

Moje rowery
Archiwum bloga
- 2018, Maj8 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec11 - 4
- 2018, Luty11 - 5
- 2018, Styczeń17 - 0
- 2013, Listopad1 - 1
- 2013, Lipiec5 - 57
- 2013, Czerwiec8 - 41
- 2013, Maj10 - 41
- 2013, Kwiecień20 - 40
- 2013, Marzec21 - 33
- 2013, Luty13 - 37
- 2013, Styczeń11 - 19
- 2012, Grudzień21 - 41
- 2012, Listopad12 - 35
- 2012, Październik5 - 26
- 2012, Wrzesień5 - 41
- 2012, Sierpień17 - 33
- 2012, Lipiec22 - 69
- 2012, Czerwiec17 - 50
- 2012, Maj23 - 68
- 2012, Kwiecień19 - 67
- 2012, Marzec15 - 26
- 2012, Luty14 - 27
- 2012, Styczeń22 - 69
- 2011, Grudzień21 - 46
- 2011, Listopad8 - 22
- 2011, Październik4 - 8
- 2011, Wrzesień12 - 7
- 2011, Sierpień17 - 42
- 2011, Lipiec11 - 36
- 2011, Czerwiec15 - 29
- 2011, Maj11 - 40
- 2011, Kwiecień22 - 73
- 2011, Marzec19 - 56
- 2011, Luty13 - 20
- 2011, Styczeń13 - 38
- 2010, Grudzień20 - 49
- 2010, Listopad10 - 28
- 2010, Październik11 - 12
- 2010, Wrzesień7 - 29
- 2010, Sierpień11 - 39
- 2010, Lipiec14 - 72
- 2010, Czerwiec14 - 68
- 2010, Maj15 - 44
- 2010, Kwiecień17 - 59
- 2010, Marzec18 - 66
- 2010, Luty13 - 94
- 2010, Styczeń19 - 71
- 2009, Grudzień20 - 59
- 2009, Listopad13 - 82
- 2009, Październik7 - 27
- 2009, Wrzesień15 - 40
- 2009, Sierpień13 - 38
- 2009, Lipiec13 - 29
- 2009, Czerwiec6 - 12
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km t-żer
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: 725 kcal
Rower:
Spinningowy tlen.
Poniedziałek, 17 maja 2010 • dodano: 18.05.2010 | Komentarze 2
Po jednym dniu odpoczynku dalej trzeba kręcić.Każdy wie, jaka pogoda za oknem, więc oczywiście trening pod dachem.
1 h 40 min
Generalnie założony był tlen.
I generalnie się udało.
Poza trzema minutami na wyczerpanie glikogenu, w trakcie piosenki której nie potrafię sobie odmówić. Ale i tak jestem dumna bo cały set ma jakieś osiem minut.
Kategoria spinner
Dane wyjazdu:
51.00 km
0.00 km t-żer
04:55 h
10.37 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Podjazdy:1770 m
Kalorie: 3053 kcal
Rower:
Powerade Suzuki MTB Marathon Złoty Stok
Sobota, 15 maja 2010 • dodano: 18.05.2010 | Komentarze 8
Sezon się rozkręca, a my wpadliśmy już w wir cotygodniowych maratonów i innych ścigów.W miniony weekend spora część teamu zawitała w Złotym Stoku na trzecim z kolei maratonie organizowanym przez G&G.
Jeśli dla mnie do tej pory Złoty Stok nie kojarzył się zupełnie z niczym i był białą kartką czekającą na zapisanie, to od soboty kartka ta nie jest już bynajmniej biała.
Przyjmuje za to różne odcienie brązu - koloru błota, jakie dane było nam poznać na tym maratonie. Długo można by rozwodzić się także nad konsystencją i składem wszelakich brei, w których dane nam było maczać kółka (czasem nie tylko), ale nie o tym przecież ma być ta relacja. Więc do rzeczy - maraton od samego początku zapowiadał się ciekawie. Od dobrego tygodnia z nieba ciągle lał się deszcz. W trakcie zapoznawania się z mapą oraz profilami trasy serce biło mocniej. 1777 metrów przewyższenia na zaledwie czterdziestojednokilometrowej trasie robiło wrażenie . Do tego doszły opowiadania znajomych, którzy znają już te tereny. Kamienie, korzenie i zjazd z „Borówkowej” – to podobno definiuje ten maraton.
Nie straszne mi jednak błoto, wiatr i deszcz, a kamienie i korzenie to to, co tygryski lubią najbardziej. Na rynku w Złotym Stoku stawiłam się więc punkt 9.00. Zrobiłam mały rekonesans oraz test ciuchów. Dylematy dotyczące odzienia były niemałe. Ostatecznie już na trasie okazało się, że jeszcze wiele trzeba się nauczyć w tej kwestii.
O 10.30 na rynku pojawiłam się już z Arturem. Zrobiliśmy krótką rozgrzewkę i wskoczyliśmy szybko do trzeciego sektora.
O godzinie 11.00 usłyszelismy magiczne słowo – START.

