest ok.
Niestety ze zjazdu, jak chyba większość, nie cieszę się długo. Przed oczami, albo raczej pod, ukazuje się zjazd, stromy i przeorany, nie mam pojęcia, jaki procent nachylenia, ale najłatwiej byłoby zjechać na dupolocie. Jakoś pokonuje te 150 m (?), myślę, że najgorsze już za mną. A tu na dole stoi chłopak i pyta się, po co pcham się w to błoto. Myślę, że ma na myśli to błoto, które mamy pod nogami. Niestety za zakrętem już wiem, że mówił o zupełnie czymś innym.
Fragment, który złamał chyba niejednego.
Błoto, błoto, błoto.
Koła zalepiły się momentalnie i nie chciały się kręcić Zeszłam z roweru i wylądowałam po kostki w czymś, co miało mnie zaraz wsysnąć.
Wyczyściłam newralgiczne miejsca w rowerze i zaczęłam przeprawę przez tą breję. Po dwóch metrach koła ponownie przestały się kręcić, a rower utknął. Myślałam, że jakieś błotne stworki przytrzymują rower od spodu, by mnie zatrzymać w tym miejscu.
Wzięłam rumaka na ramię i zaczęłam spacer. Przeszłam około 100 metrów. Tu uznałam, iż dalej jest już lepiej. Niestety były to złudne marzenia. Jakoś jechałam, ale miejsce łączenia przedniego i tylniego trójkąta zatykało się nieporównywalnie częściej niż innym.
Zatrzymywałam się wiec co chwilę, by usunąć nadmiar błota. Nie wiem, jak długo to trwało, wiem, że zdążyły dojść mnie osoby z zupełnego ogona stawki.
Niestety na tym fragmencie błotne stwory były górą.

Na szczęście błoto się w końcu skończyło i dość spory następny kawałek trasy można było pokonać płynniej. Podjazdy i zjazdy następowały kolejno po sobie, błoto też się pojawiało, ale już nie w takich ilościach, jak na początku. Nie pamiętam zbyt wiele z tego odcinka oprócz dwóch miejsc, gdzie na szerokim zjeździe ni stąd ni zowąd pojawiała się poprzeczna rynna, na której można było zaliczyć piękne OTB.



Druga część trasy to Góra Parkowa. Tak, tak, było tam trochę innych atrakcji, ale Parkowa przyćmiła je wszystkie. Najpierw mocny podjazd i zjazd z Huzarów. A potem ciągła walka.
Na liczniku ustawiłam pokazywanie liczby przewyższeń. Był to chyba zły pomysł. Do zapowiadanych przez organizatora 1890 metrów brakowało 200. Niestety cyferki były nieubłagane i przeskakiwały bardzo wolno. Tą część trasy umilała rozmowa z Izą (SIKORSKI bikeBoard TEAM), a po piętach deptała lemuriza.
Spory fragment podjazdu przejechałam, niestety końcówka po łące złamała, jak się okazało potem, nie tylko mnie.
Podjazd utrudniała też świadomość, że na górze nie będzie łatwiej.
Zjazd z Parkowej okazał się zgodny z legendami.
Stromo, ślisko i wszystko przeorane.
Odpuściłam. Schodzenie w dół ze skręconą kostką było ciężkie, ale zjazd nie wchodził w grę.
Tu spotkałam też Gosię, naszego nadwornego fotografa – dzięki, że czekałaś :)
Zdjęcie mam jednak, jak stoję :)

Dopiero gdy troszkę się wypłaszczyło wsiadłam na rower.
Cieszę się, bo udało mi się zjechać ostatni techniczny fragment trasy tuż przed schodami. Niestety schody pojawiły się tak nieoczekiwanie, że dałam po hamplach i zeszłam z roweru.



Na metę wjechałam po 6 godzinach i 25 minutach walki psychicznej i fizycznej.
Anna Szafraniec zrobiła to w 3 godz. 18 min. i zajęła 1. miejsce w K2 oraz 6 miejsce w Open razem z mężczyznami.

Zadowolenie z przejechania tej trasy do tej pory miesza się z niezadowoleniem z wyniku. Nie ukrywając - poszło słabo. W generalce mam 10 miejsce i ledwo udało się utrzymać sektor.

Ale jeszcze trzy starty. Wiele się jeszcze może zmienić.
Teraz priorytet – doprowadzić kostkę do porządku.
Kategoria Maratony


Dane wyjazdu:
51.00 km 0.00 km t-żer
02:22 h 21.55 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy:200 m
Kalorie: kcal
Rower:

Akcja KRAKÓW

Czwartek, 12 sierpnia 2010 • dodano: 16.08.2010 | Komentarze 4

Nie potrafiłam już usiedzieć na tyłku :)
W ruch poszły imbusy, bloki w butach i pedały.
Pedały rozkręciłam maksymalnie, aby siła wypięcia mogła być jak najmniejsza.
Zaś ustawienie bloków w butach poddane zostało małym modyfikacjom.
Dzięki czemu zmniejszyłam kąt wypięcia, czy jak to tam fachowo nazwać.
Po takim apgrejdzie postanowiłam sprawdzić jak czuje się noga w terenie przy dłuższej jeździe oraz oszacować umiejętność wypinania się z pedałów. Pojechałam na kochłowickie lasy.
I muszę powiedzieć, że jestem całkiem zadowolona.
Owszem noga boli, a przy wypinaniu musze na prawdę uważać, aby nie wykręcić nogi zbyt w bok, ale jeździć się da. O poziomie kondycji po trzech tygodniach bimbania nie będę wspominać :)
Tak oto niniejszym ogłaszam, że w Krynicy z miłą chęcią zawitam. Pojadę tempem wycieczkowym, może poudzielam sie towarzysko na trasie.
Jednocześnie jednak ogłaszam AKCJĘ KRAKÓW - W 17 DNI DO FORMY :)
CEL AKCJI: wyrobienie formy na Kraków i szczytu na Rabkę tak, aby priorytetowy cel tego roku został osiągnięty - szerokie pudło w generalce u GG :)
Wiem, że będzie ciężko i analizując klasyfikację generalną raczej szans już nie mam, ale nadzieję trzeba mieć :)
Kategoria Okolice Katowic


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km t-żer
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Bo nadzieję trzeba mieć...

Poniedziałek, 9 sierpnia 2010 • dodano: 09.08.2010 | Komentarze 10

Ostatni raz na rowerze byłam 18 dni temu.
Nie miałam pojęcia, że aż tak źle można czuć się po dwóch tygodniach bez ruchu.
Stawy zastane, kości chrupią.
Niestety skręcona kostka to brak możliwości podejmowania jakiejkolwiek aktywności fizycznej.

A tu wielkimi krokami zbliża się maraton w Krynicy.
Głuszycę musiałam odpuścić i coraz bardziej boję się, że i Krynicę będę przemierzać pieszo :(

Ale póki co się nie podaje.
Zostało pięć dni, więc jeszcze kilka razy uda mi się zaliczyć Synergię.
Spróbuje tez trochę pokręcić na rowerze.
A w piątek zadecydujemy, co ze startem.
Cel może mało ambitny, ale nic innego nie pozostało.
Krynicę chciałabym po prostu przejechać.
Na wynik żaden nie liczę, bo wątpię aby kondycja na cokolwiek innego pozwoliła.