start - MTB MARATHON ZŁOTY STOK© czarnamamba
Trasa mega mimo dość trudnych warunków pogodowych oraz niespodzianki w postaci bonusowych 10 kilometrów trasy XC była kwintesencją MTB. Długie łatwe podjazdy przemieniały się w strome odcinki, które czasem trzeba było pokonać z buta. Strome zjazdy obfitujące w liczne śliskie korzenie i przykryte błotem kamienie sprawiały niemałą frajdę.
Główną atrakcją programu była Góra Borówkowa ze świetnym technicznym podjazdem i równie atrakcyjnym zjazdem. Tych korzeni nie da się zapomnieć. Zastanawia tylko – jak jechałoby się je na „sucho”. Stawka dość szybko się rozciągnęła, więc trasę można było pokonywać bez stresu, że kogoś hamuje, albo ktoś mnie ogranicza. Zaczynam poznawać też ludzi z mojego poziomu, z którymi prędzej czy później tasuję się na trasie.

MTB MARATHON ZŁOTY STOK by MAMBA© czarnamamba
Wisienką na torcie jednak okazał się fragment trasy XC, który początkowo miał być ominięty. Tu każdy mógł sprawdzić siłę swojego charakteru i tolerancji dla organizatora. Dodanie tego fragmentu i niepoinformowanie zawodników o tym było delikatnie mówiąc nieprofesjonalne. Razem z makaronem, a raczej brakiem go na mecie, były to dwa wyraźne niedociągnięcia tej imprezy.
Wreszcie po niecałych pięciu godzinach udaje mi się dotrzeć do mety. Zmęczona, ale stuprocentowo zadowolona.

MTB MARATHON ZŁOTY STOK by MAMBA© czarnamamba
W kolejce do karchera nie czekam (Wojtek czekał chyba z dwie godziny), o makaronie też już pisałam… Spotykam ludzi z Teamu, niektórzy już dawno przebrani…Kilka zamienionych zdań i pędzę do pokoju. O dziwo właścicielka hotelu nie ma nic przeciwko, żebym weszła z rowerem i pięcioma kilogramami błota. Pod prysznic wchodzę w pełnym rynsztunku.
Jak najszybciej pod gorącą wodą pozbywam się kolejnych kilogramów błota oblepiających łydki, buty etc…..potem tylko para i gorąc wody….
Wygrzana i posilona recoverybarem udaję się z Arturem na ogłoszenie wyników i tombolę. Oglądam moje rywalki – jak one to robią – godzinę szybciej…
Liczę na słoik miodu, który jest jedną z nagród do wylosowania…niestety dziś musze pocieszyć się innymi słodkościami.
A tu już konkrety.
Z maratonu jestem zadowolona. Ze zdziwieniem przeczytałam, iż udało mi się dołożyć punktów do klasyfikacji drużynowej. Sektor trzeci utrzymany. I co najważniejsze – założyłam, że w Złotym Stoku strata do zwyciężczyni będzie poniżej 30 % - udało się z nawiązką.
Open MEGA – 258/406
K2 – 11/19
procentowo do zwyciężczyni K2 – 23,4 % (56min)
sektor startowy – III
Miejsce w generalce – 4/44
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km t-żer
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: 1053 kcal
Rower:
Master spinningowy.
Środa, 12 maja 2010 • dodano: 13.05.2010 | Komentarze 3
Pogoda dalej nie bardzo....ciekawe co to będzie w Złotym Stoku???Tym czasem ja dalej pod dachem.
Równe dwie godziny spinningu.
Przeszło 40 min w beztlenie, dość długo w okolicach 90%.
Kategoria spinner
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km t-żer
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: 538 kcal
Rower:
Spinningowo.
Poniedziałek, 10 maja 2010 • dodano: 13.05.2010 | Komentarze 0
Ojjojoj.Od Karpacza jakoś nie potrafię sie pozbierać :)
Kiepsko te treningi mi idą, a pogoda za oknem do kitu.
Ćwiczę wiec pod dachem.
1h PP
1h Spinning.
Przemyślenia po Pumpie - trzeba wymyślić jakiś trening siłowy, bo PP za często odpuszczam, a czuć wyraźnie braki :)
Kategoria spinner
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km t-żer
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: 580 kcal
Rower:
Samotnie pod dachem.
Niedziela, 9 maja 2010 • dodano: 10.05.2010 | Komentarze 0
Pogoda dość srednia dziś była, a mobilizacji do kręcenia po okolicy dalej jakoś brak. Jedynym wyjściem było odwiedzenie G. i zakucie się w stalowe dyby roweru spinningowego.Nie licząc tego, że zakładałam trochę dłuższe męczarnie, wyszło całkiem przyzwoicie.
Najpierw 20 min rozgrzewki i stopniowe dojście do 80%.
Potem siedem interwałów 2/2 z tętnem 65%/85%.
Na koniec 15 min 75-80%.
5 min cooldown.
No i streching :)
Przed treningiem udało mi się zważyć. Co zadziwiające - wynik dokładnie taki sam jak miesiąc temu :)
Wzrost 162 cm
Waga 55,2 kg
BMI 21
BMR 1368 kcal
BF 20,3%
FM 11.2 kg
TBW 32.2
...
Kategoria spinner
Dane wyjazdu:
24.00 km
0.00 km t-żer
01:05 h
22.15 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Podjazdy:140 m
Kalorie: 489 kcal
Rower:
Sobotnie parkowanie.
Sobota, 8 maja 2010 • dodano: 10.05.2010 | Komentarze 0
Musiałam sie dziś wyspać, więc postanowiłam odpuścić step w Gymnasionie.Potem pogrzebałam trochę przy rowerze i na PowerPumpa się nie wyrobiłam :P
Na sam spinning nie warto było już iść, więc ruszyłam tyłek do parku.
W sobotę oczywiście kupe ludzi i sobotni chilloutowy nastrój się udzielił.
Treningowo dość kiepsko to wyszło, ale za to pyszny tuńczyk z grilla w miłym towarzystwie i kawa z krówką były idealne jak na sobotę :)
Kategoria Okolice Katowic
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km t-żer
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Podjazdy: m
Kalorie: 814 kcal
Rower:
Spinningowy Master.
Środa, 5 maja 2010 • dodano: 06.05.2010 | Komentarze 0
Kółka nie ma.Pogoda za oknem mizerna.
Poszłam na spinning.
1.5 h
Nieżle się jechało.
Nogi po weekendzie wróciły do normy :)
W głowie następny maraton i pomaratonowy rozjazd znów za granicą .........
...
Kategoria spinner
Dane wyjazdu:
19.00 km
0.00 km t-żer
01:15 h
15.20 km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Podjazdy:317 m
Kalorie: kcal
Rower:
Singltrack pod Smrkiem - pomaratonowy rozjazd.
Niedziela, 2 maja 2010 • dodano: 06.05.2010 | Komentarze 5
7.08 – przekładam się z boku na bok.7.15 – przekładam się z boku na bok, uuu coś boli.
7.30 – przekładam się z boku na bok, uuu moje przywodziciele.
7.56 – otwieram oczy, sięgam po telefon. Jeszcze chwilę można się polenić, nie jest to jednak tak przyjemne, jak by się wydawało. Mam wrażenie, iż każdy mięsień usilnie walczy o to, aby przypomnieć mi o swoim istnieniu.
8.22 – wstaję…oj będzie ciężko.
9.05 – udaje się zejść na śniadanie. Wspólnie z Arturem zjadamy posiłek godny mistrzów. Nie pisze co jem. Ilości są niewspółmierne do spalonych dzień wcześniej kalorii.
10.00 – telefon. Schodzimy na dół, gdzie czekają na nas pozostali uczestnicy wypadu – w większości członkowie GMT. Pakujemy manele i po krótkiej naradzie dotyczącej trasy rzekomo organizowanej przeze mnie i Artura wycieczki ruszamy na podbój Czech.
12.09 – po małym błądzeniu docieramy do celu – SINGLTRACK POD SMRKIEM.
To miejsce, które już dawno chciałam odwiedzić, ale często inne inności stawały na drodze. Dziś też pewna inność miała przeszkodzić w eksploracji nowych terenów, ale dzięki uprzejmości Krzysia, który pożyczył mi swoje kółko, mogłam troszkę poszaleć po specjalnie do szaleństw przeznaczonych ścieżkach.