Tym czasem, minuty które byłby spędzone na rowerze postanowiłam wykorzystać na małe wspomnienia z mini-urlopu:


...
Kategoria without wheel


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km t-żer
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Szklarska Poręba – Szrenica 1362 m n.p.m. i Harrachov

Piątek, 23 lipca 2010 • dodano: 24.07.2010 | Komentarze 9

Gdyby kózka nie skakała, to by dalej po górach brykała.
Ale może od początku…

Po trzech dniach kręcenia wczoraj wypadało trochę odpocząć, albo przynajmniej zmienić trochę charakter pracy mięśniowej. Świetnym sposobem na to okazało się piesze wyjście w górki. Na Szrenicę planowaliśmy wjechać rowerem, ale że jest to teren Karkonoskiego Parku Narodowego trzeba było najpierw zobaczyć jak sprawa wygląda na górze i czy w ogóle warto się tam pchać.

Na szczyt wjechaliśmy, jak prawdziwi niedzielni turyści – kolejką.
Szumna nazwa SkiArena, ale pozwolę sobie nie skomentować jakości samego wyciągu, obsługi i CENY jaką zażądali za wjazd na górę.
Sam szczyt i schronisko godne polecenia, niestety mimo niemal idealnej pogody widoczność dzisiaj to tylko 50 km. Cykamy kilka zdjęć i szutrową autostradą kierujemy się na Łabski Szczyt i Śnieżne Kotły.


Schronisko na Szrenicy/


Na Szrenicy z widokiem na Łabski Szczyt i Śnieżne Kotły.


STOP zakazom dla rowerzystów.


Na jednej z Trzech Świnek


Szrenica


Po drodze niestety pogoda zaczyna się psuć. Pojawiają się pierwsze chmurki i widać, że w Kotlinie Jeleniogórskiej szykuje się burza. Stacja przekaźnikową RTV na Śnieżnych Kotłach też interesująco wygląda na tle granatowych złowrogich chmur.
Wysokie szczyty blokują jednak chmury, które długo nie przekraczają niewidzialnej granicy.


Stacja przekaźnikowa na Śnieżnych Kotłach.



Szybko docieramy do celu wędrówki, widok naprawdę zapiera dech w piersiach. Pionowe ściany skalne dochodzą do wysokości 200 metrów. Dwa polodowcowe kotły z bardzo dobrze zachowanymi formami glacjalnymi. Duże wrażenie potęguje burza gdzieś między Porębą a Jelenią Górą, którą mamy okazję obserwować i przede wszystkim słyszeć ;)






Trzeba jednak się zbierać, bo zmienia się wiatr i chmury zaczynają zagrażać i nam.
Modyfikujemy trasę - wracamy najpierw czerwonym w kierunku Szrenicy, by potem odbić na
żółty szlak prowadzący do Schroniska Pod Łabskim Szczytem.
W połowie drogi łapią nas pierwsze krople deszczu, który stopniowo przybiera na sile. Na szczęście przed główną nawałnicą docieramy do schroniska.

Długo czekamy na w miarę ludzkie warunki, aby zejść na dół do Szklarskiej, niestety turyści ciągle spływający do schroniska są dowodem na to, że wychodzić raczej nie ma sensu.
Jemy ruskie pierogi zapijając i paluszki z sezamem.

W końcu, gdy na chwilę deszcz maleje, dochodzimy do wniosku, że nie ma co, ale lepiej już nie będzie, i tak zmokniemy, więc wykorzystując chwilową poprawę aury ruszamy szybko w drogę. Idziemy najpierw zielonym, a potem żółtym szlakiem. Określenie szlak w tej sytuacji jest dość na wyrost. Idziemy korytem rzeki, która powstała na szlaku w wyniku niemałych opadów. Mimo to idzie się całkiem nieźle.