U naszych czeskich kolegów© czarnamamba
12.20 – takie tam przygotowania do bajkowania.
12.34 – pomimo nieprzychylnej pogody ruszamy na trasę.
Początek nie jest bynajmniej jak u Hitchcocka. Szału nie ma. Ot wysypana ścieżka, po której w miarę przyjemnie się jedzie. Po chwili wyskakujemy na asfalt…tu zdziwienie, gdzie jechać??? Na szczęście zrobiłam zdjęcie mapy. Sprawdzamy więc i wychodzi na to, że asfaltem nabierzemy wysokości aby potem pognać w dół.
Tak też się dzieje. Niestety wprost proporcjonalnie do nabieranej wysokości nasze buty nabierają się wodą. Leje jak z cebra. Chyba nikt z nas nie ma na sobie czegokolwiek suchego.
Ale cóż zrobić. Nie ma złej pogody do jeżdżenia, co najwyżej może być źle ubrany rowerzysta. Jedziemy więc dalej.
W końcu wskakujemy do lasu. I zaczyna robić się ciekawie. Pojawia się to, co tygryski lubią najbardziej.
Świetna trasa z licznymi profilowanymi zakrętami, muldami, hopkami, kamieniami, drzewami, błotem i kałużami …. czego tu nie ma.

Singltrak pod Smrekiem© czarnamamba
Trasa nie jest bardzo trudna, co potwierdza Magda, która przejeżdża wszystko tylko trochę wolniej. Jednak im szybciej się jedzie, tym frajda i poziom trudności rośnie.
Banany na twarzach się pojawiają.
Na każdym postoju żałujemy, że pogoda nie dopisała. Grzesiu stwierdza, że gdyby nie deszcz to drugi przejazd trasy byłby ostry :)
Jedno jest pewne – przyjedziemy tu na pewno.
Tym czasem chłoniemy każdy metr specjalnie przygotowanej trasy, a przez głowę przemyka myśl – ach gdyby tak mieć cos takiego w okolicy…
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy.
Dojeżdżamy do wspólnego punktu startu i mety. Uciaprani, przemoczeni, ale chyba zadowoleni.
Na parkingu spotykamy innych bikerów z Polski. Postanowili, tak jak my wykorzystać weekend na eksploracje smerkowych ścieżek. Okazuje się, że chłopcy są z firmy, w której zamawiałam mambowa koszulkę, którą akurat mam na sobie ;)
Szybko, choć z niemałym problemem doprowadzamy siebie i rowery do porządku i wracamy do ojczyzny.
17.00 – szszszszszszszsz pryszszszsznic
17.04 – brrrrrrrrr burczy w brzuchu
17.25 – hmmmmm…. grzane wino, karczek z grilla z ziemniakami i surówką…niebo w gębie…
17.36 – ałć moje przywodziciele…..
Kategoria ENDURO
Dane wyjazdu:
54.00 km
0.00 km t-żer
04:14 h
12.76 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Podjazdy:1690 m
Kalorie: kcal
Rower:
Powerade Suzuki MTB Marathon Karpacz
Sobota, 1 maja 2010 • dodano: 06.05.2010 | Komentarze 17
Po długich oczekiwaniach chwarny dzień nastał.Pierwszy górski maraton z cyklu G&G.
KARPACZ 2010 vs CZARNAmamba
Jaki wynik potyczki? O tym na końcu, albo w połowie, dla tych mniej cierpliwych.
Zacznę może od tego, że Karpacz kojarzył mi się jak dotąd z zeszłorocznym uphillem na Śnieżkę. A że uphill był udany, to i nastawienie do maratonu było pozytywne.
Pewne obawy miałam, zresztą kto ich nie miał. Przez dwa tygodnie na forum huczało o nowej zmodyfikowanej trasie, o zjazdach trudnością przypominających tatrzańskie szlaki, o 1800 metrach przewyższenia. Trasa miała być trudniejsza niż w tamtym roku. Niestety porównania nie miałam, bo w tamtym roku o tej porze jeszcze miałam hocki-klocki z kolanem.
Podjęłam jednak wyzwanie Karpacza i w sobotę o 10.50 odważnie przekroczyłam próg trzeciego sektora.
Przez 10 minut oczekiwania na start przez głowę zdążyło przebiec mi milion myśli.
Najważniejsze z nich to oczywiście cele:
- przejechać trasę w jednym kawałku,
- nie zejść ze średnią poniżej 11 km/h,
- utrzymać trzeci sektor.