Niestety chwila nieuwagi, noga ujeżdża na kamieniu i wykręcam kostkę. Ból maksymalny, ale jakimś cudem po chwili udaje mi się pozbierać. Poza tym nie raz wywinęłam tak nogę i po jakimś czasie przecież przestawało boleć ;)
Na szczęście nie długo potem droga przekształca się w szeroki szutrowy dukt. Dzięki temu, już w miarę spokojnie docieramy do domu.
Udało nam się uniknąć przemoczenia, a góry po raz kolejny udowodniły, że są nieprzewidywalne. Nawet gdy rano zero chmur i 30 stopni na termometrze.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie kostka, która teraz daje o sobie znać.
Artur wyrusza do Apteki. Wraca po chwili z maścią, bandażem i środkiem znieczulającym w postaci śliwkowego wina.
Niestety tylko ono okazuje się skuteczne.
Dziś rano już wiem, że o jeżdżeniu po górach mogę zapomnieć.
Na dodatek pada deszcz, co tym bardziej nie sprzyja urlopowemu kręceniu.

Postanawiamy więc udać się autem do Harrachova, który też był w planach rowerowych.
Spacerujemy pod skocznie i powoli dreptamy główną ulicą zaliczając sklepy sportowo-turystyczne. Będąc w Czechach nie odmawiamy też sobie smażonego sera z frytkami i zakupów w sklepie wolnocłowym :)





Wieczór postanawiamy spędzić w izbie przyjęć szpitala w Jeleniej Górze.
Po dwóch godzinach czekania na przyjęcie i rtg oraz fascynujących rozmowach z innymi „urazowiczami” okazuje się, że z kostką nie jest tak źle. Bardzo konkretny i sympatyczny lekaż postanawia nie wsadzać mnie do gipsu i radzi, abym robiła to, co potrafię najlepiej, czyli jeździła po górach, a piesze wycieczki pozostawiła innym.
Obiecuje przemyśleć sprawę, a w głowie krąży już myśl o przyszłotygodniowym maratonie w Głuszycy. Oj obym się zdążyła zregenerować ;)


Staw skokowy lewy.

Dane wyjazdu:
52.00 km 0.00 km t-żer
03:31 h 14.79 km/h:
Maks. pr.:62.40 km/h
Podjazdy:1045 m
Kalorie: kcal
Rower:

Szklarska Poręba - singletrackowy Smrek ( 1124 m n.p.m.)

Środa, 21 lipca 2010 • dodano: 23.07.2010 | Komentarze 4

Singletracka pod Smrekiem już raz w tym roku zaliczyłam.
Niestety pogoda sprawiła, że nie można było zakosztować do końca frajdy z pokonywania licznych hopek i zakrętów.

Będąc w okolicy nie sposób odmówić sobie możliwości ponownego odwiedzenia tego miejsca.

Z rana po pysznym śniadaniu wyruszamy więc do naszych południowych sąsiadów.

Jednak samo kręcenie po singlu nam nie wystarcza, postanawiamy zdobyć górę pod którą nasz singiel leży – Smrek (1124 m n.p.m.) zwany przez Czechów Królem Gór Izerskich.

Jazdę zaczynamy jedną pętlą singla.
Ojjjjjj – cud, miód i orzeszki.
Zupełnie inny komfort jazdy niż za pierwszym razem.
Nie będę się rozpisywać, bo każdy, kto był, to wie, a kto nie był, ten musi tam pojechać.

Drugą pętlę rozszerzamy najpierw o długi asfaltowy podjazd pod Tisine (873 m n.p.m.), a potem wjeżdżamy na szutrowo-kamienistą Wieżową Ścieżkę prowadzącą na szczyt Smreka.

Po dość konkretnej zabawie z podjazdami ostatecznie docieramy do szczytu z charakterystyczną wieżą widokową.
Wdrapujemy się na górę i dość długo kontemplujemy widoki.

Tu mała ciekawostka – Smrek zawdzięcza swoją nazwę wysokiemu świerkowi, który przez kilkaset lat rósł na szczycie.

Po chwili odpoczynku i kilku fotkach czeka nas zjazd. Najpierw kamiory, potem asfaltos.
No i oczywiście dokończenie pętli singletrackowej.

Po drodze kręcimy kilka filmików, na robienie zdjęć nie mamy ochoty, bo jazda byłaby zbyt rwana i ubaw mniejszy.

Z pięćdziesięcioma kilometrami na liczniku docieramy do parkingu i dochodzimy do wniosku, że mamy już dość kręcenia na dzisiaj.
Ale przy każdej możliwej okazji będziemy tu wpadać, na jedną pętelke i może wreszcie jakieś piwko w Hubertce :)


Wieża na Smreku


Widok z wieży na Smreku


Jakby ktoś nie wierzył, że wjechałam :)


Miejsce popasowe na singlu.
Kategoria Góry Izerskie


Dane wyjazdu:
41.00 km 0.00 km t-żer
03:06 h 13.23 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Podjazdy:111 m
Kalorie: kcal
Rower:

Szklarska Poręba - Przełęcz Karkonoska

Wtorek, 20 lipca 2010 • dodano: 20.07.2010 | Komentarze 8

Przełęcz Karkonoska - 1198 m n.p.m.
Podjazd na nią uchodzi za jeden z trudniejszych w Polsce.
Nie sposób być w okolicy i nie spróbować się z nim zmierzyć.

Start w Szklarskiej Porębie.
Międzynarodowym szlakiem rowerowym wiodącym m.in. Drogą Pod Reglami docieramy do Przesieki. Tu zaczyna się zabawa – trzyipółkilometrowy podjazd aż do Drogi Sudeckiej.
Chwila odpoczynku i dalej czarnym rowerowym do góry aż na 1198 m n.p.m.
Momentami masakra, miłe wypłaszczenie w środku, ale okulary parują i trzeba je ściągnąć.
Podjazd rzeczywiście trudny, ale daje radę i jestem na górze trzy minuty po Arturze.

Na górze Hotel Spindlerova bouda. Zjadamy makaron (nie polecam), odpoczywamy, kelner proponuje, abym zamiast do Polski zjechała z nim na Czechy, ja nie przystaję na propozycje :)
Artur postanawia wjechać trochę wyżej 1236 m n.p.m. – Schronisko Odrodzenie.
Ja popijam wodę i podziwiam chmury powoli zakrywające Petrovą budę, schronisko w kierunku którego mamy jechać.

Po chwili szlakiem granicznym, gdzie czesi wyznaczyli również szlak rowerowy, dojeżdżamy przez szczyt Ptasi Kamień i przełęcz Dołek pod Petrovą budę ( 1260 m n.p.m.- najwyższe zdobyte dziś miejsce) i kierujemy się na czarny szlak prowadzący do Jagniątkowa. Trasę tą polecam każdemu. Trudny, z telewizorami i mniejszymi kamieniami, ale wszystko na miarę naszych umiejętności.
Z czarnego w połowie zjeżdżamy na Drogę II, którą jedziemy aż do Trzech Jaworów, skąd kierujemy się na Wodospad Szklarki.
Robimy kilka zdjęć i ścieżką wzdłuż głównej ulicy wracamy do punktu wyjścia – Szklarskiej Poręby. Na tą ścieżkę jednak jeszcze wrócimy i zdjęć trochę porobimy (bo mambie oczywiście znów rozładować aparat ;))

Dla wzrokowców:

Na Przełęczy Karkonoskiej:




Widok na Spindlerovą budę z drogi pod Petrovą budą:


Petrova buda:


Wodospad Szklarki


Kategoria Karkonosze


Dane wyjazdu:
76.00 km 0.00 km t-żer
04:29 h 16.95 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Podjazdy:1375 m
Kalorie: kcal
Rower:

Szklarska Poręba - Na Świeradów Zdrój

Poniedziałek, 19 lipca 2010 • dodano: 20.07.2010 | Komentarze 6

Pasmo Gór Izerskich położone jest na granicy Polski i Czech. Polska część obejmuje dwa równoległe do siebie grzbiety: Grzbiet Wysoki z Wysoką Kopą (1126m) oraz Grzbiet Kamienicki, którego najwyższym wzniesieniem jest Kamienica (973m). Oba grzbiety rozdzielone są dolinami Kwisy i Małej Kamiennej, zaś łączą się ze sobą w siodle Rozdroża Izerskiego (767m). Po stronie czeskiej wyróżnia się masyw Izery (1121m), Grzbiet Waloński oraz Grzbiet Średni.