W końcu usłyszałam magiczne START i zaczęła się zabawa.
Trasy dokładnie nie pamiętam, ale też skrupulatne opisywanie uczuć na każdym odcinku byłoby mało sensowne. Ograniczę się więc do kilku spostrzeżeń.
TRASA – jak dla mnie bajka. Podjazdy do podjechania, zjazdy – sam miód. Autorowi tej kombinacji należą się gratulacje. Z rowerem rozstawałam się tylko na krótkie chwile. Na podjazdach, gdy przede mną ktoś glebnął, albo uznał, że wygodniej jest podejść niż podjechać. Na zjazdach w dwóch miejscach trasa mnie przerosła. Jednym z nich była mała ścianka, na którą jednak zabrakło odwagi :)
Z podjazdów chyba wszyscy pamiętamy najlepiej Drogę Chomontową…..jedziesz i jedziesz i końca nie widać. Jedynie rozmowy z innymi towarzyszami niedoli są wstanie zagłuszyć myśl błąkającą się po głowie – „co ja tutaj robie?”.
Mi standardowo dobrze idzie na zjazdach, to tu udaje mi się nadrabiać stracone sekundy. Podjazdy robię na miarę swych możliwości. Nie spinam się, bo wiem że nie warto.
POGODA – idealna, jak dla mnie, bez deszczu, ciepło. Troszkę błotka w niektórych miejscach. Nie łudzę się, że tak będzie na pozostałych maratonach.
GLEBY I PLASTELINOWA OBRĘCZ – kłamałabym, gdybym powiedziała, że gleb nie było. Owszem były i to w całkiem błahych sytuacjach. Pierwsza na prostej drodze, gdy otwierałam żela. Za bardzo skontrowałam kiere i siup. Śmiałam się sama ze swojej głupoty. Druga gleba na jednym z technicznych zjazdów - za późno uświadomiłam sobie, że jednak lepiej zrobić kilka kroków pieszo. Zahamowałam więc w tym samym momencie, co najechałam na kamiora i śliczne otb przez lewe ramie zrobione. Najlepszy był czech, który to widział i widział tez potem mnie leżącą pod rowerem. Chłopak się wystraszył, a ja nie umiałam wstać, bo jednocześnie z glebą złapał mnie skurcz lewej łydki.
Najgłupsza gleba i zarazem tragiczna w skutkach miała miejsce na ostatnim technicznym zjeździe. Znów nadrabiałam czas stracony na podjazdach, więc udało się wyprzedzić kilka osób. Niestety jeden z bikerów spanikował, majtnął kierownicą, o którą zahaczyłam i zaliczyliśmy wspólna glebę na prawy boczek. Przeprosiłam grzecznie, zapytałam czy wszystko ok i pojechaliśmy dalej. Do moich uszu dobiegło jednak szuranie, pojawiające się w stałych odstępach czasu. Pomyślałam, że jechać się da i nie ma czasu sprawdzać, co wydaje tak niepokojące dźwięki.
Czekać jednak nie musiałam, chłopak który jechał za mną uświadomił mi iż z tylnego koła zrobiła mi się śliczna ósemeczka :) Foxiu miał chyba rację… nowiutka obręcz DT Swiss nie wytrzymała spotkania dwóch bikerów i jednego kamienia. Teraz mamba ma dylemat – pakować się znów w plastelinę, czy zrezygnować z białego designu….?
POMARATONWO – na metę wjeżdżam dość wymęczona. Zatrzymuję się i wreszcie mogę zobaczyć co to to zrobiło mi się z kółkiem. Okazuje się, że miałam szczęśćcie, że w ogóle szło jeszcze na tym kółku jechać. Mam bowiem taki kształt ramy, że kilka mm większe wygięcie zupełnie uniemożliwiłoby kręcenie.
Idę na karchera śmiejąc się sama z siebie.
W oddali majaczy mi Artur. Podjeżdżam do niego i pokazuje cudo.
Myjemy rower i idziemy na makaron.
Po drodze udaje się wreszcie spotkać Jacka. Zamieniamy kilka zdań.
Spotykam też Agę. Na swoim nowym Poisonie dała czadu.
WYNIKI -
Open MEGA - 396/709
K2 - 12/23
procentowo do zwyciężczyni K2 – 33.06%
sektor startowy – III
Miejsce w generalce - 7
PODSUMOWANIE –
Cele spełnione. Trasa przejechana w jednym kawałku, średnia wyższa niż zakładane minimum, sektor startowy utrzymany.
Maraton bardzo dobry.
DLA TYCH CO SĄ WZROKOWCAMI:

W drodze do Karpacza - Wrocławskie Bielany© czarnamamba

popołudnie przedstartowe - Karpacz© czarnamamba

MTBM Karpacz© czarnamamba

MTBM Karpacz - pierwsze zjazdy© czarnamamba

MTBM Karpacz© czarnamamba

MTBM Karpacz© czarnamamba

MTBM Karpacz by sportograf© czarnamamba

Królewna Śnieżka© czarnamamba

Królewna Śnieżka© czarnamamba
Kategoria Maratony
Dane wyjazdu:
50.00 km
0.00 km t-żer
02:19 h
21.58 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Podjazdy:365 m
Kalorie: 1113 kcal
Rower:
Góra Siewierska
Środa, 28 kwietnia 2010 • dodano: 28.04.2010 | Komentarze 10
Ok, wiem że niektórzy już są strasznie ciekawi, gdzie to MAMBA dziś zawędrowała ;)Kartka z roweru spinningowego została odklejona....jak to? W Środę?
W dzień masterowy? A "mój" bajk wolny?
A tak.
A postawiłam dziś na teren. I to dosyć ciekawy :)
Z Mariuszem pomknęłam na szybkiego tripa na Górę Siewierską.
Trasa: WPKiW -Bytków -Bażantarnia -Bańgów -Przełajka -Wojkowice -Strzyżowice -Góra Siewierska -Rogoźnik -Wojkowice -Przełajka -Bańgów -Bażantarnia -Bytków -WPKiW
Troszkę asfaltu, troszkę polnych terenowych dróg, troszkę ciekawych rozmów i troszkę podniesionego tętna.
Na górce krótki odpoczynek i foto oczywiście.

przez żółte okulary...© czarnamamba

marusia© czarnamamba
W drodze powrotnej Marusia wyprowadził mnie w pole.
Dosłownie - jechaliśmy polną drogą, a ta stawała się węższa i węższa, aż w końcu się skończyła. Nie chcieliśmy się cofać więc trochę po rozkopanych polach pojeżdziliśmy :)

hulali po polu i pili kakao© czarnamamba

trzeba jednak wsiąść© czarnamamba

i nie było tam marchewek !?© czarnamamba
Do słuchania - tych jeszcze chyba tu nie było....
Aaaa no i miło Marcinie, że tu wpadasz :)
...
Kategoria Okolice Katowic