Dziś zdecydowaliśmy się na eksplorację polskich rejonów Gór Izerskich, a dokładnie Grzbietu Wysokiego, ciągnącego się od Świeradowa Zdroju aż po Szklarską Porębę.
Bazą do ustalenia przebiegu wycieczki była trasa świeradowskiego maratonu organizowanego corocznie w tych rejonach przez Bike Maraton.

Zaczynamy ze Szklarskiej i zwiedzamy położony niedaleko naszej noclegowni Wodospad Kamieńczyka. Zaczyna się bardzo smakowicie, bo szlak wiedzie trudnym wielko-kamienistym podjazdem, który, jak się okaże, będziemy pokonywać też w druga stronę na zakończenie tripu i będziemy dziwić się, że udało nam się w większości go podjechać.



Szybkie zdjęcie wodospadu i dalej w drogę do Jakuszyc (dzielnica Szklarskiej, ośrodek narciarstwa biegowego).



Potem Duktem Końskiej Jamy docieramy do Rozdroża pod Cichą Równią.



Stamtąd trasą maratonu docieramy do Polany Izerskiej, skąd Nowa Drogą Izerską zjeżdżamy do Świeradowa. Udaje nam się znaleźć techniczny odcinek będący zakończeniem trasy maratonu. Agrafki, które w tamtym roku były dość trudne teraz to bułka z masłem :)

W Świeradowie zwiedzamy Dom Zdrojowy z największą w Sudetach halą spacerową.







Posilamy sie też kawą i ciastkami w jednej z cukierni.



Niestety trzeba jechac dalej. A przed nami najtrudniejsza część dzisiejszej wycieczki – podjazd na Stóg Izerski. Szlak maratonu omija szczyt, my postanawiamy wjechać na sama górę. Widoki wynagradzają trud, miny turystów niezapomniane.









Dalej Drogą Telefoniczną znów na Polanę Izerską, a stamtąd na Halę Izerską, niesamowity płaskowyż , gdzie znajdują się jedyne w swoim rodzaju Torfowiska Doliny Izery oraz gdzie płynie najbardziej niezwykła rzeka w Polsce Izera. Jej górny bieg wygląda jak dolny wielu innych rzek



Z Izerskiej Łąki pędzimy czerwonym szlakiem do Stacji Turystycznej Orle. Była tu kiedyś huta szkła, obecnie czynne jest schronisko turystyczne.



Stąd zgodnie z trasą maratonu robimy pętelkę szlakiem rowerowym aż do Rozdroża pod Działem Izerskim i z racji późnej pory i pustych brzuchów (morele, rodzynki, corny i crunche się skoczyły) zjeżdżamy asfaltem do Polany Jakuszyckiej. Potem asfaltem prawie do samej Poręby. Klamrę kompozycyjną zamykamy trudnym kamienistym zjazdem od Wodospadu Kamieńczyka prawie pod sam dom.

Słów kilka na koniec:

Fragment polskiej części Gór Izerskich poznany. Odpoczynek od kamienistych i technicznych szlaków beskidzkich zdecydowanie się przydał. Te góry są zupełnie inne, delikatniejsze, spokojniejsze, dojrzalsze od naszych nieutemperowanych jeszcze Beskidów. Są doskonałe do treningów, bo jest tu wszystkiego po trochu. Szutrowe długie trasy umożliwiają utrzymanie odpowiednio wysokiego, równego tempa przez dłuższy czas, techniczne kamieniste fragmenty ćwiczą równowagę i panowanie nad rowerem.
Nie dziwi więc, że wielu zawodowych kolarzy wybiera trening w tych stronach.
Kategoria Góry Izerskie